Reklama
Dołącz do liderów przyszłości i zdobądź przewagę! Sprawdź najnowszą ofertę subskrypcji
Innowacja

Nie każdy wzrost jest dobry

1 listopada 2007 11 min czytania
Brian Pitman
Andrzej Łokaj
Nie każdy wzrost jest dobry

Korzystając z koniunktury, wiele polskich firm chętniej niż dotąd angażuje się w fuzje i przejęcia. W nich upatrują pewne źródło tak pożądanego przez wszystkich wzrostu. Legendarny prezes Lloyds Banku, który w 16 lat podniósł jego wartość aż 65‑krotnie, ostrzega jednak, że wzrost może też prowadzić do obniżenia wartości firmy. Na pytania, jak odróżnić zły wzrost od dobrego i co zrobić, by faktycznie zwiększać wartość firmy, odpowiada w rozmowie z Andrzejem Łokajem, zastępcą redaktora naczelnego Harvard Business Review Polska.

Kiedy obejmował pan fotel prezesa Lloyds Banku w 1983 roku, okoliczności na brytyjskim rynku były podobne do sytuacji panującej dziś w Polsce. Wiele firm na fali ogólnoświatowej koniunktury chętnie powiększało swój stan posiadania poprzez fuzje i przejęcia. Mimo to zachował się pan wbrew trendowi i zdecydował sprzedać dużą część aktywów banku. Dlaczego?

Kiedy wybrano mnie na prezesa, rynek szedł do góry, a my staliśmy w miejscu. Gorzej: ciągnęliśmy się w ogonie branży. Akcje banku były sprzedawane poniżej wartości jego aktywów netto. Powód był prosty: inwestorzy nie wierzyli, że potrafimy dać im zarobić więcej, niż wynosi koszt kapitału. I faktycznie było to trudne, bo koszt kapitału był wówczas wysoki. Uznałem, że jedynym sposobem na wzrost wartości akcji i wykorzystanie tych akcji do zakupu obiecujących firm jest pozbycie się składników majątku, które są nieproduktywne, tzn. które generują zwrot niższy od kosztu kapitału. A było ich sporo. Jednym z takich składników była sieć tysiąca oddziałów banku w Kalifornii. Wielu konkurentów zazdrościło nam tej sieci, a wielu wysokich menedżerów Lloydsa traktowało ją jak perłę w koronie. Prawda zaś była taka, że ta sieć była dla nas ciężarem. Więc poszła pod młotek. Japończycy kupili ją za niebotyczne pieniądze, a cena naszych akcji z dnia na dzień poszybowała o 25% w górę.

Czy trudno było przekonać zarząd do takiego kroku?

Opór był duży. Spodziewałem się tego, bo wszystkie firmy, nawet te najlepiej zarządzane, mają naturalny pęd ku wzrostowi bez względu na to, jakie przynosi on konsekwencje dla akcjonariuszy. Dla moich kolegów z zarządu wzrost był celem samym w sobie: każdy wzrost był dobry, każde przejęcie – pożądane, a każda sprzedaż oznaczała podcinanie sobie skrzydeł. W krótkiej perspektywie wzrost wiązał się bowiem dla nich z pokaźną nagrodą – dużą premią, większym samochodem, większym biurem. Ja zaś wprowadziłem do tego spokojnego świata niepokój i zamęt. Bo oto okazało się, że nie każdy wzrost jest dobry. Nie każdy może przynieść nagrodę, a czasem może wręcz przynieść karę – ze zwolnieniem włącznie.

Jaka jest różnica między dobrym a złym wzrostem?

Dobry wzrost to taki, gdy zwrot z kapitału (ROE) przewyższa koszt kapitału (COE). Jeśli tak jest, to firma tworzy wartość przez to, że rośnie, a wyrzeka się wartości przez to, że nie rośnie. Z kolei gdy zwrot z kapitału jest niższy od kosztu kapitału, mamy do czynienia ze złym wzrostem. Wtedy firma niszczy wartość przez to, że rośnie. Ale może też tworzyć wartość, o ile pozbędzie się przedsięwzięć, które nie spełniają oczekiwań. Przykładem tego była właśnie sprzedaż kalifornijskich oddziałów.

To rozróżnienie na dobry i zły wzrost jest o tyle istotne, że pozwala określić sposób dochodzenia do celu firmy. Jeśli przyjmiemy, że celem firmy nie jest wzrost, lecz maksymalizacja wartości dla akcjonariuszy, to sposobem na jego osiągnięcie jest maksymalizacja dobrego wzrostu i eliminowanie złego wzrostu. Taka filozofia doprowadziła Lloyds Bank do 65‑krotnego zwiększenia jego wartości w ciągu 16 lat.

Od czego pan zaczął wdrażanie tej filozofii w banku?

Pierwszy krok polegał na zadaniu członkom zarządu kilku prostych pytań o to, czym jest dla nich sukces i jak go mierzą. W trakcie dyskusji okazało się, że ich mierniki były różne, a przy tym zupełnie inne niż mierniki, jakimi posługują się analitycy finansowi i najlepsze firmy z branży. Nie była to jednak przypadłość tylko Lloyds Banku. Podobną niespójność spotkałem 10 lat później, w 1996 roku, gdy sukces naszej filozofii dobrego wzrostu był już głośny, a ja zasiadałem w radzie nadzorczej sieci sklepów odzieżowych Mexx. Wtedy specjalnie spotkałem się z analitykami z banków inwestycyjnych i spytałem o to, jak mierzy się sukces w branży sprzedaży detalicznej. Od nich dowiedziałem się, że jednym z najczęstszych mierników jest zysk na metr kwadratowy powierzchni sklepu. Gdy jakiś członek zarządu w firmie Mexx proponował otwarcie kolejnych 100 sklepów, miałem więc zwykle do niego proste pytanie: o ile zwiększy się przez to zysk ekonomiczny na metr kwadratowy. Pytanie to było bardzo kłopotliwe, bo firma sama nie wiedziała, na czym zarabia, gdzie tkwi źródło jej zysków dziś, a więc tym bardziej nie potrafiła wyliczyć zysku na jutro. Zadawanie prostych pytań o definicję i mierniki sukcesu oraz dochodzenie do wspólnej wizji zawsze powinno więc być pierwszym krokiem we wdrażaniu zmian.

Wracając do banku, to kiedy już zdefiniowaliśmy sukces i jego mierniki i zgodziliśmy się, że celem banku jest maksymalizacja wartości dla akcjonariuszy, rzuciłem zarządowi wyzwanie. Zaproponowałem, by bank podwajał swoją wartość co trzy lata. Z początku taki cel wydawał się zarządowi nierealny, ale zmienił zdanie, gdy pokazałem, że osiągają go najszybciej rosnące na wartości firmy amerykańskie. Tak wynikało z analizy, jaką pokazał mi wcześniej prezes Coca‑Coli, Roberto Goizueta.

Jak pan sprawił, by nie skończyło się na deklaracjach zarządu?

Zaryzykowałem swoje pieniądze i zażądałem, by to samo zrobili pozostali członkowie zarządu. Przewalczyłem z Komitetem ds. Wynagrodzeń, by zmienił system wynagradzania zarządu. Wyszedłem bowiem z założenia, że nic w firmie się nie zmieni, jeśli zmiany nie odczują na własnej skórze najwyżsi menedżerowie. Aż 85% ich wynagrodzenia miało teraz zależeć od tego, czy uda im się osiągnąć cel podwojenia wartości firmy w trzy lata. Stopniowo nowy prowizyjny system wynagrodzeń zaczął obejmować coraz szersze kręgi pracowników. Jego częścią był przydział akcji firmy. W szczytowym momencie akcje posiadało 70 tysięcy pracowników, czyli 60% personelu.

System obiecywał dorodną, pachnącą marchewkę, ale w zamian wymagał osiągnięcia precyzyjnych mierników efektywności, dla każdego stanowiska i szczebla innych. Aby wymóc wysoką jakość obsługi, która jest podstawą wzrostu wartości, wprowadziliśmy mierniki, o których wcześniej w branży nie słyszano. Jako pierwszy bank w Anglii wprowadziliśmy na przykład badanie jakości obsługi przez anonimowych klientów (mystery shopping). Wynajęliśmy ludzi spoza banku, by odwiedzali nasze oddziały, zadawali trudne pytania i notowali reakcje pracowników. W przypadku niewłaściwych reakcji oddział był pozbawiany premii. Z kolei mój kolega z zarządu wprowadził wymóg, by pracownicy podnosili słuchawkę telefonu najpóźniej po trzecim dzwonku. Po pewnym czasie obietnicę tę złożyliśmy też publicznie, w specjalnej reklamówce telewizyjnej. Takimi małymi kroczkami podnosiliśmy jakość obsługi. Wbrew pozorom nawet takie małe kroczki robiły klientom dużą różnicę.

W dzisiejszym intensywnie konkurencyjnym świecie nie ma miejsca dla ludzi, którzy cenią sobie komfortowe, bezpieczne życie.

O ile jednak pracownicy mogli odczuć pozytywne efekty swojego działania co roku, o tyle członkowie zarządu musieli czekać na nie aż 3 lata. I to bez gwarancji, że tak długie czekanie się im opłaci. Jak przekonać menedżerów do podjęcia tak dużego ryzyka?

Po pierwsze, ryzykując samemu. Po drugie, nagłaśniając wpływ, jaki wywrą pierwsze działania według nowej filozofii na wzrost wartości firmy. Najtrudniejsze są pierwsze trzy lata, pierwszy cykl. Bo potem, odniósłszy raz sukces, menedżerowie chcą go osiągać ponownie. Chcą należeć do wygrywającego zespołu, niezależnie od pieniędzy, jakie się z tym wiążą. Tak jak mieszkańcy Manchesteru są dumni z tamtejszej drużyny piłkarskiej, nawet jeśli nigdy nie byli członkami klubu.

Jednak nie wszystkich da się przekonać. Członkowie zarządu dzielą się bowiem na tych, co unikają ryzyka, i tych, co zarządzają ryzykiem. Tych pierwszych trzeba zwolnić. W dzisiejszym intensywnie konkurencyjnym świecie nie ma miejsca dla ludzi, którzy cenią sobie komfortowe, bezpieczne życie. Powrócę do mojej analogii z piłką nożną: nawet najlepszy zespół z poprzedniego sezonu nie ma gwarancji przewodzenia tabeli w następnym sezonie – dlatego co roku pozyskuje się nowych zawodników. Wciąż próbuje się czegoś nowego. Ryzyko jest na porządku dziennym. Co więcej, powinniśmy je aktywnie podejmować. Tak na przykład działa niezależna sieć dystrybucji komórek Carphone Warehouse, którą znam osobiście z racji zasiadania w jej radzie nadzorczej. Zaledwie rok temu, przed poprzednimi świętami Bożego Narodzenia, firma ta zdecydowała się zamówić w Motoroli i wypuścić na rynek milion aparatów komórkowych w kolorze różowym. Nikt z konkurentów nie odważył się zrobić tego wcześniej na rynku, ale my postanowiliśmy zaufać analizom trendów rynkowych i zaryzykować. Odnieśliśmy ogromny sukces. Dzięki podobnym pomysłom i stałemu zachęcaniu do podejmowania ryzyka dziś na parkingu przed londyńską siedzibą Carphone Warehouse stoi więcej samochodów porsche niż na parkingu przed bankiem inwestycyjnym Morgan Stanley.

Czy w firmach, które pan nadzoruje na całym świecie, wciąż musi pan przekonywać zarządy, by były bardziej otwarte na ryzyko, stale szukały źródeł dobrego wzrostu oraz stawiały sobie ambitne cele związane z szybkim pomnażaniem wartości dla akcjonariuszy?

Od początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku trochę się jednak zmieniło w podejściu zarządów. Dziś nie debatujemy już o tym, co powinno być celem firmy: czy maksymalizacja wartości dla akcjonariuszy, czy sam wzrost. Wszyscy członkowie zarządów zgodnie twierdzą, że to pierwsze. Spośród stu największych brytyjskich przedsiębiorstw nie ma już takiego, które nie miałoby systemu wynagrodzeń powiązanego z wartością dla akcjonariuszy. Problem polega natomiast na określeniu, jak daleko ci sami członkowie zarządów chcą pójść z samodyscypliną. Kiedy zbliża się półmetek trzyletniego cyklu, a liczby nadal są dalekie od celu, pojawia się często pokusa, by zmienić system wynagrodzeń, obniżyć wymogi, ułatwić zdobycie premii. W poskromieniu takich naturalnych pokus dużą rolę ma do odegrania rada nadzorcza. Ja zasiadam w kilku radach, w firmach z różnych branż, stąd mogę zaświadczyć, że maksymalizacja wartości dla akcjonariuszy to ciągłe ćwiczenie z samodyscypliny. Nawet u najlepszych na świecie.

O autorach
Tematy

Może Cię zainteresować

• Jak generować wartość z AI dzięki małym transformacjom w biznesie - Webster
Premium
Jak generować wartość z AI dzięki małym transformacjom w biznesie

Liderzy skutecznie wykorzystują duże modele językowe, stopniowo minimalizując ryzyko i tworząc solidne fundamenty pod przyszłe transformacje technologiczne, dzięki czemu generują realną wartość dla swoich organizacji.

Niespełna dwa lata temu generatywna sztuczna inteligencja (GenAI) trafiła na czołówki stron gazet, zachwycając swoimi niezwykłymi możliwościami: mogła prowadzić rozmowy, analizować ogromne ilości tekstu, dźwięku i obrazów, a nawet tworzyć nowe dokumenty i dzieła sztuki. To najszybsze w historii wdrożenie technologii przyciągnęło ponad 100 mln użytkowników w ciągu pierwszych dwóch miesięcy, a firmy z różnych branż rozpoczęły eksperymenty z GenAI. Jednak pomimo dwóch lat intensywnego zainteresowania ze strony kierownictwa i licznych prób wdrożeniowych nie widać wielkoskalowych transformacji biznesowych, które początkowo przewidywano. Co się stało? Czy technologia nie spełniła oczekiwań? Czy eksperci się pomylili, wzywając do gigantycznych zmian? Czy firmy były zbyt ostrożne? Odpowiedź na te pytania brzmi: i tak, i nie. Generatywna sztuczna inteligencja już teraz jest wykorzystywana w wielu firmach, ale nie – jako lokomotywa radykalnej transformacji procesów biznesowych. Liderzy biznesu znajdują sposoby, by czerpać realną wartość z dużych modeli językowych (LLM), nie modyfikując całkowicie istniejących procesów. Dążą do małych zmian (small t) stanowiących fundament pod większe przekształcenia, które dopiero nadejdą. W tym artykule pokażemy, jak robią to dzisiaj i co możesz zrobić, aby tworzyć wartość za pomocą generatywnej sztucznej inteligencji.

Premium
Polski przemysł na rozdrożu

Stoimy przed fundamentalnym wyborem: albo dynamicznie przyspieszymy wdrażanie automatyzacji i robotyzacji, co sprawi, że staniemy się aktywnym uczestnikiem czwartej rewolucji przemysłowej, albo pogodzimy się z perspektywą erozji marż pod wpływem rosnących kosztów operacyjnych i pogłębiającego się strukturalnego niedoboru wykwalifikowanej siły roboczej.

Jak alarmują prognozy Polskiego Instytutu Ekonomicznego, do 2030 r. w samej Europie może zabraknąć nawet 2,1 mln wykwalifikowanych pracowników, co czyni automatyzację nie jedną z możliwości, lecz strategiczną koniecznością. Mimo że globalnie liczba robotów przemysłowych przekroczyła już 4,2 mln jednostek, a w Europie w 2023 r. wdrożono rekordowe 92,4 tys. nowych robotów, Polska wciąż pozostaje w tyle. Nasz wskaźnik gęstości robotyzacji, wynoszący zaledwie 78 robotów na 10 tys. pracowników przemysłowych, znacząco odbiega od europejskiego lidera – Niemiec (397 robotów na 10 tys. pracowników), czy globalnego pioniera – Korei Południowej (tysiąc robotów na 10 tys. pracowników). W Scanway – firmie, która z sukcesem łączy technologie rozwijane dla sektora kosmicznego z potrzebami przemysłu – jesteśmy przekonani, że przyszłość konkurencyjności leży w inteligentnym wykorzystaniu danych, zaawansowanej automatyzacji opartej na AI oraz strategicznej gotowości do wprowadzania zmian technologicznych. Czy jednak zaawansowana wizja maszynowa napędzana przez sztuczną inteligencję może się stać katalizatorem, który pozwoli sprostać wyzwaniom i odblokować uśpiony potencjał innowacyjny polskiej gospodarki?

Premium
Zamień konflikt we współpracę

Destrukcyjny konflikt w zespole zarządzającym może zahamować rozwój organizacji. Skuteczne zarządzanie takimi napięciami wymaga od liderów świadomego odejścia od rywalizacji o władzę na rzecz współpracy oraz strategicznego, systemowego myślenia.

Konflikt w zespole zarządzającym, szczególnie wtedy gdy przeradza się w trwały, emocjonalny antagonizm, staje się realnym zagrożeniem dla efektywności całej organizacji. Studium przypadku firmy X-Style.

Jak zapewnić stabilność i elastyczność na rynku zielonej energii?

Dynamiczne zmiany na rynku energii oraz rosnące znaczenie OZE i celów ESG stawiają przed firmami nowe wyzwania. W tym kontekście Reo.pl (Grupa Enerconet) kładzie nacisk na elastyczność, dogłębną analizę potrzeb klienta i transparentność danych. O strategiach budowania długoterminowych relacji i zapewniania przewidywalności w sektorze odnawialnym opowiada Grzegorz Tomasik, prezes Reo.pl. 

Reo.pl działa na polskim rynku od 2022 roku. Jakie wyzwania napotkali państwo przy wprowadzaniu elastyczności i dostosowywaniu się do dynamicznych zmian w sektorze OZE?

Chociaż marka Reo.pl powstała na początku 2022 r., nasza grupa – Enerconet – działa na rynku energetycznym już od 2007 r. Ta wieloletnia obecność w sektorze OZE i doświadczenie w obrocie energią dają nam status dojrzałego podmiotu, wspartego silnym zespołem i dogłębną znajomością branży.

Od 2007 r. sektor OZE przeszedł znaczącą transformację, obejmującą regulacje, mechanizmy rynkowe i podejście firm do zakupu zielonej energii. Kluczową zmianą był rozwój bezpośrednich kontraktów (P2P) między wytwórcami OZE a odbiorcami końcowymi. Spółki tworzące dziś Enerconet aktywnie uczestniczyły w tej ewolucji od samego początku, analizując rynek i wypracowując skuteczne rozwiązania, co ostatecznie doprowadziło do uruchomienia platformy Reo.pl.

Premium
Gdy projekt wymyka się spod kontroli

Polskie firmy technologiczne coraz częściej realizują złożone zlecenia dla międzynarodowych gigantów. Jednak nawet najlepiej przygotowany zespół może przy takim projekcie natknąć się na nieoczekiwane przeszkody. Przykład firmy Esysco wdrażającej szyfrowanie poczty e-mail dla jednego z największych niemieckich banków pokazuje, jak szybko może runąć precyzyjnie zaplanowany harmonogram oraz jak radzić sobie z nieprzewidywalnymi wyzwaniami.

Polskie firmy technologiczne coraz częściej zdobywają międzynarodowe kontrakty i realizują projekty, które jeszcze niedawno były zarezerwowane wyłącznie dla międzynarodowych rywali. Dzięki temu zdobywają zagraniczne rynki, osiągając imponujące wyniki eksportu usług IT, który w 2023 r. przekroczył 16 mld dolarów. W ostatniej dekadzie przychody branży wzrosły niemal czterokrotnie, a wartość eksportu – aż 7,5 razy, dzięki czemu polski sektor IT stał się motorem rodzimego eksportu. Kluczowymi kierunkami ekspansji są Stany Zjednoczone, Niemcy i Wielka Brytania, a wśród najsilniejszych obszarów znajdują się fintech, cyberbezpieczeństwo, sztuczna inteligencja, gry oraz rozwój oprogramowania.

Polska wyróżnia się w regionie Europy Środkowo-Wschodniej jako największy eksporter usług IT, przewyższając Czechy czy Węgry, a pod względem jakości specjalistów IT zajmuje trzecie miejsce na świecie. Jednak do pełnego wykorzystania tego potencjału konieczne jest pokonanie barier takich jak ograniczony dostęp do kapitału na ekspansję, rosnące koszty pracy oraz niedostateczne doświadczenie w międzynarodowej sprzedaży i marketingu. To jednak nie wszystko. Przy współpracy z międzynarodowymi gigantami trzeba również pamiętać o nieznanej polskim wdrożeniowcom skali, złożoności i nieprzewidywalności towarzyszącym tak wielkim projektom. Dobrym przykładem może być nasze wdrożenie dla jednego z największych niemieckich banków, z którym podpisaliśmy kontrakt na wprowadzenie systemu zabezpieczeń e-maili dla ponad 300 tys. użytkowników rozsianych po całym świecie. Technologicznie byliśmy gotowi, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała nasze plany.

Premium
Praktyczny poradnik kreowania wartości z dużych modeli językowych

Gdy w 2022 r. pojawiły się powszechnie dostępne duże modele językowe (LLM), ich potężna zdolność do generowania tekstu na żądanie zapowiadała rewolucję w produktywności. Jednak mimo że te zaawansowane systemy AI potrafią tworzyć płynny tekst w języku naturalnym i komputerowym, to są one dalekie od doskonałości. Mogą halucynować, wykazywać się logiczną niespójnością oraz produkować treści nieadekwatne lub szkodliwe.

Chociaż technologia ta stała się powszechnie dostępna, wielu menedżerów nadal ma trudności z rozpoznawaniem przypadków użycia LLM-ów, w których poprawa produktywności przewyższa koszty i ryzyka związane z tymi narzędziami. Potrzebne jest bardziej systematyczne podejście do wykorzystywania modeli językowych, tak aby uefektywnić procesy biznesowe, a jednocześnie kontrolować słabe strony LLM-ów. Proponuję trzy kroki ułatwiające osiągnięcie tego celu. Po pierwsze, należy rozłożyć proces na mniejsze zadania. Po drugie, trzeba ocenić, czy każde zadanie spełnia tzw. równanie kosztów GenAI, które szczegółowo wyjaśnię w tym artykule. Jeśli ten warunek zostanie spełniony, należy uruchomić projekt pilotażowy, iteracyjnie oceniać jego wyniki oraz na bieżąco wprowadzać zmiany w celu poprawy rezultatów.

Kluczowe w tym podejściu jest pełne zrozumienie, w jaki sposób mocne i słabe strony modeli językowych odpowiadają specyfice danego zadania; jakie techniki umożliwiają ich skuteczną adaptację w celu zwiększenia wydajności; oraz jak te czynniki wpływają na bilans kosztów i korzyści – a także na ocenę ryzyka i potencjalnych zysków – związanych z wykorzystaniem modeli językowych do podnoszenia efektywności realizowanych działań.

Premium
Dlaczego odważne pomysły giną w szufladach menedżerów i co z tym zrobić?

Najbardziej innowacyjne, nietypowe idee często nie zostają zrealizowane – nie dlatego, że są złe, ale dlatego, że wywołują niepewność. Co może pomóc menedżerom w podejmowaniu ryzykownych, lecz potencjalnie przełomowych decyzji? Kluczowe okazuje się świadome budowanie sieci doradczej.

Menedżerowie, którzy są świadomi znaczenia innowacji w rozwoju organizacji, często zachęcają członków swoich zespołów do dzielenia się świeżymi i kreatywnymi pomysłami. Jednak wielu pracowników skarży się, że ich najlepsze propozycje są przez zwierzchników często pomijane, odrzucane lub niewłaściwie rozumiane.

Paradoksalnie to właśnie menedżerowie mogą stanowić jedną z największych barier dla innowacji. Mocno zakorzenieni we własnych obszarach specjalizacji, często nie dostrzegają wartości nowatorskich idei – szczególnie wtedy, gdy pomysły te wyznaczają nowe ścieżki w ich dziedzinie.

Technologia to zaledwie 5% sukcesu – pozostałe 95% to ludzie

W świecie, w którym digitalizacja stała się koniecznością, sukces zależy nie od samej technologii, lecz od umiejętności jej wykorzystania. O tym, jak multidyscyplinarne podejście, kobiece przywództwo i kultura oparta na bezpieczeństwie psychologicznym pozwoliły Archicom zbudować efektywny cyfrowy ekosystem, opowiada Agata Skowrońska-Domańska, wiceprezeska zarządu firmy.

AI dla wszystkich - Mechło
Premium
AI dla wszystkich: jak ją wdrożyć w firmie?

Sztuczna inteligencja nie jest już zarezerwowana wyłącznie dla dużych korporacji i technologicznych gigantów. Dziś każdy może korzystać z narzędzi opartych na AI, a bariera kosztów znacząco się obniżyła. To jednak nie znaczy, że korzystanie z tych technologii jest proste i zrozumiałe dla wszystkich.

Powszechna dostępność sztucznej inteligencji (AI) nie rozwiązuje kluczowego problemu: braku wiedzy o tym, jak skutecznie i odpowiedzialnie z niej korzystać. Dlatego edukacja staje się nie tylko wsparciem, ale wręcz warunkiem realnego wykorzystania potencjału tej technologii. Umiejętność pracy z AI powinna być dziś traktowana jak podstawowa kompetencja, niezbędna zarówno w życiu zawodowym, jak i codziennym. Tym bardziej, że generatywna sztuczna inteligencja (GenAI) coraz śmielej wkracza na polski rynek, oferując firmom wiele korzyści: począwszy od automatyzacji drobnych zadań aż po strategiczne przedsięwzięcia.

Premium
Jak zarządzać długiem technologicznym w erze AI

Sztuczna inteligencja rewolucjonizuje świat biznesu, ale jednocześnie przyczynia się do narastania długu technologicznego w firmach. Oto cztery kluczowe wskazówki dla liderów, które pomogą świadomie zarządzać kompromisami i stworzyć przestrzeń na innowacje.

Dług technologiczny działa jak kotwica, która spowalnia wysiłki liderów biznesu zmierzające do sprawnego zarządzania organizacją. Dodatkowa praca i nagromadzone koszty wynikające z doraźnych rozwiązań, nieaktualnych aplikacji i starzejącej się infrastruktury ograniczają zdolność firm do innowacji, konkurowania i długoterminowego rozwoju.

Pewien poziom długu technologicznego jest nieunikniony. Aby zachować elastyczność, przedsiębiorstwa często wdrażają nowe technologie w ekspresowym tempie, świadome, że w przyszłości będą musiały ponieść koszty modernizacji tych systemów. Ten kompromis staje się jednak coraz trudniejszy w miarę postępującej implementacji sztucznej inteligencji. Przy rocznych kosztach przekraczających 2,41 bln dolarów w samych tylko w Stanach Zjednoczonych, dług technologiczny nie jest już wyłącznie problemem IT – to realne obciążenie biznesowe, które wymaga uwagi na najwyższym szczeblu zarządzania.

Materiał dostępny tylko dla subskrybentów

Jeszcze nie masz subskrypcji? Dołącz do grona subskrybentów i korzystaj bez ograniczeń!

Subskrybuj

Newsletter

Otrzymuj najważniejsze artykuły biznesowe — zapisz się do newslettera!