Reklama
Dołącz do liderów przyszłości i zdobądź przewagę! Sprawdź najnowszą ofertę subskrypcji
Analityka i Business Intelligence

Dlaczego przeceniamy swoje umiejętności?

24 sierpnia 2020 10 min czytania
Wiktor Pastucha
Dlaczego przeceniamy swoje umiejętności?

„Jeżeli masz młotek, wszędzie dostrzeżesz gwoździe”, czyli o skutkach prawa instrumentu w marketingu.

Dla osób związanych z marketingiem tematyka heurystyk i błędów poznawczych nie powinna być wiedzą tajemną. W końcu korzystamy z niej w codziennej pracy. Nie znaczy to jednak, że nie bywamy pod jej wpływem. Nad jednym z błędów poznawczych warto się na chwilę pochylić, bo może on wpływać na naszą pracę częściej niż byśmy tego chcieli. Mowa tu o opisanym w latach 60. ubiegłego wieku przez Abrahama Kaplana i Abrahama Maslowa prawie instrumentu.

Na czym polega prawo instrumentu?

Prawo instrumentu to stronniczość poznawcza polegająca na przecenianiu wpływu środków, które są w naszej dyspozycji. W skrócie: jeśli potrafimy coś robić, najpewniej wyolbrzymimy znaczenie tej umiejętności i będziemy szukać sposobów do jak najczęstszego jej wykorzystywania. W naszej branży prawo to przejawia się m.in. nadmiernym zaufaniem do pojedynczych narzędzi marketingowych oraz nieuzasadnionym zniechęceniem do innych. Skutków takiego stanu rzeczy jest wbrew pozorom bardzo wiele.

Spróbujmy przyjrzeć się im z bliska zarówno z perspektywy agencji, jak i klienta.

Dyktat narzędzia

Do niedawna uważałem, że nadmierne przywiązanie do narzędzia to pułapka, w którą wpadają głównie marketerzy starej daty, bagatelizujący zmiany zachodzące w branży. Przeceniają oni wpływ tradycyjnych środków, rozbudowanych strategii oraz nauk społecznych. Przy tym nie dostrzegają roli, jaką może odegrać technologia w realizacji ich celów. Jednak świat nie znosi próżni. Po drugiej stronie w ostatnich latach pojawiła się cała grupa specjalistów – bezkrytycznych technofilów nastawionych na narzędzia analityki ruchu, testy AB i szybko mierzalne konwersje realizowane – niestety bardzo często – bez uwzględnienia szerszego kontekstu budowanej marki. Efektem takiego podejścia jest zestaw nieosadzonych w biznesowych celach firmy KPI, realizowanych kwartał za kwartałem przez zatrudnioną w tym celu agencję. Biegamy po łące i zbieramy kwiatki, ale do końca nie wiemy po co.

PRZECZYTAJ TAKŻE »

Archetypy w marketingu 

,

Marek Staniszewski PL

Jednym z narzędzi pomocnych w rozumieniu własnej marki i dostosowaniu jej osobowości do oczekiwań odbiorców i wymagań otoczenia rynkowego są archetypy.

Wielokrotnie spotkałem się także z sytuacją, w której klient kategorycznie wykluczył wykorzystanie jakiegoś rozwiązania. Powód? Kilka lat wcześniej ktoś w organizacji przeprowadził nieudane testy. Mimo, że takie rozumowanie dalekie jest od logiki (to tak, jakby przekląć wszystkie seriale na świecie po obejrzeniu „Zagubionych”), argumentacja często okazuje się bezcelowa. Trudno tutaj szukać winnych: jest popyt, jest podaż; nie ma popytu, nie ma podaży. Jednak sam nierzadko będąc stroną w takiej sytuacji, namawiam do refleksji nad celowością wykorzystania niektórych z narzędzi. Być może na początku utrudni nam to zadanie, jednak na koniec dnia pozwoli wzmocnić markę i zbudować relację na lata, znacznie wybiegającą poza cele obecnego okresu rozliczeniowego.

Licytacja ważności i złote panaceum

„Bez dobrej nazwy nie mamy czego szukać”, „jeśli firmy nie ma w social mediach, nie istnieje!”, „bez dobrych relacji z mediami nie ruszymy”, „musicie mieć nową stronę internetową”. Brzmi znajomo, prawda? To ten moment, kiedy agencja przekonuje, że bez jej pracy firma nie ma szans zaistnieć. Kto w tym układzie ma rację? Problem polega na tym, że wszyscy i nikt.

Jako ludzie personifikujemy marki i patrzymy na nie, jak na zamkniętą całość, kompletnego człowieka. Bardzo rzadko dzielimy naszą analizę pomiędzy poszczególne kanały, dlatego też nie zawsze zła nazwa będzie problemem dla marki. To tak jakby nasz najlepszy przyjaciel nosił przedziwne imię, dajmy na to: Prymityw Kowalski. Pewnie przez pierwsze dni znajomości stwarzałoby nam to problem, a czas podstawówki nie byłby dla Prymitywa łaskawy. Jednak po latach wspólnych doświadczeń i setek historii z nim związanych nawet nie będziemy dostrzegać tej „dziwnostki”. Przywołamy jego obraz jako całość, z dobrodziejstwem inwentarza i niecodziennym imieniem włącznie. Nasza znajomość z Prymitywem nada nowe, wcale nieśmieszne przecież, znaczenie jego „śmiesznej nazwie”.

O ile każdy z elementów wpływa na nasz odbiór marki, o tyle żaden z nich nie wpływa nań w 100%. I dlatego na rynku z sukcesem mogą funkcjonować takie marki jak Osram i Krakżal. Nazwy Oknoplast czy Drutex nie wzbudzają sensacji. A Berkshire Hathaway Warrena Buffeta może mieć taką stronę internetową, jaką ma (jeśli nie widzieliście, zajrzyjcie). Wszystkie te osoby odbieramy holistycznie.

Niestety, są sytuacje, w których wśród podmiotów odpowiedzialnych za budowanie marki każdy ciągnie w swoją stronę i skupia się na własnym gwoździu. A bywa i tak że po stronie klienta brakuje silnego lidera (i DNA z prawdziwego zdarzenia). Wtedy budowanie brandu jest utrudnione. Aby rzeczywiście realizować cele firmy, konieczne jest spojrzenie na zagadnienie z wyższego pułapu, odchodząc na kilka kroków od naszej skrzynki z narzędziami.

Fragmentaryczne podejście do systemowych wyzwań

Budowanie silnej marki na rynku wymaga systemowego podejścia. Trzymajmy się analogii młotka: jeśli budujemy wieżowiec, młotek na pewno przyda się na pewnym etapie. Jednak nawet będąc laikiem w kwestii inwestycji deweloperskich, trudno zakładać, że kilkudziesięciometrowy budynek powstanie wyłącznie za jego pomocą. Co więcej, nawet najlepiej wbity gwóźdź nic nie wniesie, jeśli nie jest wbity w dobrym miejscu, w dobrym momencie. Czyli nie będzie częścią szerszego kontekstu.

Analogicznie sytuacja wygląda przy budowaniu marki: analiza rynku, odbiorców, produktu, potencjału firmy, konkurencji. Te wszystkie elementy powinny stanowić system naczyń połączonych, który pozwoli budować koherentny obraz marki na rynku i dzięki temu w rzeczywistości wspierać firmę w walce konkurencyjnej.

Aktywności marketingowe podzielić można na dwa typy: te które sprawiają, że produkty sprzedają się w krótkiej perspektywie i te, które sprawiają że marka jest coraz silniejsza i staje się „sprzedawalna” w długim okresie. Bez wpisania w szerszy kontekst działań stricte sprzedażowych nie budujemy podstaw pod kolejne etapy rozwoju. Za każdym razem po trochu zaczynamy od początku.

PRZECZYTAJ TAKŻE »

Content marketing i marketing automation: mariaż doskonały 

,

Julia Paduszyńska PL

Filarem marketing automation są świetnie napisane treści. To one umożliwiają wykorzystanie potencjału tego narzędzia oraz osiągnięcie imponujących wyników.

Niestety bardzo często zatrzymujemy się na etapie działań w okresie krótkim, bo w takim oceniana jest też nasza praca (kwartalne podsumowania, miesięczne raporty, konkursy). Takie efekty jest nam łatwiej mierzyć, zostawiając gdzieś w tle działania długoterminowe. Efektem są proste recepty na złożone problemy i marnowanie zasobów na realizację bezcelowych aktywności. Potwierdzają to przeanalizowane przez Lesa Bineta i Petera Fielda w „The Long and the Short of It” dane z blisko 1000 kampanii promocyjnych przeprowadzonych dla 700 marek na przestrzeni 30 lat.

Jedną z obserwacji autorów jest konieczność połączenia działań krótko- i długoterminowych. Skupienie się jedynie na jednym ze wspomnianych obszarów odbija się znacząco na drugim – w postaci gorszych wyników. Stosunek nakładów budżetowych, który okazał się najbardziej efektywny to 60:40 (60% na budowanie marki i 40% na aktywacje sprzedażowe). To pokazuje, jak istotne jest z perspektywy budowania rzeczywistej wartości przedsiębiorstwa całościowe podejście do marki. Długofalowo nie opłaca się wyłącznie machać młotkiem.

Marketing vs. biznes?

Tym samym płynnie przechodzimy do czwartego – myślę najważniejszego skutku prawa instrumentu w naszej branży: uciekania od kontekstu biznesowego.

Marketing powinien być integralnym elementem budowania wartości biznesu, podobnie jak HR, obsługa klienta, sprzedaż i księgowość. Jednak nie zawsze tak jest. Znaczna część marketerów zapomina „po co” powinna prowadzić działania i kieruje całą uwagę na realizowanie swoich fragmentarycznych kwartalnych KPI, tracąc z oczu biznesowy wymiar tych aktywności. Skupiając się na swoich celach (nagrody w konkursach, potrzeba samorealizacji, krótkoterminowa konwersja itd.), nie wchodzą głęboko w istotę biznesu.

Efektem są puste – choć kreatywne – kampanie i nic nieznaczące akcje promocyjne, które nie mają szansy przynieść odczuwalnych w biznesie efektów. Później na podsumowaniach kwartalnych przed zarządami działania te określane są mianem „wizerunkowych”, co w luźnym tłumaczeniu oznacza mniej więcej tyle, co „nieskuteczne”. Efekt? Działania marketingowe z czasem uznawane są przez te same zarządy z gruntu jako zbędne. Takie, których cel nie jest jasny lub ogranicza się do działań stricte sprzedażowych. W taki sposób branża sama sprawia, że jej usługi są niepotrzebne. Zresztą słusznie. Takie usługi są.

Zamiast wyrzucać młotek, znajdź architekta, urbanistę i skrzynkę narzędzi

Błędy poznawcze mają to do siebie, że wpływają na nas nawet wtedy, gdy jesteśmy ich świadomi. Można sobie jednak z nimi poradzić. Nie znaczy to, że mamy przestać się specjalizować. Raczej powinniśmy uznać naszą rolę w tej grze i dostrzec szerszy kontekst naszego zadania.

Dobrym początkiem będzie przyznanie, że nie wiemy wszystkiego. A to, co robimy jest istotne, jednak nie jest panaceum na wszystkie problemy. Kolejnym krokiem jest ciągły rozwój i czerpanie wiedzy. Nie tylko z opracowań branżowych, ale także z takich dziedzin jak: psychologia, ekonomia behawioralna, neurobiologia, heurystyki i błędy poznawcze, a nawet techniki sugestii i wpływu na odbiorcę. To często wiedza dostępna od dawna, która wytrzymała próbę czasu. Mózg człowieka funkcjonuje w bardzo podobny sposób od tysięcy lat, a znajomość tych prawideł może nam pomóc zarówno w codziennych (taktycznych), jak i kierunkowych (strategicznych) decyzjach. Tylko wyposażeni w tak wielowymiarową wiedzę i gotowi na otwarty dialog z partnerami w procesie możemy wziąć odpowiedzialność za długofalowe kształtowanie marki na rynku. W innym przypadku sami zamykamy się w złotej klatce, w której wciąż liczymy, że wbijając nasz gwóźdź najlepiej na świecie, za którymś razem naszym oczom ukaże się wieżowiec. Pora spojrzeć prawdzie w oczy.

Co warto przeczytać?

Wszystkim marketerom (i nie tylko) polecam:

  • Daniel Kahneman, „Pułapki myślenia” – rewolucyjna książka noblisty z 2002 roku prezentująca najważniejsze heurystyki i błędy poznawcze oraz rzucająca nowe światło na ekonomię i decyzje konsumenckie.

  • Richard Thaler, „Zachowania niepoprawne” i „Impuls” – kolejny noblista, ojciec ekonomii behawioralnej, w obu książkach prezentuje założenia tej dziedziny nauki oraz przedstawia jej historię.

  • Benjamin K. Bergen, „Latające świnie” – profesor Uniwersytetu Kalifornii prezentuje proces tworzenia się i rozumienia znaczenia. Przedstawia oraz tłumaczy takie terminy jak oko umysłu czy ucieleśniona symulacja i pomaga zrozumieć sposób funkcjonowania ludzkiego mózgu.

  • Kevin Dutton, „Zaklinanie Umysłu” – psycholog, który spędził lata, analizując psychopatów, stara się znaleźć składowe skutecznej perswazji zwanej przez niego flipnozą.

  • Yuval Noah Harari, „Homo Deus” – połączenie historii, filozofii, biotechnologii i wielu innych dziedzin w poszukiwaniach odpowiedzi na pytanie: jaki będzie człowiek XXI wieku. Choć we wstępie książki autor mocno się pomylił (zaczynając od słów „pokonaliśmy choroby, co dalej?”), książka z pewnością jest warta uwagi.

  • Les Binet, Peter Filed, „The Long and the Short of It” – wspomniana w tekście publikacja, w której autorzy przeanalizowali dane dotyczące 1000 kampanii zbierane przez 30 lat badań.

Autor jest współtwórcą i CEO agencji marketingowej Wills Integrated.

O autorach
Tematy

Może Cię zainteresować

Multimedia
Jak zaplanować swoją karierę. Rozmowa z Sergiuszem Trzeciakiem

Każda kariera jest drogą indywidualną i nikt nie zna uniwersalnego przepisu na sukces. Nie można skopiować czyjejś kariery i nałożyć na własne życie. Ale jedno jest pewne: większe szanse na sukces mają te osoby, które przemyślą i dobrze zaplanują swoją drogę zawodową.

Multimedia
LIMITY AI: Czy AI naprawdę odbiera pracę programistom?

W szóstym odcinku „Limitów AI” Iwo Zmyślony rozmawia z Wiktorem Żołnowskim (Co-CEO i Co-Founder Pragmatic Coders) o transformacji rynku IT i roli, jaką odgrywa w niej sztuczna inteligencja. Dlaczego polskie firmy zwalniają programistów? Czy ten trend się utrzyma? Czy mamy już do czynienia z krachem, czy jedynie z korektą? Z czego to się bierze i na czym właściwie polega? Do jakiego stopnia to zasługa AI, a do jakiego tańszej siły roboczej z Wietnamu, Meksyku, Egiptu, Argentyny czy Indii? Jak te zmiany wpływają na pracę programisty? Ile jest warta ta praca? Jakiej pracy biznes przestaje potrzebować, a jakiej poszukuje i nie może znaleźć? Odpowiedzi na te pytania znajdziesz w załączonym podcaście.

Cyberbezpieczeństwo w epoce AI: Polska na cyfrowej krawędzi

Tylko 3% firm w Polsce osiągnęło pełną gotowość na cyberzagrożenia – alarmuje najnowszy raport Cisco. Sztuczna inteligencja staje się nie tylko narzędziem wzrostu, ale też źródłem coraz bardziej wyrafinowanych zagrożeń, polski sektor biznesu balansuje na granicy cyfrowej odporności. Czy liderzy są gotowi spojrzeć prawdzie w oczy?

Zielone wskaźniki mogą być powodem do niepokoju. Dlaczego liderzy powinni się martwić, gdy widzą tylko pozytywne wyniki?

Czy rosnące wskaźniki na prezentacji wyników firmy rzeczywiście zawsze są powodem do radości? Niekoniecznie. Jeśli pojawiają się zbyt często, mogą świadczyć nie o wyjątkowo korzystnej passie, ale o presji dostarczania pozytywnych wiadomości przełożonym. Zamiecione pod dywan problemy jednak prędzej czy później wyjdą na jaw.

Pozytywne wyniki napawają optymizmem. Jeśli jednak pojawiają się zbyt często, powinny stanowić sygnał alarmowy. Czy koniunktura może być bowiem nieprzerwanie korzystna? Jeśli zbyt długo wszystkie wewnętrzne wskaźniki rosną, warto się nad nimi pochylić. Z doświadczeń renomowanej firmy consultingowej Bain & Company wynika, że aż 70% programów transformacji organizacyjnej kończy się fiaskiem. Bardzo często zdarza się tak, że wszystkie założone cele pozornie są realizowane, a dopiero pod koniec projektu wychodzą na jaw mankamenty. Aby uniknąć takich sytuacji, trzeba dokładnie zbadać źródło błędów.

Multimedia
ZDROWIE LIDERA: Zarządzasz firmą. Ale czy zarządzasz swoim zdrowiem?

Codzienność Szpitalnego Oddziału Ratunkowego potrafi być brutalnym lustrem stylu życia liderów. Klaudia Knapik rozmawia z dr Anną Słowikowską – kardiolożką, która zderza mity o zdrowiu z faktami i opowiada o pacjentach, którzy nie zdążyli… wysłać ostatniego maila. To rozmowa o sercu – dosłownie i w przenośni. Dla każdego, kto żyje intensywnie i chce żyć długo.

płaska struktura organizacyjna Ludzie podążają za strukturą: jak mniejsza hierarchia zmienia miejsce pracy

Przejście na samoorganizujące się zespoły i danie większej autonomii pracownikom skutkuje większym zaangażowaniem i lepszymi wynikami. Jednak nie każdemu pracownikowi odpowiada taka zmiana. Menedżerowie coraz częściej dostrzegają, że sposób organizacji firmy wpływa na jej wyniki, dlatego regularnie modyfikują strukturę, licząc na poprawę efektów. Znacznie mniej uwagi poświęca się jednak temu, jak takie zmiany oddziałują na samych pracowników.

Abstrakcyjna ilustracja symbolizująca przywództwo w erze AI: po lewej – chłodne, geometryczne wzory przypominające dane i algorytmy; po prawej – ciepłe, organiczne formy nawiązujące do ludzkiej intuicji. Centralny punkt styku sugeruje integrację logiki i emocji w kontekście sztucznej inteligencji. Lider w erze AI: jak zachować ludzką przewagę w świecie algorytmów

Między AI a ludzką kreatywnością

Kreatywność, wyobraźnia, humor – dotąd uznawane za wyłącznie ludzkie – dziś są imitowane przez sztuczną inteligencję, stawiając fundamentalne pytania o przywództwo w erze AI. Sztuczna inteligencja generuje teksty, obrazy, muzykę, a nawet żarty. Czy oznacza to, że maszyny dorównały człowiekowi także w jego najbardziej subtelnych umiejętnościach?

Bob Mankoff, rysownik magazynu „The New Yorker”, uważa, że nie. Jego zdaniem humor nie rodzi się z danych, lecz z emocji, świadomości własnej niedoskonałości i wrażliwości na kontekst. AI może symulować humor, lecz nie rozumie jego źródła.

To właśnie napięcie – pomiędzy potęgą obliczeniową a nieuchwytną ludzką intuicją – stawia liderów przed istotnymi pytaniami: gdzie kończy się autentyczna twórczość człowieka, a zaczyna jej algorytmiczna symulacja? Jak zarządzać w rzeczywistości, w której inteligencja staje się sztuczna, ale autentyczne przywództwo nadal wymaga człowieka?

Ludzka przewaga: humor, empatia, kreatywność

<!– wp:paragraph –>

W czasach postępującej automatyzacji, paradoksalnie to właśnie cechy głęboko ludzkie – humor, empatia i kreatywność – stają się zasobami o kluczowym znaczeniu dla liderów.

Zdolności metapoznawcze w budowaniu przewagi konkurencyjnej Od tych kompetencji zależy wygrana w dobie AI

Temat rozwoju generatywnej sztucznej inteligencji nie traci na popularności. Rewolucja AI wciąż postępuje. Choć GenAI zyskało zarówno zwolenników, jak i sceptyków, korzystanie z niej nie jest już kwestią wyboru. Stało się koniecznością. Jak uzyskać przewagę w tym obszarze? Kluczem do sukcesu okazuje się nie sam dostęp do technologii, lecz umiejętność właściwego jej wykorzystywania. Na jakie kompetencje zatem postawić?

Wiele organizacji popełnia ten sam błąd. Wdraża narzędzia oparte na AI z przekonaniem, że sam fakt ich wprowadzenia nie wystarczy, by zwiększyć efektywność pracy. Tymczasem problem nie leży w samej technologii, lecz w tym, jak ludzie potrafią ją wykorzystywać. Jest to podobna sytuacja do tej z początku epoki cyfrowej. Obsługa komputera, która była wtedy kluczową kompetencją, wkrótce stała się podstawą. Podobnie dziś samo sprawne posługiwanie się narzędziem AI to dopiero początek. Rzeczywista przewaga wynika ze zdolności łączenia technologii z głębokim rozumieniem potrzeb biznesowych i otoczenia. Zdaniem czołowych ekspertów, przewagę konkurencyjną osiągną organizacje, które zainwestują nie tylko w technologię, lecz także w umiejętności metapoznawcze. Chodzi o zdolność do analizy, interpretacji, krytycznego osądu i dynamicznej współpracy z AI.

Trzeba zmienić sposób myślenia o AI, stawiając w centrum umiejętności metapoznawcze

Osiągnięcie sukcesu w dobie generatywnej AI wymaga zmiany sposobu myślenia o tej technologii. Nie wystarczy wiedzieć, jak używać nowego narzędzia. Trzeba też rozumieć, po co to robić, kiedy i czy w ogóle warto. Ta transformacja musi się zacząć od liderów, którzy wytyczą drogę dla reszty organizacji. Prezesi i członkowie zarządów muszą zdać sobie sprawę, że w większości zadań AI nie zastępuje ludzkiej pracy, lecz ją uzupełnia. Przykładowo, przy sprzedaży skomplikowanych usług, takich jak ubezpieczenia bądź rozwiązania finansowe, ważne są relacje międzyludzkie i wzajemne zaufanie. AI nie powinna wypierać tych kompetencji, lecz wzmacniać je, by ułatwić komunikację.

Trzy kluczowe wnioski na temat postaw pracowników wobec elastyczności w pracy

Potrzeby pracowników są zróżnicowane, podobnie jak ich preferencje dotyczące miejsca i czasu wykonywania obowiązków zawodowych. Pięć lat po masowym przejściu na pracę zdalną – i w obliczu rosnącej liczby nakazów powrotu do biur – jakie są obecne nastroje pracowników wobec elastycznych form zatrudnienia? Wyniki naszych badań rzucają światło na to, jak bardzo pracownicy w różnym wieku cenią sobie elastyczność.

nowe spojrzenie na wzrost gospodarczy Nowe spojrzenie na wzrost gospodarczy

Kwestionowanie przekonania, że przedsiębiorstwa muszą nieustannie się rozwijać, odsłania nowe ścieżki prowadzące do odporności i zrównoważonego rozwoju.

Karl-Johan Perrson, prezes zarządu i były dyrektor generalny H&M, zadał kiedyś pytanie: „Co by się stało, gdybyśmy wszyscy konsumowali o 20% mniej? Uważam, że oznaczałoby to katastrofę. 20% mniej miejsc pracy, 20% mniej wpływów podatkowych, 20% mniej pieniędzy przeznaczanych na szkoły, opiekę zdrowotną czy drogi. Światowa gospodarka uległaby załamaniu. Jestem głęboko przekonany, że to właśnie wzrost gospodarczy sprawił, iż świat jest dzisiaj lepszym miejscem niż dwie dekady temu. A za kolejne 20 lat będzie jeszcze lepszym”.

Czy rzeczywiście tak jest? Jeśli tak, to stoimy przed problemem, który J.B. MacKinnon określa mianem „dylematu konsumenta”. W swojej książce The Day the World Stops Shopping [Dzień, w którym świat przestanie kupować] stwierdza: „Stan planety jasno pokazuje, że konsumujemy zbyt wiele. W samej Ameryce Północnej zużywamy zasoby Ziemi pięciokrotnie szybciej, niż są one w stanie się odnowić. Pomimo naszych wysiłków podejmowanych w celu »zazielenienia« konsumpcji – poprzez recykling, poprawę efektywności energetycznej czy wykorzystanie energii słonecznej – globalna emisja dwutlenku węgla wciąż nie maleje. Ekonomia nakazuje nam jednak nieustannie zwiększać konsumpcję. Wiek XXI uwypuklił ten kluczowy wniosek: musimy przestać kupować”.

Problem polega na założeniu, lansowanym w edukacji biznesowej, że gospodarka może i musi stale rosnąć – założeniu, które przenika strategie korporacyjne, nakazując firmom nieustanny rozwój pod groźbą utraty znaczenia na rynku. Jednak ciągły wzrost gospodarczy jest niemożliwy, a rozpowszechniony dogmat, że wzrost jest warunkiem koniecznym dla ludzkiego dobrobytu, tworzy pułapkę, z której wielu nie dostrzega drogi wyjścia. Jak pisze Paul Farrell w „The Wall Street Journal”: „Jesteśmy uzależnieni od mitu nieustającego wzrostu gospodarczego – mitu, który zabija Amerykę”. Dlatego edukacja biznesowa powinna zacząć uwzględniać ograniczenia wzrostu oraz pokazywać różne jego modele.

Materiał dostępny tylko dla subskrybentów

Jeszcze nie masz subskrypcji? Dołącz do grona subskrybentów i korzystaj bez ograniczeń!

Subskrybuj

Newsletter

Otrzymuj najważniejsze artykuły biznesowe — zapisz się do newslettera!