Wyobraźmy sobie rzekę – niech to będzie Wisła. Działania z jej udziałem w okolicach Warszawy będą bardziej wizerunkowym projektem, w centrum zainteresowania całej firmy. Osoby decyzyjne będą mogły przespacerować się bulwarami i uczestniczyć w słonecznych wydarzeniach na wyremontowanej promenadzie. Właśnie tam odbędzie się wydarzenie wyjątkowej wagi – sesja fotograficzna do firmowej broszury…
W poprzednim poście Magda Różycka w konkretnych krokach opowiedziała o tym, od czego zacząć przyglądanie się przepływom komunikacji w organizacji. Wykorzystam te przepływy do przejścia na nieco bardziej metaforyczny poziom – popłyńmy z nurtem komunikacji organizacyjnej.
W mniejszych miastach będą to raczej rozlewiska, w innych mielizny, a przy fabrykach czy biurach regionalnych, z dala od dużych miast, mogą wystąpić także spiętrzone tamy… Po co ta metafora? Spójrzmy na…
Dwa nurty myślenia
Jeżeli porównamy komunikację do rzeki, możemy przyjąć dwie postawy: kontrola albo przepływ (control versus flow).
Kontrola (control). W tym ujęciu komunikacja organizacyjna podzielona jest na szereg procesów i wiadomości, nad interpretacją których staramy się mieć kontrolę: przełożyć na matryce, wyliczyć wpływ, a ideałem jest sklasyfikowanie w kategoriach dobrze lub źle. W kontrolnych pakietach komunikacyjnych (communication packs) możemy odnaleźć nawet formularze do zaznaczania reakcji odbiorców na dane informacje – od opisu reakcji behawioralnych przez fizyczne przykłady reakcji słuchających danego komunikatu.
W podejściu, w którym za najbardziej wartościową uznaje się kontrolę, myślimy kategoriami kampanii komunikacyjnych – w punkcie A się zaczęło, w punkcie C skończyło, osiągnęliśmy zasięg W, wydaliśmy X, ROI wyniosło Y, a lessons learned to ZŹŻ.
Kontrola dobrze sprawdza się na początku, czyli u źródła. Strzeżmy czystości źródełka, bo to ono jest siłą napędową, którą możemy kontrolować albo: lepiej powiedziane – na którą mamy największy wpływ.
Przepływ (flow). Z kolei w tym ujęciu, zgodnie z nurtem psychologii pozytywnej, ze spokojem i dużą uważnością przyglądamy się płynącej rzece, która podoba nam się w każdej postaci. Nie interpretujemy każdego jej wycinka. Przyjmujemy, że liczy się ogólny stan, jakość wody i ciągłość.
Czerpiemy – bierzemy to, co nam jest potrzebne, żeby dzięki naszym działaniom rozkwitało (porównaj Seligmanowskie flourishing).
Nie jest to bynajmniej stan komunikacyjnej medytacji czy organizacyjnej beztroski! Po drodze jest sporo wirów i szumów, ale wychodzimy z założenia, że reagujemy i wzmacniamy zamiast napięciowo kontrolować i ograniczać. Kreujemy rozwiązania: budujemy fosy, wzmacniamy brzegi i zagospodarowujemy wyspy. Proaktywnie regulujemy, wpływamy różnymi narzędziami i kanałami, jednak to, że nie mamy wpływu na kontrolę od źródeł do ujścia, nie jest powodem do alarmu przeciwpowodziowego.
Mierzenie poziomu wody
Można ją uregulować przez stworzenie ram i skoncentrowanie się na nadaniu znaczenia głównym przekazom.
Płynąc pod prąd, ROI będzie zdecydowanie niższe, zaś ryzyko, że odpłyniesz niepotrzebnie wyższe
Podchodząc instrumentalnie, opisanie nurtu to ustalenie tzw. kluczowych przesłań (key messages), czyli komunikatów, które kształtują nurt rzeki. Wiodące komunikaty powinny nieść ze sobą takie znaczenia i interpretacje, które zostaną odczytane, zrozumiane i zapamiętane, niezależnie od tego, czy jesteśmy w Krakowie, Warszawie, przed tamą we Włocławku czy w Tczewie.
Niezależnie od przyjętej filozofii słupki mierzące poziom wody powinny być umieszczone na całej długości rzeki – na stałe. Pozwala to profilaktycznie uniknąć komunikacyjnej powodzi. Po sytuacji kryzysowej (czasami przepływ jest nie do opanowania i może warto przepuścić przez organizację oczyszczającą falę) szybkie pomiary poziomu i jakości wody są wręcz niezbędne.
A gdzie montować przyrządy mierzące i dokonywać pomiarów? W miejscach, w których jest najłatwiejszy dostęp do informacji i opinii. Wykorzystam te przepływy do przejścia na nieco bardziej metaforyczny poziom – popłyńmy z nurtem komunikacji organizacyjnej.
W mniejszych miastach będą to raczej rozlewiska, w innych mielizny, a przy fabrykach czy biurach regionalnych, z dala od dużych miast, mogą wystąpić także spiętrzone tamy… Po co ta metafora? Spójrzmy na…
Dwa nurty myślenia
Jeżeli porównamy komunikację do rzeki, możemy przyjąć dwie postawy: kontrola albo przepływ (control versus flow).
Kontrola (control). W tym ujęciu komunikacja organizacyjna podzielona jest na szereg procesów i wiadomości, nad interpretacją których staramy się mieć kontrolę: przełożyć na matryce, wyliczyć wpływ, a ideałem jest sklasyfikowanie w kategoriach dobrze lub źle. W kontrolnych pakietach komunikacyjnych (communication packs) możemy odnaleźć nawet formularze do zaznaczania reakcji odbiorców na dane informacje – od opisu reakcji behawioralnych przez fizyczne przykłady reakcji słuchających danego komunikatu.
W podejściu, w którym za najbardziej wartościową uznaje się kontrolę, myślimy kategoriami kampanii komunikacyjnych – w punkcie A się zaczęło, w punkcie C skończyło, osiągnęliśmy zasięg W, wydaliśmy X, ROI wyniosło Y, a lessons learned to ZŹŻ.
Kontrola dobrze sprawdza się na początku, czyli u źródła. Strzeżmy czystości źródełka, bo to ono jest siłą napędową, którą możemy kontrolować albo: lepiej powiedziane – na którą mamy największy wpływ.
Przepływ (flow). Z kolei w tym ujęciu, zgodnie z nurtem psychologii pozytywnej, ze spokojem i dużą uważnością przyglądamy się płynącej rzece, która podoba nam się w każdej postaci. Nie interpretujemy każdego jej wycinka. Przyjmujemy, że liczy się ogólny stan, jakość wody i ciągłość.
Czerpiemy – bierzemy to, co nam jest potrzebne, żeby dzięki naszym działaniom rozkwitało (porównaj Seligmanowskie flourishing).
Nie jest to bynajmniej stan komunikacyjnej medytacji czy organizacyjnej beztroski! Po drodze jest sporo wirów i szumów, ale wychodzimy z założenia, że reagujemy i wzmacniamy zamiast napięciowo kontrolować i ograniczać. Kreujemy rozwiązania: budujemy fosy, wzmacniamy brzegi i zagospodarowujemy wyspy. Proaktywnie regulujemy, wpływamy różnymi narzędziami i kanałami, jednak to, że nie mamy wpływu na kontrolę od źródeł do ujścia, nie jest powodem do alarmu przeciwpowodziowego.
Mierzenie poziomu wody
Można ją uregulować przez stworzenie ram i skoncentrowanie się na nadaniu znaczenia głównym przekazom.
Płynąc pod prąd, ROI będzie zdecydowanie niższe, zaś ryzyko, że odpłyniesz niepotrzebnie wyższe
Podchodząc instrumentalnie, opisanie nurtu to ustalenie tzw. kluczowych przesłań (key messages), czyli komunikatów, które kształtują nurt rzeki. Wiodące komunikaty powinny nieść ze sobą takie znaczenia i interpretacje, które zostaną odczytane, zrozumiane i zapamiętane, niezależnie od tego, czy jesteśmy w Krakowie, Warszawie, przed tamą we Włocławku czy w Tczewie.
Niezależnie od przyjętej filozofii słupki mierzące poziom wody powinny być umieszczone na całej długości rzeki – na stałe. Pozwala to profilaktycznie uniknąć komunikacyjnej powodzi. Po sytuacji kryzysowej (czasami przepływ jest nie do opanowania i może warto przepuścić przez organizację oczyszczającą falę) szybkie pomiary poziomu i jakości wody są wręcz niezbędne.
A gdzie montować przyrządy mierzące i dokonywać pomiarów? W miejscach, w których jest najłatwiejszy dostęp do informacji i opinii. Widząc, jaki jest poziom wody, można wyrównać jej wysokość na tamie, zbudować most czy wyrównać poziomy za pomocą śluzy. Wszystko po to, aby rzeka od Babiej Góry do Zatoki Gdańskiej niosła ten sam wartki strumień wartości organizacyjnych.
Heraklitowe zakończenie
Na koniec wypada przypomnieć, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi i że warto płynąć z nurtem. Płynąc pod prąd, ROI będzie zdecydowanie niższe, zaś ryzyko, że odpłyniesz niepotrzebnie wyższe. Pamiętaj też, że niezależnie od tego, czy Ci się to podoba, czy nie, wszystko płynie, cały czas – dlatego warto umieć pływać różnymi stylami. Oczywiste? Sprawdź się – wskocz do wody i zobacz, czy nie jest Ci potrzebne… koło ratunkowe.