C.K. Prahalad, jeden z najbardziej wpływowych guru zarządzania, mówi o lekcjach dla polskich firm, wynikających z sukcesu innowacyjnych firm z tzw. trzeciego świata.
Witold Jankowski: W swojej najnowszej książce The fortune at the bottom of the pyramid twierdzi pan, że kraje rozwijające się mogą być atrakcyjne dla globalnych korporacji nie tylko ze względu na niskie koszty pracy, jak dotąd, ale – znacznie bardziej – ze względu na duży potencjał tworzenia przełomowych innowacji. Bardzo niskie dochody większości konsumentów oraz wiele ograniczeń społeczno‑kulturowych zmuszają bowiem lokalnych przedsiębiorców z Indii, Chin czy Brazylii do tworzenia nieintuicyjnych i radykalnych – jak na zachodnie warunki – a przy tym bardzo zyskownych modeli biznesowych produktów po niskich kosztach. Podaje pan przykłady firm z krajów rozwijających się, które potrafiły stworzyć zaawansowane technologicznie produkty i usługi wysokiej jakości po koszcie 100, a nawet 200 razy mniejszym od ich odpowiedników na Zachodzie. Globalne koncerny muszą tylko te innowacyjne modele biznesowe, procesy i produkty znaleźć na lokalnych rynkach i zaadaptować w skali globalnej. Czy jednak Polska, która nie ma ani najniższych kosztów pracy, potrzebnych do tradycyjnego outsourcingu, ani ekonomii skali, potrzebnej do radykalnych innowacji, może być równie atrakcyjnym źródłem przewagi konkurencyjnej dla globalnych koncernów, jak Indie i Chiny? Czy raczej podzieli los Meksyku, który miał przyciągnąć duże inwestycje amerykańskich firm z chwilą utworzenia strefy wolnego handlu NAFTA, a obserwuje, jak inwestycje te systematycznie uciekają do krajów azjatyckich o znacznie niższych kosztach pracy i większej skali?
C.K. Prahalad: Meksyk przyciągnął mimo wszystko sporo miejsc pracy ze Stanów Zjednoczonych. Przestał być atrakcyjny dla globalnych koncernów z chwilą, gdy tamtejszy rząd przestał sztucznie utrzymywać parytet siły nabywczej waluty i kurs walutowy między dolarem amerykańskim a peso. To właśnie niski kurs lokalnej waluty, który pozwala zachodnim koncernom dużo kupić na lokalnym rynku, napędza globalne inwestycje w Chinach i Indiach. Polska utraciła ten atut, gdy Polacy zaczęli domagać się życia na wysokim zachodnim poziomie. Początkowo więc Polska mogła być atrakcyjnym partnerem outsourcingowym dla globalnych koncernów, ale jej atrakcyjność szybko maleje. Tym bardziej że coraz więcej młodych Polaków emigruje do Wielkiej Brytanii i innych krajów Unii Europejskiej. A to właśnie oni są najbardziej przedsiębiorczą, innowacyjną grupą społeczną – nie wyjeżdżaliby w nieznane, gdyby nie wierzyli w siebie i nie patrzyli w przyszłość z optymizmem. Dla krajów zachodniej Europy to czysty zysk, bo Polacy rewitalizują opuszczone niegdyś centra miast, dla Polski to ewidentna strata, bo zasób talentów kurczy się. Jeśli polskie firmy chcą wejść do globalnych sieci outsourcingowych, muszą zastanowić się, jak zatrzymać w Polsce tych dobrze wykształconych młodych ludzi, którzy co roku opuszczają znakomite polskie uczelnie, i jak wykorzystać ich wiedzę do budowania wartości dodanej.