Dużo się ostatnio mówi w Polsce i na świecie o wynagrodzeniach. Zawsze się mówiło, mimo że podobno pieniądze szczęścia nie dają. Ostatnio jednak mówi się więcej: o wynagrodzeniach działaczy związkowych, członków zarządów, przeciętnych pracowników. I ich wzajemnych relacjach.
Trzy przykłady:
Pan Piotr Duda, przewodniczący Solidarności, w rozmowie z dziennikarzem Dziennika Gazety Prawnej grzmi: Uważa pan, że to w porządku, iż prezesi banków (i nie tylko) zarabiają po 150 tys. zł, a może i więcej?* (sam jednak na to pytanie nie odpowiada, choć z kontekstu całej wypowiedzi wnoszę, że jego odpowiedź byłaby raczej negatywna).
Bodaj trzy dni wcześniej OPZZ zaproponowało, by wprowadzić w Polsce pełną jawność zarobków. Każdy ma prawo do takich informacji. Pracownik zobaczy, ile zarabia np. jego prezes, a ile związkowiec – twierdzi w rozmowie z Gazetą Wyborczą pan Piotr Szumlewicz, ekspert i doradca OPZZ. Co prawda będąc pracownikiem, nigdy nie czułem, bym miał prawo do grzebania w liście płac – bądź by naturalnie prawo takowe mi przynależało – niemniej może nad tematem warto się pochylić.
PwC jak co roku przeprowadziło badanie wynagrodzeń zarządów największych spółek giełdowych. Za chwilę opublikujemy raport. Ten fakt, w zestawieniu z pytaniami zadawanymi przez liderów związkowych, podsunął mi temat tego wpisu.
Czyje wynagrodzenia rosną?
Wynagrodzenia zarządów w Polsce rosną. Szybciej niż inflacja – w 2012 roku o ok. 10% (choć uposażenia prezesów już jedynie o symboliczny 1%, a więc poniżej inflacji). Szybciej niż wynagrodzenia pracowników. Są też od uposażeń pozostałych pracowników dużo wyższe. Przeciętne wynagrodzenie w badanej grupie to prawie 100 tys. zł miesięcznie. Pan Duda ma rację – istotnie, niektórzy prezesi banków (i nie tylko) zarabiają po 150 tys. zł miesięcznie. Co więcej wśród dziesięciu najlepiej opłacanych prezesów wszyscy zarobili ponad 1 milion dolarów (ale w rok, nie miesiąc)!
Czy to w porządku? – zapytam za panem Dudą**.** Cóż, moim zdaniem tak. Pod warunkiem, że wiadomo, za co te duże pieniądze zarabiają. Chciałem napisać olbrzymie pieniądze, ale przypomniałem sobie, ile zarabia się w siti (of London, nie w Citibanku) i spuściłem z tonu. I tu właśnie pojawia się problem. I tu przechodzimy od Solidarności do OPZZ. Bo z jawnością wynagrodzeń wśród zarządów jest słabo.
Kto powinien wiedzieć?
Nie zgadzam się co prawda z panem Szumlewiczem, że każdy (pracownik) powinien znać wynagrodzenie swojego prezesa, ale, moim zdaniem, każdy akcjonariusz – tak. I powinien rozumieć, skąd się wzięły kwoty wypłacone oraz do czego motywowany jest prezes spółki, w którą tenże szary akcjonariusz inwestuje swoje pieniądze.
Tymczasem poziom ujawniania informacji o wynagrodzeniach zarządów jest mizerny. Jako przeciętny inwestor mam małą szansę (równo 25%), że dowiem się, jaką część z wynagrodzenia zarządu spółki, której jestem współwłaścicielem, stanowiła pensja, a jaką premia. Gdybym chciał zrozumieć jak wygląda motywacja długoterminowa, musiałbym być prawdziwym szczęściarzem. Na informacje o polityce wynagrodzeń, jej filozofii czy o grupach porównawczych właściwie nie mam szans.
Co prawda inwestując w Polsce i tak mogę się dowiedzieć o wiele więcej niż w większości innych krajów naszego regionu, lecz jeśli mam porównywać zasoby informacji z tymi, do jakich mają dostęp inwestorzy na rynkach takich jak choćby brytyjski, jesteśmy jeszcze daleko w tyle. Cóż, mimo wszystko naturalnie bardziej czuję potrzebę dorównywania do standardów zza Odry niż zza Bugu.
Dowiedz się, ile zarabia Twój prezes!
Popieram zatem postulat, by wynagrodzenia były jawne. Ale tylko wynagrodzenia zarządów spółek publicznych, polityków, urzędników skarbowych itp. I nie tylko ich poziom, ale przede wszystkim ich mechanizmy. Zaś jawność wynagrodzeń pozostałych osób pozostawmy krajom o silnej etyce protestanckiej, gdzie wysokie zarobki są odczytywane jako godna podziwu oznaka talentu i ciężkiej pracy. W naszej kulturze zawiści i (bardzo świeckiej) tradycji urawniłowki raczej by się ona nie sprawdziła.
*Źródło:
z 26 lipca 2013 roku.