W Polsce znany jest przede wszystkim z projektu eleganckiego apartamentowca Cosmopolitan w Warszawie, którego forma nawiązuje do zdyscyplinowanych, ale dumnych sylwetek amerykańskich drapaczy chmur.
Helmut Jahn to obywatel świata. Pochodzi z Niemiec, sławę i uznanie zdobył w Stanach Zjednoczonych, a realizacje według jego projektów można podziwiać w najbardziej reprezentacyjnych miejscach wielkich miast na całym świecie. Rozmawia Mateusz Żurawik.
Odbierając nagrodę architektoniczną prezydenta Warszawy za najlepszą architekturę mieszkaniową, powiedział pan, że bez dobrego klienta nie da się stworzyć dobrego budynku. Jak udaje się panu odnaleźć równowagę między kreatywną stroną pracy architekta a łączeniem zróżnicowanych punktów widzenia inwestorów, firm budowlanych czy mieszkańców?
Podczas tworzenia budynku zawsze mamy kontakt z ludźmi o różnych osobowościach. Wśród wszystkich największych inwestorów, z jakimi pracowałem, dostrzegałem jednak miłość do powstającego budynku. Obecnie coraz częściej trzeba godzić z sobą różne punkty widzenia, bo rośnie znaczenie osób odpowiedzialnych za finansową stronę przedsięwzięcia. Dla nich liczy się przede wszystkim koszt wykonania. Architekt musi dopasować swoją wizję i filozofię do oczekiwań i charakteru klienta. Nie oznacza to oczywiście konieczności kapitulacji przed klientem, ale raczej konieczność przekonania go, że wprowadzenie rozwiązań proponowanych przez architekta będzie korzystne dla inwestycji. Niektórzy klienci wykazują dużą akceptację dla pomysłów architekta, inni sami starają się być architektami i uparcie forsują swoją wizję. Z niektórymi inwestorami nie udało się porozumieć i musieliśmy się rozstać.
Pierwszym krokiem w pracy architekta jest zrozumienie miejsca
Jest pan niemieckim architektem mieszkającym od lat sześćdziesiątych w Stanach Zjednoczonych. Budynki zrealizowane według pańskich projektów można zobaczyć w miastach na całym świecie. Czy język architektury jest na tyle uniwersalny, że jednakowo przemawia do ludzi niezależnie od kręgów kulturowych, z których się wywodzą?
Nie, praca architekta bardzo różni się w zależności od miejsca, w którym projektuje dany budynek. Zupełnie inaczej wygląda współpraca choćby z deweloperem w Europie niż w Stanach Zjednoczonych. W zależności od tego, w jakim mieście ma stanąć dany budynek, architekt projektuje w inny sposób. Język architektury zmienia się więc w zależności od miejsca oraz tradycji, do jakich chcemy się odwoływać.
Jak dużą część pańskiej pracy stanowi warstwa kreatywna i opracowywanie koncepcji poszczególnych budynków, a do jakiego stopnia musi pan koncentrować się na technicznych i finansowych aspektach danej realizacji?
Prowadziłem w Warszawie spotkanie dla 50–60 studentów architektury, którym powiedziałem o dwóch sprawach. Chociaż większość z nich marzy zapewne, aby dołączyć do grona tzw. starchitektów, uprzedziłem ich, że tylko nielicznej grupie udaje się osiągnąć podobny sukces. Niemniej na rynku czeka dużo pracy na tych architektów, którzy po prostu wiedzą, w jaki sposób stworzyć solidny budynek. Wiele uczelni o tym zapomina, przykładając wagę głównie do projektowania efektownych budynków, a to tylko część naszego zawodu.
Jaka jest relacja między budynkiem a miastem, w którym powstaje? Czy pańskim zdaniem powinien on ucieleśniać ducha miejsca, czy dążyć do zdefiniowania go na nowo?
Kiedy otrzymałem zlecenie zaprojektowania Cosmopolitana, kompletnie nie znałem Warszawy. Chodząc jej ulicami, byłem pod wrażeniem tego miasta. Zdałem sobie też sprawę, jak ważne jest miejsce, w którym powstaje budynek. Musieliśmy dostosować się do wymogów dość specyficznej działki, co narzuciło określony sposób myślenia o projekcie budynku. Pierwszym krokiem w pracy architekta jest więc dogłębne zrozumienie miejsca, a dopiero potem następuje próba twórczego odniesienia się do jego kontekstu.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Jak projektować przyszłość? »
Refleksje: Daniel Libeskind
O sztuce projektowania z Danielem Libeskindem, amerykańskim architektem polskiego pochodzenia, rozmawia Joanna Socha.