Arkadiusz Sieroń, adiunkt w Instytucie Nauk Ekonomicznych, na wydziale Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego oraz członek zarządu Instytutu Edukacji Ekonomicznej im. Ludwiga von Misesa, opowiada o przyczynach inflacji, jej skutkach ekonomicznych i konsekwencjach dla biznesu. Rozmawia Paulina Kostro.
Wywiad jest częścią badania jakościowego „Drożyzna, recesja i stagflacja pod lupą ekonomistów”, którego wyniki zostaną przedstawione w nadchodzącym 16 numerze ICAN Management Review.
Rok 2022 powitał nas inflacją rzędu 8,6%. W maju bieżącego roku poziom inflacji w Polsce przekroczył 13%, a w kolejnym miesiącu wyniósł aż 15,6%. Czego możemy spodziewać się w kolejnych miesiącach 2022 roku?
Przewidywania odnośnie do inflacji są obarczone bardzo dużym ryzykiem. Osobiście staram się unikać bardzo szczegółowych prognoz, ale wydaje się, że po pewnym czasie inflacja powinna słabnąć. Ona może jeszcze w krótkim terminie rosnąć, jednak myślę, że zbliżamy się do szczytu i nie sądzę, aby inflacja utrzymała się przez dłuższy czas. Te przewidywania opieram na tym, że podaż pieniądza, która wystrzeliła podczas pandemii, wróciła do tempa wzrostu notowanego przed pandemią. Myślę, że inflacja za jakiś czas powinna się normalizować. Oczywiście to nie jest tak, że od razu spadnie do celu wyznaczonego przez NBP, ale powinna zejść z tych bardzo wysokich poziomów, które obserwujemy obecnie.
Jaka jest geneza obecnej inflacji? Gdzie szukać jej źródeł?
Według mnie źródeł obecnej inflacji powinniśmy szukać w kryzysie pandemicznym, a dokładniej w reakcji władz – głównie NBP. Mam tu na myśli bardzo duży wzrost podaży pieniądza, mówię o M1. Z 14,3% rok do roku w styczniu 2020 roku do 36,5% w styczniu 2021 roku. Jak widać, w tym okresie podaż pieniądza wzrosła o ponad 1/3 – to bardzo dużo. Natomiast zgodnie z ortodoksyjną teorią inflacji, czy to ilościową, czy neoilościową, monetarystyczną (inflacja zawsze i wszędzie jest zjawiskiem monetarnym) – wzrost podaży pieniądza przekłada się na wzrost cen. Oczywiście początkowo w pandemii widzieliśmy nawet jej spadek, co wynikało z tego, że wzrósł popyt na pieniądz. Był też lockdown i możliwości wydatkowania tych pieniędzy były ograniczone, jednak w miarę luzowania różnych obostrzeń sanitarnych zwiększone salda pieniężne ludności stopniowo się zmniejszały (ludzie zaczęli wydawać te pieniądze) i moim zdaniem to jest główna przyczyna.
Ja polemizuję z tym, że inflacja jest podażowa, a taka narracja często się przejawia w obiegu prasowym, a także można znaleźć takie tezy w wypowiedziach NBP. Nie powinno to dziwić, nikt nie chce się przyznać do tego, dlaczego jest taka wysoka inflacja, ale dane jasno pokazują, że to nie jest wyłącznie inflacja podażowa. Moim zdaniem ta inflacja ma charakter popytowy – znacznie wzrosła podaż pieniądza, firmy i gospodarstwa domowe miały więcej pieniędzy, które trafiły na rynek, co zaczęło podbijać cenę.
Oczywiście zawsze będą jakieś czynniki podażowe. Mamy inflację ogólnogospodarczą, czyli powszechny wzrost cen, a inflacja bazowa, czyli z wyłączeniem cen energii i żywności, też jest już bardzo wysoka. W czerwcu wyniosła ona ponad 9%, co pokazuje, że inflacja jest jak najbardziej powszechna i nie wynika wyłącznie z czynników podażowych, z putininflacji, jak to politycy mówią, czy z tego, że rosną ceny energii, bo nawet po wyłączeniu cen energii, inflacja też jest bardzo wysoka. Moim zdaniem ta inflacja ma charakter popytowy w większości, czyli taki, że znacznie wzrosła podaż pieniądza, że firmy i gospodarstwa domowe miały więcej pieniędzy, które trafiły na rynek, co zaczęło podbijać cenę.
Jakie mogą być następstwa obecnej sytuacji makroekonomicznej?
Niestety nie jestem optymistą. Uważam, że bardzo prawdopodobna jest recesja, choć niekoniecznie pojawi się w tym roku. Jej przejawem może być istotne spowolnienie, znaczny spadek aktywności gospodarczej, realny spadek dochodów ludności, ale i trudności w kalkulacji ekonomicznej. Obecnie przedsiębiorcy nie wiedzą, czy wzrost cen wynika z inflacji, czy ze wzrostu relatywnego popytu na dane dobra, co wywołuje zaburzenia w alokacji zasobów i poważne zaburzenia gospodarcze.
Uważam, że albo inflacja sama z siebie spowoduje poważne zaburzenia gospodarcze, albo w reakcji na zacieśnienie polityki pieniężnej przez NBP nastąpi spowolnienie gospodarcze. Historycznie rzecz ujmując, gdy banki centralne zacieśniają politykę pieniężną, to bardzo często wtedy pojawia się recesja. Przy czym oczywiście banki centralne zawsze twierdzą, że to spowoduje tzw. miękkie lądowanie, co faktycznie się czasem udaje. Spójrzmy na dane na rynku amerykańskim, tam nie doszło jeszcze do sytuacji, aby tak wysoka inflacja nie poprzedzała recesji, zwłaszcza przy takiej skali zacieśniania polityki pieniężnej. Ponadto działania NBP czy amerykańskiego banku centralnego były mocno spóźnione. Banki centralne twierdziły błędnie, do czego się zresztą przyznały, że inflacja będzie przejściowa, więc zaczęły później, niż powinny, zacieśniać politykę pieniężną. W konsekwencji zrobiły to silniej, niż by chciały.
Arkadiusz Sieroń
Adiunkt w Instytucie Nauk Ekonomicznych, na wydziale Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego i członek zarządu Instytutu Edukacji Ekonomicznej im. Ludwiga von Misesa
Czy obecne wskaźniki makroekonomiczne oznaczają nadejście recesji i stagflacji? Jak i czy możemy temu zapobiec?
Na tym etapie niełatwo będzie zapobiec samemu spowolnieniu gospodarczemu. Pomogłoby z pewnością niedolewanie oliwy do ognia. Mam tu na myśli fakt, że pewne działania rządu, w kontekście gospodarki Polski, są przeciw skuteczne, są pod prąd. Weźmy choćby tarczę antyinflacyjną, która częściowo polega na dodatkach dla ludności. Jeśli problemem jest zbyt duży wzrost podaży pieniądza w przeszłości, czego następstwem były zwiększone salda gotówkowe, czyli po prostu było za dużo pieniędzy na rynku, kolejne „dodawanie” pieniędzy do rynku jest jak ta oliwa dolana do ognia. Jeśli problemem są sztucznie napompowane dochody ludności, to nie możemy ich dalej zwiększać.
Z tym się wiąże kolejny problem, mianowicie polityka fiskalna, która w Polsce jest akomodacyjna. Wszystkie podręczniki do makroekonomii sugerują, że jeżeli mamy do czynienia z inflacją, to rząd powinien zacieśniać swoją politykę fiskalną. Mnie ogólnie cieszą obniżki podatków, natomiast z punktu widzenia makroekonomicznego to nie jest najlepszy moment, aby obniżać podatki.
Wydaje mi się, że przy takich uwarunkowaniach makroekonomicznych rząd powinien jednak ograniczać wydatki. To mogłoby pomóc w walce z inflacją, a pośrednio przeciwdziałać recesji – inflacja mogłaby być niższa. Wówczas intensywność zacieśniania polityki pieniężnej czy podwyżek, czyli stóp procentowych, też mogłaby być mniejsza. Z makroekonomicznego punktu widzenia rząd mógłby mocniej współpracować z NBP, aby polityka fiskalna i monetarna były bardziej skoordynowane.
„Podczas pandemii zmieniła się struktura popytu – ze względu na lockdowny znacznie spadł popyt na usługi”.
Jaki inflacja wywiera wpływ na poszczególne branże, w jakich obszarach może okazać się szczególnie dokuczliwa?
Nie wiem, jak jest obecnie, ale do niedawna duży problem był zauważalny w branży wytwórczości przemysłowej, czy w działalnościach bardziej przemysłowych, ponieważ znacznie wzrosły ceny surowców, z których firmy z tego sektora korzystały (w swoich procesach produkcyjnych). Obecnie te ceny się albo stabilizują, albo spadają (tak jak miedź).
Warto też wspomnieć o zaburzeniach podażowych, które według mnie wcale nimi nie są. Dużo mówiło się o problemach w łańcuchach podaży, natomiast warto zastanowić się, co było ich przyczyną. Moim zdaniem odpowiadał za nie rosnący popyt, ze względu na zwiększone salda pieniężne czy dochody ludności.
Uważam też, że jest to pod pewnym względem ciekawy kryzys ze względu na działalność FED i myślę tu o rynku amerykańskim. Rząd amerykański zdecydował się na wysyłanie czeków do ludności, w związku z czym dochody znacząco wzrosły, mimo że to była najgłębsza recesja od II wojny światowej. To bardzo nietypowa sytuacja, a do tego podczas pandemii zmieniła się struktura popytu – ze względu na lockdowny znacznie spadł popyt na usługi. Oczywiście w początkowym okresie na towary również. Natomiast przez to, że ludzie nie mogli chodzić np. do kina czy siłownię, zaczęli kupować więcej takich towarów, które pozwoliłyby im zaspokoić te potrzeby w domu. Popyt więc był na tyle duży, że dostawcy nie byli w stanie nań odpowiedzieć. I stąd tak naprawdę te zaburzenia podażowe. W obliczu przedstawionej sytuacji uważam, że najbardziej poszkodowane zostały branże produkujące dobra czy towary, zwłaszcza przemysłowe.
Mamy oficjalne dane dotyczące poziomu inflacji, jednak konsumenci odczuwają ją znacznie mocniej, niż wynikałoby to ze statystyk. Dlaczego tak się dzieje?
To zapewne z faktu, że to, jak odczuwamy inflację, jest bardzo indywidualne. Wyliczenia GUS‑u obejmują koszyk tzw. przeciętnego konsumenta. A jak wiemy, przeciętny konsument nie istnieje. Każdy z nas ma swój własny koszyk. Na przykład w koszyku osoby mniej zamożnej jest relatywnie więcej żywności, która drożała najszybciej. Ona zatem boleśniej odczuwa inflację.
Co radziłby pan zarządom firm w sytuacji niekorzystnych zjawisk wywołanych przez inflację? Czy firmy mogą ograniczyć jej negatywne skutki?
Najlepszy sposób to działania prewencyjne. Dobrze jest mieć zdywersyfikowany portfel swoich aktywów, zapewniających pewną poduszkę bezpieczeństwa. Oczywiście niektórzy podkreślają, i pewnie mają rację, że inflacja nie jest korzystna dla oszczędności, ale dzięki nim można przejść przez inflację czy przez kryzys lepiej, bo ma się do tego niezbędne fundusze, które mogą zamortyzować wzrost cen.
Ponadto firmom może pomóc tzw. konserwatywna księgowość. Należy sobie bowiem zdawać sprawę z tego, że w wielu przypadkach firma notująca zyski może je notować jedynie nominalnie, a nie realnie. Może to wynikać np. z powszechnego wzrostu cen. Warto zatem nie ulegać księgowej iluzji.
Do tego firmy, które otrzymują przynajmniej część dochodów w walutach zagranicznych, takich jak euro, są w lepszej sytuacji, bo są chronione przed deprecjacją złotego. Tak samo przedsiębiorstwa, które mają część aktywów w obcej walucie albo w takich aktywach, które powinny lepiej sobie radzić podczas inflacji. Mowa np. o nieruchomościach czy złocie. Z tym że wartość złota, ze względu na inflację, jakoś specjalnie ostatnio nie rosła, ale jak będzie w przyszłości? Nie wiadomo.
Jak polscy przedsiębiorcy mogą sobie radzić z konsekwencjami opóźnionych płatności, które są skutkiem inflacji?
Przyznam, że nie mam pomysłu. Może mogłaby to zmienić reforma związana z systemem sądownictwa, tak by firmy mogły łatwiej i szybciej rozwiązywać swoje konflikty z kontrahentami. Nie ma chyba innego sposobu, aby skutecznie mobilizować swoich kontrahentów. Tym bardziej że w czasie inflacji, oprócz naturalnych zaburzeń gospodarczych, wiele firm kusi, by ze spłatą zobowiązań poczekać, bo wtedy będą realnie mniej warte.
„Warto byłoby mniej stymulować konsumpcję, a więc ograniczyć programy socjalne na rzecz większego stymulowania inwestycji”.
Czy w przeciwdziałaniu skutkom inflacji mogą pomóc lekcje z kryzysu finansowego z 2008 roku? Jaką naukę możemy z niego wyciągnąć?
Wtedy była inna sytuacja. Wówczas amerykański bank centralny też zwiększył swoją podaż pieniądza i swoją bazę monetarną. Jednak tzw. szeroka podaż pieniądza nie wzrastała, akcja kredytowa była słabsza, bo banki były w znacznie słabszej kondycji. Myślę, że to jest taki czynnik, który tłumaczy, dlaczego mamy inflację obecnie, a nie mieliśmy jej po globalnym kryzysie finansowym w latach 2007–2009. Niemniej mleko się już rozlało, tutaj zbyt dużo nie zrobimy.
Wtedy jednym z czynników, które mogły pomóc Polsce – na co zwraca się uwagę w literaturze – była znacząca obniżka wartości polskiego złotego. Fakt, że mieliśmy swoją swobodnie fluktuującą walutę, złagodził kryzys. Obecnie wydaje mi się, że mamy do czynienia z inną sytuacją. Przy tak wysokiej inflacji powinny być podejmowane działania, które mogłyby wzmocnić polskiego złotego względem innych walut. Dzięki temu zmniejszylibyśmy cenę dóbr importowanych – moglibyśmy wymieniać euro płynące z UE na rynku międzybankowym przez BGK, a nie poprzez kreację nowych złotych przez NBP. Może moglibyśmy powrócić do programu prywatyzacji, aby przyciągnąć więcej kapitału zagranicznego i tym samym wzmocnić złotego. Choć wydaje mi się, że ze względów politycznych jest to nierealne. Jednakże wszystkie takie działania zachęcające kapitał zagraniczny byłyby pożądane, bo mogłyby wzmocnić złotego.
Poza tym warto byłoby mniej stymulować konsumpcję, a więc ograniczyć programy socjalne na rzecz większego stymulowania inwestycji. Można byłoby także zlikwidować podatek Belki, aby zachęcać do oszczędności.
Mówi się, że kryzys jest dla większości zagrożeniem, ale dla niektórych szansą. Czy inflacja zawsze ma negatywny wpływ na biznes?
Inflacja zawsze pociąga z sobą pewną redystrybucję – m.in. od wierzycieli do dłużników, bo spada realność długu. Na sytuacji mogą zatem korzystać firmy zadłużone, które realnie spłacą mniej. Spodziewałbym się, że firmy bliższe konsumentom, czyli z sektorów bardziej konsumpcyjnych, mogą być również w trochę lepszej sytuacji. Zazwyczaj tak jest, że podczas cyklu koniunkturalnego korzystają zakłady produkcyjne. Natomiast w czasie recesji czy spadku aktywności gospodarczej – wtedy są w gorszej sytuacji. Dlatego firmy dostarczające dóbr konsumpcyjnych, tych pierwszej potrzeby, mogą sobie w najbliższych czasach radzić nieco lepiej niż inne. Jednak wiele zależy na przykład od tego, jakie surowce kupują dane firmy i jak się kształtują ich ceny, oraz od tego, czy dana firma eksportuje, czy importuje. Zauważmy bowiem, że obecnie odczuwamy znaczne osłabienie polskiego złotego, dlatego jeśli firmy znacznie importują jakieś niezbędne do produkcji towary, to siłą rzeczy są w gorszej sytuacji. Na inflacji mogą więc skorzystać firmy bardziej zadłużone, eksporterzy, firmy bliższe konsumentom, z sektora konsumpcyjnego, sprzedające dobra pierwszej potrzeby.