Inflacja przestaje już tak dramatycznie odbiegać od prognoz, jak w poprzednich miesiącach, co zwiastuje bliskość jej szczytu. Ale spowolnienie jest nieuniknione – mówi Piotr Arak, dyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE). Rozmawia Paweł Kubisiak, redaktor naczelny „MIT Sloan Management Review Polska”.
Wywiad jest częścią badania jakościowego „Drożyzna, recesja i stagflacja pod lupą ekonomistów”, którego wyniki zostaną przedstawione w nadchodzącym 16 numerze ICAN Management Review.
Polski rynek znalazł się pod presją rekordowej w tym wieku inflacji, za eskalację której słusznie obarcza się odpowiedzialnością Władimira Putina. Jednak wzrosty cen obserwowaliśmy nie tylko po agresji Rosji na Ukrainę, lecz znacznie wcześniej. Jaka jest prawdziwa geneza tej inflacji?
Inflacja w Europie Środkowej, a szczególnie w Polsce, ma zarówno czynniki wewnętrzne, jak i zewnętrzne. Już w 2020 roku mieliśmy do czynienia z sytuacją, która powinna skłonić Narodowy Bank Polski do podniesienia stóp procentowych. Jednak nasz rozgrzany rynek zderzył się wówczas z pandemią, co spowodowało obniżki stóp, mające na celu powstrzymanie recesji. Okres lockdownu polska gospodarka zniosła relatywnie dobrze, ale za to przez cały okres pandemii inflacja lekko rosła. W 2021 roku polskie PKB rozwijało się w tempie 6%, co poza pozytywami wynikającymi ze wzrostu, przełożyło się też na zwiększone zapotrzebowanie i szok podażowy. Wynikał on z niedostatecznego poziomu produkcji, związanego z brakiem wystarczających dostaw poszczególnych komponentów z Azji. To spowodowało, że zaczęły nam rosnąć ceny, a gdy Władimir Putin rozpoczął latem zeszłego roku swój szantaż gazowy, zmniejszając dostawy do Europy Zachodniej, pojawił się czynnik zewnętrzny, który podbił ceny nośników energetycznych. I to jest właśnie geneza tego problemu, z którym obecnie się zmagamy.
Poziom inflacji osiągnął w Polsce 15,5%, stawiając nas w czołówce rynków europejskich. Czy w kolejnych miesiącach spodziewa się pan dalszych wzrostów?
Zespół makroekonomiczny Polskiego Instytutu Ekonomicznego ocenia, że szczyt powinniśmy osiągnąć w sierpniu. Szacujemy, że inflacja oscylować będzie na poziomie niespełna 16%. Inflacja w ostatnich miesiącach już przestaje nas tak mocno zaskakiwać i mieści się w przedziale prognoz zespołów analitycznych. Można więc stwierdzić, ze względu na hamującą gospodarkę globalną, co widzimy w spadających cenach pszenicy i paliw, że kończą się czynniki podnoszące wartość inflacji. Pamiętajmy też o słabszych wynikach gospodarki chińskiej w drugim kwartale. Nawet w okresie kryzysu finansowego Chiny nie zwolniły tempa wzrostu. Spowalniająca gospodarka w skali globalnej i wysoka baza będą sprawiać, że odczyty do połowy przyszłego roku powinny spadać i zejść do poziomu jednocyfrowego. Głównym czynnikiem ryzyka jest wzrost cen energii na początku przyszłego roku. Część taryf jest regulowana przez decyzje administracyjne i można spodziewać się ograniczenia poziomu wzrostu, ale obecne kontrakty terminowe i duża skala niepewności na rynku energii nie napawają optymizmem. Do tego oczywiście może się wydarzyć coś zaskakującego, zmieniającego wszystkie założenia.
Piotr Arak
Dyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego, analityk społeczno‑gospodarczy
Ale na tę nieprzewidywalność już wpływu nie mamy. Jakie mogą być konsekwencje obecnej sytuacji dla polskiej gospodarki. Czy należy oczekiwać recesji, a nawet stagflacji?
Nie ulega wątpliwości, że polska gospodarka spowalnia. Najbliższe kwartały mogą być gorsze, ale w tym roku nadal utrzymujemy naszą prognozę wzrostu PKB na poziomie około 4,5%, a Komisja Europejska szacuje nawet, że Polska wypracuje wzrost powyżej 5%. Jednak przyszły rok zapewne będzie gorszy – już dzisiaj obniżamy nasze prognozy z 3,5% do około 2,5%. Kluczowym czynnikiem jest uruchomienie projektów z Krajowego Planu Odbudowy, m.in. przy udziale Polskiego Funduszu Rozwoju, a potem uzyskania finansowania z Komisji Europejskiej. Wówczas, kiedy większość Europy będzie spowalniać, polska gospodarka dostanie dodatkowy bodziec do wzrostu.
Warto być więc na bieżąco i śledzić trendy, aby dobrze przygotować firmę na nadchodzące niełatwe kwartały. Na jakie wskaźniki firmy powinny zwracać uwagę, żeby właściwie oszacować, co się będzie działo na rynku? Sama stopa inflacji czy dynamika PKB to z pewnością zbyt mało.
Większość aktywnych zawodowo Polaków nie miała do tej pory do czynienia z takim kryzysem. Znaleźliśmy się więc w takim momencie, że nie tylko przedsiębiorcy gubią się w ocenie sytuacji. Powinniśmy przede wszystkim śledzić dane makroekonomiczne na naszych rynkach eksportowych, na czele z Niemcami. To właśnie sytuacja na tych rynkach przesądzi o kondycji polskich eksporterów, którzy w ostatnich latach wpływali na wzrost polskiego PKB. Istotne są też kursy walut. W wakacje mieliśmy bardzo dziwną sytuację, w której euro było słabsze od dolara. Było to powodowane zachowawczością Europejskiego Banku Centralnego, ale później coraz gorsze dane z gospodarki amerykańskiej umocniły euro w stosunku do waluty USA. Podobne umocnienie miało miejsce w przypadku kursu złotego. Oczywiście nie należy zapominać o wskaźnikach dotyczących polskiego rynku, na czele ze wskaźnikami nastrojów konsumentów i producentów, które publikuje kilka ośrodków m.in. Markit, GUS czy PIE.
W jakich sektorach możemy spodziewać się szczególnych problemów związanych z obecną sytuacją?
Najmocniej wzrosły ceny energii, więc inflacja jest i będzie odczuwalna przede wszystkim we wszystkich sektorach energochłonnych. Wzrosły ceny węgla i gazu, przez co w efekcie mamy rekordowe kontrakty na energię elektryczną. Na Towarowej Giełdzie Energii kontrakty na sierpień wynoszą ponad 1700 zł za MWh, a na czwarty kwartał aż około 2000 zł za MWh. Można mieć nadzieję, że w przyszłym roku cena energii zacznie spadać, ale zapewne nadal będzie wyższa niż ta, do której się przyzwyczailiśmy.
Czy ta sytuacja może wpłynąć na poziom inwestycji i przepływów kapitałowych?
Inwestycje polskich przedsiębiorstw już zaczęły maleć ze względu na pandemię, wojnę i niepewność jutra. Ale nie dotyczy to inwestycji zagranicznych prowadzonych w naszym kraju. Mimo że znajdujemy się blisko frontu, w pierwszym kwartale tego roku byliśmy na trzeciej pozycji za Niemcami i Belgią w nominalnych wartościach dokonanych inwestycji zagranicznych. Z ich tytułu wpłynęło do nas w tym czasie ponad 16,5 mld euro i jest to wynik bardzo dobry. Napływ uchodźców do naszego kraju, choć oczywiście dla wielu tych ludzi to dramat, sprawia, że ryzyko związane ze znalezieniem pracowników do części sektorów nie jest tak duże, jak wydawało się w przeszłości. Według danych ZUS w połowie 2022 roku w Polsce pracowało już ponad milion obcokrajowców.
Czy polskie firmy powinny już podjąć jakieś działania, które pomogą im przeciwdziałać skutkom inflacji, bądź ewentualnej recesji? Czy warto już ciąć koszty, czy raczej obserwować trendy i starać się przewidzieć, co się będzie działo?
Redukcje kosztów związane z cięciem zatrudnienia to dla firm zawsze duży problem, ponieważ za jakiś czas trzeba będzie znowu szukać pracowników. Pytanie więc, czy warto dziś trochę zaoszczędzić, by ponieść w przyszłości koszty rekrutacji. Każda firma musi tu działać zgodnie ze swoimi potrzebami, gdyż każda branża odczuwa inflację i recesję na swój sposób. Uważam jednak, że ryzyko pojawienia się długotrwałej i głębokiej recesji jest znikome. Spowolnienia nie unikniemy, zatem warto się do tego przygotować w sposób rozsądny i wyważony. Problemem dla firm będą koszty energii, część przygotowała się na to, inwestując w dostawy energii z OZE, co stabilizuje koszty w przypadku wzrostu cen nieodnawialnych źródeł energii. Część większych graczy planuje inwestycje w tzw. mały atom. Agresja Rosji jeszcze dobitniej pokazuje, że Europa będzie zmieniać swój miks energetyczny i źródła dostaw.