Rekordowa inflacja, wojna u granic i kryzys energetyczny. Czy czekają nas chude lata? Jak się do nich przygotować? Pytamy o to czołowych polskich ekonomistów, których odpowiedzi pozwalają na sformułowanie prawdopodobnych scenariuszy na przekór nieprzewidywalnym rynkom.
W ostatnich miesiącach na każdym kroku towarzyszą nam obawy o globalną koniunkturę gospodarczą, jej wpływ na lokalne rynki i spadek zamożności ludności. Każdego dnia słyszymy i czytamy o najwyższej od lat siedemdziesiątych inflacji, o tym, że banki centralne agresywnie podnoszą stopy procentowe oraz że nastroje konsumentów znalazły się na rekordowo niskich poziomach, a ceny towarów i usług pokonują kolejne historyczne szczyty, przekraczając nawet prognozy skrajnych pesymistów.
Ten pesymizm jest w pełni uzasadniony. Roczna stopa inflacji na Litwie wyniosła ponad 20%, prawie pięciokrotnie więcej, niż oczekiwano pod koniec minionego roku, Estonia przekroczyła prognozy prawie czterokrotnie, a Polska z poziomem 15,5%, grubo ponad dwa razy. „Tylko” jednocyfrową inflację notują największe gospodarki Unii Europejskiej (Niemcy – 8,2%, Francja – 6,5%), ale to i tak oznacza poziom 2–3 razy wyższy niż ubiegłoroczne estymacje.
W swojej lipcowej prognozie gospodarczej Komisja Europejska przewiduje rekordowy poziom inflacji w 2022 roku, wynoszący 7,6% w strefie euro i 8,3% w całej Unii. W 2023 roku wskaźnik ten ma się obniżyć odpowiednio do 4,0% i 4,6%. Według tego samego źródła, inflacja w Polsce w 2022 roku ma wynieść 12,2%, a w 2023 roku – 9%. A tymczasem „osiągnęliśmy” 15,5%. Oczywiście, niektórzy mają gorzej, tak jak Turcja, która „może się pochwalić” poziomem inflacji wynoszącym około 80%. Marna to jednak pociecha, zważywszy na fakt, że w tej trudnej sytuacji geopolitycznej inflacja w krajach takich jak Chiny, Japonia czy Arabia Saudyjska ledwie przekroczyła poziom 2%. W USA poziom inflacji wyniósł w lipcu 9,1%, a w Rosji – 22%. Nie ma więc wątpliwości, że inflacja stała się dziś problemem o zasięgu globalnym, najsilniej uderzającym jednak w Europę.
Czerwona wyspa
Większość polskich liderów i menedżerów spotyka się z podobnym wyzwaniem inflacyjnym po raz pierwszy w życiu. Równie gwałtowne wzrosty cen mogliśmy obserwować w pierwszej połowie 2008 roku, gdy wybuchł globalny kryzys finansowy, zainicjowany poprzez załamanie rynku nieruchomości. Ale wówczas Polska była symboliczną zieloną wyspą, otoczoną czerwonym oceanem kryzysu, więc rodzime firmy patrzyły na to zjawisko z bezpiecznej odległości. Tym razem jest inaczej. Recesja z pewnością nas nie ominie, a na razie znaleźliśmy się wśród „liderów”.
Dane makroekonomiczne są, niestety, bezlitosne. Od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę złoty stracił aż 12% swojej wartości w stosunku do dolara i pikuje razem z innymi walutami z naszego regionu. Niestety, wszystko wskazuje na to, że ten trend się utrzyma z powodu coraz bardziej realnego widma recesji w strefie euro. Ponad połowa naszego eksportu trafia do krajów Unii Europejskiej, więc złoty pozostaje w ścisłej zależności od kursu euro.
W największych gospodarkach Europy sytuacja wygląda alarmująco. Międzynarodowy Funduszu Walutowy ostrzegł w lipcu, że globalna gospodarka stoi w obliczu recesji, a szczególnie kiepsko wyglądają właśnie perspektywy strefy euro ze względu na rekordową inflację i ryzyko odcięcia od surowców energetycznych z Rosji.
Należy się więc spodziewać, że problemy strefy euro pociągną za sobą w dół zależną od niej polską gospodarkę. Szczególnie niebezpieczna dla złotego będzie sytuacja, gdy kurs euro przez dłuższy czas będzie utrzymywał się poniżej dolara. A jest to całkiem możliwe, jeśli sytuacja w Ukrainie pogorszy się, przy pogłębiającym się równocześnie kryzysie energetycznym w Europie. Czy czekają nas chude lata i powinniśmy się do nich jak najszybciej przygotować? Spytaliśmy o to czołowych polskich ekonomistów. Co do jednego są zgodni – nadchodzą trudne czasy.