Nikt nie zaprzeczy, że zysk jest jedną z kluczowych miar sukcesu w biznesie. Pandemia jedynie obnażyła, jak uniwersalne w czasie jest to stwierdzenie. Firmy, które dotychczas były rentowne, zdołały zgromadzić większe rezerwy i dziś z kryzysem radzą sobie lepiej. Te, które mimo pandemii generowały (i nadal generują) zysk, udźwigną zaś większy ciężar zadłużeń.
Wbrew pozorom pojęcie „zysku” nie jest rozumiane przez wszystkich tak samo. Osobiście uważam, że właściwa jest tylko jedna jego definicja. Zysk jest tym, co pozostaje w kieszeni przedsiębiorcy po zaspokojeniu wszystkich zobowiązań względem pracowników, dostawców, banków oraz pozostałych wierzycieli, w tym państwa. Tylko zysk po opodatkowaniu jest w istocie zyskiem. Pozostałe wskaźniki, takie jak EBIT (zysk przed opodatkowaniem i odsetkami) czy EBITDA (zysk przed opodatkowaniem, spłatą odsetek i amortyzacją), czystym zyskiem już nie są. Niestety, rozmywanie pojęcia zysku przybiera dziś coraz bardziej absurdalne rozmiary.
Uber, popularny dostawca usług przewozów pasażerskich i kurierskich, w maju 2019 roku zadebiutował na nowojorskiej giełdzie. Jeszcze w 2018 roku poniósł według szacunków stratę w wysokości 3,8 mld dolarów, co nie przeszkodziło mu wykazać 940 milionów dolarów zysku za pomocą specjalnie ukutego na tę potrzebę terminu „Core Platform Contribution Profit”, co można przetłumaczyć jako „zysk z wkładu w podstawową platformę” (przyp. red). WeWork z kolei, spółka wynajmująca przestrzenie biurowe, poniosła stratę w wysokości 1,9 mld dolarów (przy przychodach na poziomie 1,8 mld). Jednocześnie opracowała autorską miarę zysku, tzw. Community‑Adjusted EBITDA, której wynik pomija m.in. wydatki na marketing. Niedawno w Belgii spotkałem się zaś z ciekawą metryką EBITDaL, gdzie „aL” oznacza „po leasingu”, co sugeruje doliczanie do zysku kosztów leasingu. Innym przypadkiem jest metryka EBITDAR, gdzie „R” oznacza koszty restrukturyzacji.
Hermann Simon jest również autorem książki Pricing Man. Jak zarządzanie ceną może odmienić biznes, która ukazała się staraniem ICAN Institute.
Książkę można zakupić na stronie: sklep.ican.pl
Georg Giersberg, redaktor „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, trafnie spuentował takie praktyki stwierdzeniem „zysk przed kosztami” – wszak powyższe wskaźniki mogą odzwierciedlać pewną wartość, lecz realnie z zyskiem nie mają nic wspólnego. Nie należy ich zatem w ten sposób nazywać.
Zyskiwać jak ukryci mistrzowie
Trzymajmy się zatem opisanej wcześniej definicji zysku. Jakie jest powszechne zrozumienie wysokości osiąganych przez firmy zysków? Zapytałem przeciętnych mieszkańców Niemiec, ile z przychodów w wysokości 100 euro pozostaje ich zdaniem przedsiębiorstwu po odliczeniu wszystkich podatków i kosztów. Przeciętnie stwierdzono, że jest to 22,8%. Podczas wcześniejszych badań udzielano podobnych odpowiedzi. Jak to się ma zaś do rzeczywistości?
W latach 2003–2016 średnia rentowność sprzedaży po opodatkowaniu wyniosła wśród niemieckich przedsiębiorstw mniej więcej 3,3%. W przypadku większości z nich nie pozwoliło to zapewne pokryć nawet kosztów zainwestowanego kapitału. Określenie w tej sytuacji zysku – nawet skromnym – byłoby jednak nadużyciem. Na tle 23 krajów OECD Niemcy znajdują się na przedostatniej pozycji. Gorzej radzą sobie tylko Japończycy z wynikiem 2,4%, wobec średniej dla całego OECD na poziomie 5,7%.
Badania Simon‑Kucher & Partners wskazują, że polskie firmy nie odbiegają pod względem zyskowności od średniej europejskiej. Spółki z indeksu WIG20 (bez finansowych) osiągają marżę netto na poziomie 3,75%, a z indeksu mWIG40 (bez finansowych) – 4,09%. Z kolei według GUS ogół polskich przedsiębiorstw niefinansowych może „pochwalić się” marżowością na poziomie 3,75%. Można więc stwierdzić, że problem rentowności dotyczy polskiego rynku w podobnym stopniu co niemieckiego.