Mamy szansę żyć wiecznie! Przynajmniej według transhumanistów głoszących, że ludzkość wkroczyła w nową epokę.
Futurystyczne wizje: sztuczna inteligencja (AI), interfejs ciało‑maszyna, stają się częścią rzeczywistości. A czy można zniknąć, gdy zostawiliśmy mnóstwo śladów w cybernetycznej przestrzeni? Czy ten zasób wystarczy, aby nas zrekonstruować?
Z aplikacją w zaświaty
W Zaraz wracam, jednym z epizodów fenomenalnej serii Black Mirror, pogrążona w żałobie po wypadku partnera Martha, odkrywa serwis umożliwiający kontakt ze zmarłymi. Sztuczna inteligencja potrafi wiernie odtworzyć narzeczonego, bazując na e‑mailach pary, a przede wszystkim na aktywności Asha w mediach społecznościowych. Avatar jest idealny. Ma osobowość partnera, używa jego ulubionych powiedzonek i skrótów w SMSach. Wkrótce odtworzony Ash znajduje się na wyciągnięcie ręki Marthy, i to dosłownie...
Ten film zapada w pamięć. Nie jest jednak tylko artystyczną fikcją ani wizją przyszłości. Aplikacja With Me jest usługą południowo‑koreańskiej firmy IT. Wykorzystuje ona skanowanie 3D oraz sztuczną inteligencję do komputerowej symulacji bliskich, operując na informacjach zgromadzonych w wirtualnej rzeczywistości (VR) – postach, komentarzach, czatach, filmikach i zdjęciach. Rozwiązań odtwarzających avatary pojawi się zresztą więcej, ponieważ będą one coraz lepiej umiały spełniać podstawowe potrzeby człowieka – przynależności, bliskości, budowania relacji i kontaktu. Zadanie zaś ułatwi fakt, że to, co umieszczamy w sieci, zostaje w niej na zawsze.
Lem opisał VR pół wieku temu
W zbiorze Summa technologiae, wydanym w 1964 roku, Stanisław Lem pisał:
Co może przeżywać człowiek podłączony do fantomatycznego generatora? Wszystko. (…) może być prorokiem wraz z gwarancją, że się jego proroctwa spełnią co do joty, może umrzeć, zmartwychwstać, i to wiele, wiele razy.
Wirtualna rzeczywistość to nie novum naszych czasów. Chętni do eksplorowania wyimaginowanego świata podejmowali takie próby już w latach 60. Nieistniejącą jeszcze grafikę komputerową zastępowały zdjęcia, a złudzenie przebywania w innej przestrzeni uzyskiwano wyświetlając serie filmów tuż przed oczami użytkownika.
Stanisław Lem zaznaczał w połowie lat 60. XX wieku, że wirtualna rzeczywistość operuje na wielu poziomach. Określił ją mianem fantomatyki i definiował jako utworzenie połączeń dwukierunkowych między „sztuczną rzeczywistością”, a jej odbiorcą. To oznaczało swobodne przemieszczanie się między rzeczywistościami doskonale odwzorowanego uniwersum. Lem był geniuszem, a przy tym wizjonerem holistycznym. Pół wieku temu opisał śmiałą perspektywę technologicznego rozwoju wraz z jego wszystkimi konsekwencjami. Z jednej strony technologie miały zaspokajać nasze potrzeby m.in. bliskości lub rozrywki; z drugiej – według pisarza i lekarza z wykształcenia – oznaczały zanikanie granic między światem realnym a fikcją.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Zalety chmury obliczeniowej »
W pogoni za przyjemnością
Informacje, jakie zostawiamy o sobie online, kształtują nasze relacje z innymi już od kilku dekad. A dlaczego – świadomie bądź nie – dalej będziemy się nimi dzielić? Ponieważ uwielbiamy mówić o sobie. Dzielenie się swoimi poglądami skutecznie pobudza ośrodek przyjemności w mózgu, działając w ten sam sposób, w jaki stymulują go dobre jedzenie czy pieniądze. Za możliwość upubliczniania własnych przemyśleń – jeśli trzeba – jesteśmy gotowi zapłacić. W rzeczywistości jest zresztą podobnie – 40% naszych codziennych rozmów dotyczy tego, co myślimy i czujemy. To niemal połowa tematów! Nieograniczona możliwość mówienia o sobie zdaje się leżeć u podstaw oszałamiającej kariery portali społecznościowych.
Zapewne w pogoni za przyjemnością swoje przekonania zdążyły już ujawnić w sieci miliony internautów. Polubione posty, wrzucane zdjęcia i udostępniane linki złożyły się na potężny zasób wiedzy. To kopalnia informacji na podstawie, których można m.in. zrekonstruować avatara bliskiego pierwowzorowi, ponieważ są gotową bazą danych. Te dane z kolei umiał odszyfrować polski naukowiec, dr Michał Kosiński. Badacz zanalizował zachowanie tysięcy użytkowników, bazując na kwestionariuszu mierzącym tzw. wielką piątkę cech osobowości: neurotyczności, ekstrawersji, otwartości na doświadczenie, ugodowości i sumienności.
Lajki tworzą charakter
Liczba znajomych w serwisie społecznościowym, ilość „lajków”, tweetów i udostępnień, zestawione razem – składają się na nasz profil. Przy ograniczonych możliwościach człowieka, pozwalających na przetwarzanie jedynie kilku informacji na raz, ręczna analiza zmiennych danych z tak wielu źródeł byłaby niemożliwa. Jednak moc obliczeniowa przetwarzająca gigantyczną ilość, z pozoru nieoczywistych, informacji pomogła wyłuskać konkretne dane za pomocą opracowanego algorytmu.
Algorytm dr Kosińskiego analizuje wszystkie ślady zostawiane w cyberprzestrzeni, tworząc indywidualny profil psychologiczny każdego z nas. Zidentyfikuje m.in. wygląd i wiek, poziom inteligencji, kondycję relacji rodzinnych, upodobania, stopień zadowolenia z życia i podatność na uzależnienia. Czy można system wprowadzić w błąd, rozpowszechniając fałszywe informacje? W praktyce nie łatwo, ponieważ algorytmy badają aktywność na przestrzeni lat, a tak długo konsekwentnie udawać kogoś innego jest ciężko.
Algorytm sympatyka jazzu
Praktycznie każda witryna zbiera dane na temat odwiedzających ją użytkowników – jedne celem śledzenia trendów, inne doskonalenia usługi. Jednak niewiele z serwisów jest w stanie zmonetyzować pozyskane informacje i rzeczywiście zrobić z nich użytek.
Dlatego algorytm opracowany przez dr Kosińskiego słusznie podsyca najśmielsze wizje. Solidna wiedza w informacyjnym bełkocie jest na wagę złota. Potrzebujemy dotrzeć do wielbicieli plażowej siatkówki, słuchających jazzu? Teraz to już żaden problem. Dokładny profil ułatwi stworzenie spersonifikowanej reklamy albo przekonującego spotu wyborczego, który pomoże dotrzeć bez pudła do potencjalnych wyborców.
Warto zauważyć, że powiedzenie Jeśli produkt jest za darmo, to produktem jesteś ty, stało się aktualne jak nigdy wcześniej. Jeśli bowiem za coś nie regulujemy gotówką, to płacimy informacjami, które udostępniamy.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Jak zmienić firmę? »
Chmura i AI, czyli o pożytkach z wzajemnej zależności
W jaki sposób sztuczna inteligencja przyspiesza rozwój chmury i jak chmura wspiera rozwój sztucznej inteligencji? Fizyczne maszyny, z których składa się chmura, służą przetwarzaniu wiedzy. Tych serwerów potrzebuje sztuczna inteligencja. AI korzysta z mocy obliczeniowej maszyn, gromadząc dane w procesie nauki podejmowania decyzji lub choćby tego, jak podtrzymać rozmowę i umiejętnie wykorzystać np. zbiór żartów, anegdotek i zapis czyjegoś sposobu mówienia. Z chwilą zaś, gdy AI osiągnie zakładany rezultat, będzie mogła wyposażyć chmurę w nowe dane, które z kolei pomogą w procesie nauki innym sztucznym inteligencjom.
Technologie potrafiące realizować tak ambitne koncepcje dostarcza np. OVH. Projekty wymagające potężnej mocy obliczeniowej są w zasięgu ręki, mając do dyspozycji serwery z 32 rdzeniami o wysokiej częstotliwości, lokalną przestrzenią na dyskach SSD, wraz z możliwością budowania klastrów, dzięki zastosowaniu technologii vRack. Zadania wymagające infrastruktury, która „automagicznie” powstaje na potrzeby projektu i zostaje zamknięta wraz z zakończeniem zadania są też możliwe dzięki dostępowi do API OpenStack.
W procesie doskonalenia sztucznej inteligencji kluczowe są chmura i człowiek. Chmura jest niezbędna do gromadzenia danych, człowiek jest potrzebny do nadzoru i korygowania błędów. Ten proces może przebiegać w dowolnym zakresie tematycznym, jaki nas interesuje. Zwłaszcza, że według prognoz ekspertów dzieli nas już niewiele od momentu, gdy sztuczna inteligencja stanie się częścią naszego życia. Tymczasem jej możliwości i dalsze perspektywy są uzależnione od dwóch czynników: rozwoju technologii chmurowej oraz wyobraźni.
Ten tekst jest częścią projektu How to do IT. To twój sprawdzony przewodnik po cyfrowej transformacji i technologiach dla biznesu. Zapisz się na newsletter projektu!