Okrzyknięto ją królową art déco, a obrazy sprzedawała za zawrotne sumy. Duża w tym zasługa nie tylko jej zmysłu artystycznego, ale i umiejętności autokreacji.
Tamara czy Rozalia? Urodzona w Moskwie czy w Warszawie? W 1898 roku, a może w 1895 roku? Wokół znanej jako Tamara Łempicka malarki do dziś krąży wiele niedopowiedzeń, o co zadbała sama, podkręcając aurę tajemniczości i wyjątkowości. Wiedziała bowiem, że to sprzyja sławie, która przekłada się na większą sprzedaż jej obrazów. Skrzętnie wykorzystywała swój zmysł marketingowy, wypływając na szerokie wody wyższych sfer. Wszystko po to, by zainteresować sobą i swoją twórczością potencjalnych klientów.
Urodziła się prawdopodobnie w Moskwie w 1898 roku. Naprawdę nazywała się Rozalia Gurwik‑Górska, ale sławę zyskała jako Tamara Łempicka. Zmarła w 1980 roku w Meksyku.
Malarką została przypadkiem. Tym zajęciem zainteresowała ją siostra, sądząc, że może być dochodowe. Tamara zwęszyła dobre zarobki i zaczęła tworzyć obrazy we własnym stylu, inspirując się włoskim manieryzmem, renesansową klasyką oraz kubizmem. W ten sposób chciała załatać dziury w domowym budżecie, ponieważ jej pierwszy mąż, arystokrata i prawnik, Tadeusz Łempicki byle gdzie pracować nie chciał, więc nie pracował wcale. Za to energii do używaniu przemocy wobec żony i romansowania mu nie brakowało.
Nie ma cudów
Czuła się Polką, co często podkreślała w towarzystwie, ale dla wielu była po prostu obywatelką świata. Mieszkała w Rosji, Francji, Stanach Zjednoczonych i Meksyku. Rozumiała los uchodźców i w późniejszej twórczości odwoływała się do tej tematyki, ale trudno było jej się odciąć od spuścizny z okresu paryskiego. To wtedy, w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku, zyskała największą sławę za życia.
Jedno z jej ulubionych powiedzonek brzmiało: „Nie ma cudów, jest tylko to, co sama zrobisz”. Dlatego brała sprawy w swoje ręce, edukowała się w zakresie malarstwa, doskonaliła warsztat, eksperymentowała. A wieczorami prowadziła bogate życie towarzyskie, bo świetnie zdawała sobie sprawę, że będzie z tego czerpać profity. Gdy uciekała przed wojną za ocean, wiedziała, że musi zadbać o dobrą reklamę i wkupić się w łaski amerykańskich elit. Dlatego też wynajęła wielką posiadłość i wydawała bankiety na kilkaset osób, podczas których, już jako baronowa Kuffner (po drugim mężu), serwowała… bigos.
Manipulowała swoim życiorysem i mitologizowała własną biografię, a element autokreacji był silnikiem napędzającym jej karierę. Ta strategia sprawdzała się głównie w Paryżu. Potem jej sława zaczęła systematycznie wygasać. Odchodziła już jako artystka zupełnie zapomniana. Jej gwiazda rozbłysła na nowo w latach osiemdziesiątych XX wieku wraz z hollywoodzką modą na jej obrazy. Obecnie prace Łempickiej biją rekordy sprzedaży, np. w 2020 roku Portret Marjorie Ferry został sprzedany przez dom aukcyjny Christie’s za ponad 21 mln dolarów.
Choć nie wszystkie manipulacje i działania królowej art déco zasługują na uznanie, warto zwrócić uwagę na jej niemalże strategiczne podejście do budowania marki osobistej. Na długo przed erą mediów społecznościowych Łempicka zauważyła,, że rozpoznawalność gwarantuje skuteczne dotarcie do potencjalnych klientów, a wytrwałość w dążeniu do celu popłaca. Dziś z pewnością zaliczylibyśmy ją do self‑made woman.