Cele inwestorów giełdowych i spółek notowanych na GPW bardzo często trudno pogodzić. Zarządy chcą rozwijać firmy, inwestując wypracowane zyski, co krótkoterminowo obniża wyniki finansowe. Natomiast akcjonariusze chcą sukcesywnie odzyskiwać zainwestowany kapitał z procentem. Im wyższy jest ten procent, tym lepiej.
Typowe relacje między zarządami a akcjonariuszami na świecie właściwie sprowadzają się do notowań giełdowych i dywidendy. Kiedy kursy akcji rosną, ich właściciele są zadowoleni, kiedy spadają, zaczynają się burzyć i dociekać, dlaczego tak się dzieje, wymieniać zarządy. Podobnie jest z dywidendą – cały zysk, jaki spółka wypracuje, inwestorzy najchętniej wypłaciliby sobie. Mniej interesują się planami rozwojowymi czy inwestycjami, które są dobre dla spółki, ale w danym momencie nie dla ich kieszeni. Tak dzieje się na całym świecie, choć muszę przyznać, że w Polsce to zjawisko nie przybrało tak agresywnej formy, jak na giełdach amerykańskich.
Ponad cztery lata temu kierowana przeze mnie firma TIM, będąca siecią hurtowni osprzętu elektrycznego, zdecydowała się na zmianę modelu działania – postawiła na handel online. Ta decyzja wiązała się ze stratami ponoszonymi przez dwa lata w związku z niezbędnymi inwestycjami. Gdy to ogłosiliśmy, nie spotkaliśmy się ze zrozumieniem ze strony inwestorów krótkoterminowych. Zdołaliśmy jednak przekonać radę nadzorczą, że to perspektywiczny kierunek, więc strategia została zaakceptowana. Po zmianie modelu działania problemem okazało się dochodzenie do zaplanowanych zysków w zaplanowanych terminach. Skutkuje to silnymi napięciami pomiędzy mną, radą nadzorczą i akcjonariuszami.
Rada nadzorcza w TIM jest całkowicie niezależna. Kiedy nie będzie zadowolona z osiąganych przeze mnie wyników, może w każdej chwili odwołać mnie z pełnionej funkcji. I to pomimo tego, że jestem właścicielem sporego pakietu akcji, mam nazwisko, z którym liczą się inwestorzy, a 30 lat temu sam zakładałem tę spółkę. Zastanawiam się tylko, co dobrego dałaby firmie i akcjonariuszom ewentualna wymiana prezesa. Obserwuję właśnie taką rotację w zarządach dwóch spółek giełdowych. Efektem ciągłych zmian osób zarządzających jest dziś śmieciowa wartość akcji i widmo bankructwa. Jedna z tych firm już ogłosiła upadłość układową, a drugiej niewiele brakuje. Okazuje się, że sama wymiana zarządu nie gwarantuje natychmiastowej poprawy. Zanim nowi ludzie wciągną się w biznes i poznają wszelkie jego niuanse, upłyną miesiące, a nawet lata. Natomiast wyniki będą w tym czasie nadal spadać.