Streszczenie: Artykuł podejmuje krytyczną refleksję nad dominującym w biznesie i ekonomii przekonaniem, że nieustanny wzrost gospodarczy jest konieczny i pożądany. Zestawia różne modele rozwoju – od umiarkowanego tempa wzrostu, przez zielony wzrost i podejście postwzrostowe, aż po redukcję zużycia – wskazując ich zalety, ograniczenia i implikacje dla przyszłości planety. Podważa iluzję nieskończonego wzrostu w świecie o ograniczonych zasobach naturalnych, przywołując opinie naukowców, dane o degradacji środowiska i przykłady nadkonsumpcji. Autor zachęca do redefinicji sukcesu gospodarczego i firmowego, opartej na dobrostanie, jakości życia i odpowiedzialności ekologicznej, zamiast na samym wzroście PKB.
Kwestionowanie przekonania, że przedsiębiorstwa muszą nieustannie się rozwijać, odsłania nowe ścieżki prowadzące do odporności i zrównoważonego rozwoju.
Karl-Johan Perrson, prezes zarządu i były dyrektor generalny H&M, zadał kiedyś pytanie: „Co by się stało, gdybyśmy wszyscy konsumowali o 20% mniej? Uważam, że oznaczałoby to katastrofę. 20% mniej miejsc pracy, 20% mniej wpływów podatkowych, 20% mniej pieniędzy przeznaczanych na szkoły, opiekę zdrowotną czy drogi. Światowa gospodarka uległaby załamaniu. Jestem głęboko przekonany, że to właśnie wzrost gospodarczy sprawił, iż świat jest dzisiaj lepszym miejscem niż dwie dekady temu. A za kolejne 20 lat będzie jeszcze lepszym”.
Czy rzeczywiście tak jest? Jeśli tak, to stoimy przed problemem, który J.B. MacKinnon określa mianem „dylematu konsumenta”. W swojej książce The Day the World Stops Shopping [Dzień, w którym świat przestanie kupować] stwierdza: „Stan planety jasno pokazuje, że konsumujemy zbyt wiele. W samej Ameryce Północnej zużywamy zasoby Ziemi pięciokrotnie szybciej, niż są one w stanie się odnowić. Pomimo naszych wysiłków podejmowanych w celu »zazielenienia« konsumpcji – poprzez recykling, poprawę efektywności energetycznej czy wykorzystanie energii słonecznej – globalna emisja dwutlenku węgla wciąż nie maleje. Ekonomia nakazuje nam jednak nieustannie zwiększać konsumpcję. Wiek XXI uwypuklił ten kluczowy wniosek: musimy przestać kupować”.
Problem polega na założeniu, lansowanym w edukacji biznesowej, że gospodarka może i musi stale rosnąć – założeniu, które przenika strategie korporacyjne, nakazując firmom nieustanny rozwój pod groźbą utraty znaczenia na rynku. Jednak ciągły wzrost gospodarczy jest niemożliwy, a rozpowszechniony dogmat, że wzrost jest warunkiem koniecznym dla ludzkiego dobrobytu, tworzy pułapkę, z której wielu nie dostrzega drogi wyjścia. Jak pisze Paul Farrell w „The Wall Street Journal”: „Jesteśmy uzależnieni od mitu nieustającego wzrostu gospodarczego – mitu, który zabija Amerykę”. Dlatego edukacja biznesowa powinna zacząć uwzględniać ograniczenia wzrostu oraz pokazywać różne jego modele.
Granice wzrostu
W 1798 r. Thomas Robert Malthus w słynnym Eseju o zasadzie zaludnienia po raz pierwszy przedstawił tezę o istnieniu granic tego, ile ludzi może żyć na Ziemi. Twierdził, że tempo wzrostu populacji przewyższa tempo wzrostu produkcji żywności, co nieuchronnie doprowadzi ludzkość do głodu. Mimo że przesłanki Malthusa miały logiczne podstawy, niektóre z przyjętych przez niego założeń i sformułowanych wniosków okazały się błędne. Nie przewidział on bowiem postępu technologicznego związanego z pestycydami, nawozami oraz nowoczesnymi technikami rolniczymi. Jednak jego główny argument przetrwał do dziś w wielu odsłonach i ma zarówno zwolenników, jak i krytyków.
W 1968 r. Paul Ehrlich, ekolog z Uniwersytetu Stanforda, opublikował bestsellerową książkę The Population Bomb [Bomba populacyjna], w której wieszczył globalny głód oraz poważne wstrząsy społeczne, o ile ludzkość nie ograniczy wzrostu swojej populacji. Te przepowiednie również się nie spełniły.
W 1992 r. Donella Meadows, Dennis Meadows oraz Jørgen Randers wydali książkę Beyond the Limits [Poza ograniczeniami], stanowiącą kontynuację głośnego raportu The Limits to Growth z 1972 r. Wykorzystując modele dynamiki systemowej, doszli do podobnego wniosku: „Eksploatacja podstawowych zasobów oraz generowanie zanieczyszczeń przekroczyły poziom, który Ziemia jest w stanie znieść. Jeżeli nie dojdzie do istotnego ograniczenia zużycia materiałów i energii, świat stanie w obliczu niekontrolowanego spadku produkcji żywności na człowieka, nieograniczonego zużycia energii oraz obniżenia produkcji przemysłowej. Aby temu zapobiec, wzrost konsumpcji zasobów oraz rozwój populacji ludzkiej musi zostać zahamowany przy jednoczesnym szybkim i radykalnym zwiększeniu efektywności wykorzystania zasobów i energii”. Kluczowym czynnikiem, który według autorów prowadzi do nadmiernego wyczerpywania się zasobów, jest tzw. nadkonsumpcja (overshoot), czyli sytuacja, w której ludzkość zauważa skutki własnych działań dopiero wtedy, gdy szkody zostały już wyrządzone, a koszt środowiskowy i ludzki jest nieodwracalny.
Funkcjonowanie w granicach narzuconych przez systemy naturalne wydaje się racjonalną koniecznością. Edukacja biznesowa jednak rzadko uwzględnia perspektywę nauk przyrodniczych dotyczącą biosfery czy skutków decyzji gospodarczych dla środowiska naturalnego. Niewielu studentów kierunków biznesowych zna słynną tezę ekonomisty Hermana Daly’ego, że gospodarka stanowi jedynie podsystem środowiska naturalnego, „które jest ograniczone, nie rozwija się i jest materialnie zamknięte, choć otwarte na ciągły, lecz nie rosnący przepływ energii słonecznej. Kiedy gospodarka rośnie w wymiarze fizycznym, wchłania materię i energię z pozostałej części ekosystemu. Zgodnie z zasadą zachowania energii (pierwszą zasadą termodynamiki) musi ingerować w ekosystem, zmieniając pierwotne przeznaczenie zasobów naturalnych. Większa gospodarka (więcej ludzi i dóbr) oznacza mniej ekosystemu naturalnego”.
Aby zasilić naszą rosnącą gospodarkę, zużywamy ponad 100 mld ton zasobów naturalnych rocznie – około 11 ton na każdego mieszkańca Ziemi – w tym ponad 42 mld ton minerałów niemetalicznych, 23 mld ton biomasy, 15 mld ton paliw kopalnych oraz 10 mld ton rud metali. Rocznie generujemy też ponad 2 mld ton odpadów stałych, ponad 10 mln ton toksycznych substancji chemicznych, 36 mld ton dwutlenku węgla oraz 460 mln ton odpadów plastikowych, które trafiają na wysypiska, są spalane lub przedostają się do ekosystemów lądowych i wodnych.
Skala konsumpcji wzrasta od dekad, napędzana stale zwiększającym się popytem na żywność, wodę pitną, drewno, włókna i paliwa. W konsekwencji ekosystemy ulegają szybszym i bardziej dramatycznym przekształceniom niż kiedykolwiek w historii ludzkości. Następuje bezprecedensowa i w dużym stopniu nieodwracalna utrata różnorodności biologicznej. Przy obecnym tempie zmian do 2050 r. zagrożonych będzie 90% światowych zasobów wierzchniej warstwy gleby, w oceanach będzie (wagowo) więcej plastiku niż ryb, a od 57% do 70% gatunków może wyginąć do 2070 r. Średnia globalna temperatura do 2100 r. może wzrosnąć nawet o 2,7°C względem poziomu sprzed epoki przemysłowej. Mimo że skutki będą odmienne w różnych regionach, żaden zakątek świata nie uniknie takich konsekwencji jak fale upałów, susze czy ekstremalne zjawiska pogodowe, które staną się częstsze i dotkliwsze.
Profesor Tim Jackson z Uniwersytetu w Surrey ostrzega, że jeśli obecne trendy się utrzymają, „do końca obecnego stulecia nasze dzieci i wnuki staną w obliczu nieprzyjaznego klimatu, wyczerpanych zasobów, zniszczenia siedlisk, masowego wymierania gatunków, niedoborów żywności, migracji na dużą skalę oraz niemal nieuchronnych konfliktów zbrojnych”.
Według naukowców maksymalna pojemność planety wynosi od 9 do 10 mld ludzi, co wynika z ograniczonej dostępności zasobów wodnych, możliwości produkcji żywności oraz zdolności ekosystemów do pochłaniania zanieczyszczeń. To założenie bazuje jednak na obecnym poziomie technologicznym i jednakowych wzorcach konsumpcji na świecie. Już dziś przeciętny przedstawiciel klasy średniej w USA zużywa 3,3 razy więcej żywności i niemal 250 razy więcej wody niż wynosi minimum potrzeb socjalnych. Gdyby wszyscy mieszkańcy Ziemi mieli takie potrzeby, planeta mogłaby pomieścić tylko około 2 mld ludzi. Jeśli populacja w 2050 r. osiągnie 9,6 mld, będziemy potrzebowali zasobów niemal trzech takich planet. Liczenie na technologiczne cuda byłoby nieodpowiedzialne bez refleksji nad tym, jaki wzrost powinniśmy faktycznie generować.
Różne rodzaje wzrostu
Musimy rozważyć alternatywne modele wzrostu gospodarczego – od umiarkowanych po bardziej radykalne – uwzględniając przy tym wpływ postępu technologicznego na ich realizację. Do takich alternatyw mogą należeć: przyjęcie bardziej umiarkowanego tempa wzrostu, rozwój gospodarczy przy mniej intensywnej eksploatacji zasobów naturalnych, redefinicja samego pojęcia wzrostu lub wręcz odejście od wskaźników makroekonomicznych, które utożsamiają wzrost z sukcesem.
Powolny wzrost
Dietrich Vollrath, ekonomista z Uniwersytetu w Houston i autor książki Fully Grown: Why a Stagnant Economy Is a Sign of Success [W pełni rozwinięta gospodarka. Dlaczego stagnacja jest oznaką sukcesu], twierdzi, że coraz szybszy wzrost gospodarczy nie tylko jest niemożliwy, ale wręcz niepożądany. Według niego wolniejsze tempo wzrostu stanowi „optymalną reakcję na ogromny sukces gospodarczy” i naturalną konsekwencję indywidualnych wyborów konsumentów. Wskazuje, że w miarę bogacenia się krajów takich jak Stany Zjednoczone ich mieszkańcy świadomie decydują się mniej pracować oraz mieć mniejsze rodziny. Zdaniem Vollratha około dwóch trzecich niedawnego spowolnienia wzrostu PKB można przypisać zmniejszeniu intensywności pracy, co powinno być postrzegane nie jako porażka, lecz jako dowód „postępu w zakresie praw kobiet i sukcesu gospodarczego”. W swoich analizach ekonomista zauważa przesunięcie preferencji konsumentów z dóbr materialnych (takich jak odzież czy meble) w stronę usług (np. opieki zdrowotnej i opieki nad dziećmi). W efekcie udział usług w PKB wzrósł z 40% w roku 1950 do ponad 70% w 2023. Usługi jako branża intensywnie wykorzystująca pracę charakteryzują się wolniejszym wzrostem produktywności, co naturalnie ogranicza wzrost PKB. Według Vollratha ta zmiana jest jednak dowodem sukcesu gospodarczego: „Staliśmy się tak produktywni w wytwarzaniu dóbr materialnych, że nasze środki możemy przeznaczać na usługi”. Wskazuje on, że gospodarki rozwinięte, w miarę wzrostu zamożności i starzenia się społeczeństw, będą zmierzać ku wolniejszemu tempu wzrostu – podobny trend widoczny jest już od lat 90. XX w. w Japonii.
Zielony wzrost i oddzielenie wzrostu gospodarczego od szkód środowiskowych
Podczas gdy Vollrath kwestionuje konieczność intensywnego wzrostu, inni ekonomiści proponują podejście określane jako „zielony wzrost” (green growth). Joseph Stiglitz propaguje rozwój gospodarczy, który umożliwia wzrost PKB przy jednoczesnym ograniczeniu negatywnego wpływu na środowisko. Koncepcja ta opiera się na założeniu, że innowacje technologiczne oraz zmiana zachowań konsumenckich pozwolą na ograniczenie zużycia zasobów, energii oraz generowania odpadów. Wielu przedstawicieli rządów europejskich, Bank Światowy oraz Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) argumentują, że odpowiednia polityka umożliwi wzrost przy jednoczesnym obniżeniu emisji dwutlenku węgla oraz eksploatacji zasobów naturalnych.
W raporcie Globalnej Komisji ds. Gospodarki i Klimatu z 2018 r. czytamy: „Stoimy u progu nowej ery gospodarczej, w której wzrost będzie wynikał z połączenia szybkiego postępu technologicznego, zrównoważonych inwestycji infrastrukturalnych oraz zwiększonej efektywności wykorzystania zasobów. Jest to jedyny realistyczny scenariusz wzrostu gospodarczego w XXI w. Jego rezultatem będą miasta przyjazne do życia, inteligentna, niskoemisyjna infrastruktura, odporna na zmiany klimatu, oraz rekultywacja zdegradowanych terenów przy jednoczesnej ochronie wartościowych obszarów leśnych. Możemy osiągnąć wzrost gospodarczy, który będzie silny, zrównoważony i inkluzywny społecznie”.
Mimo obaw sceptyków wskazujących na nadmierne uzależnianie tego modelu od technologii, istnieją dowody na realność takich prognoz. Między rokiem 2005 a 2019 Stany Zjednoczone obniżyły emisję gazów cieplarnianych o 15–18%, jednocześnie zwiększając PKB o około 29%. Podobnie – 41 stanów USA oraz Dystrykt Kolumbii zredukowały emisję CO₂, a równocześnie odnotowały wzrost PKB w latach 2005–2017. Na świecie co najmniej 25 państw również osiągnęło podobne wyniki dzięki odnawialnym źródłom energii, redukcji zużycia energii elektrycznej oraz zmianie zachowań konsumentów. Zwolennicy zielonego wzrostu postulują dalsze finansowanie badań nad zielonymi technologiami oraz wdrażanie podatków środowiskowych przy utrzymaniu aspiracji do wzrostu gospodarczego.
Postwzrost
Inni ekonomiści uznają zielony wzrost za podejście niewystarczające, nierealistyczne i niezrównoważone i proponują przejście do modelu określanego jako „postwzrostowy” (post-growth). Zwolennicy tej koncepcji przekonują, że obecny wzrost gospodarczy nieuchronnie prowadzi do zwiększenia zużycia energii na skalę uniemożliwiającą pełną dekarbonizację. Krytykują „względne oddzielenie” (relative decoupling), czyli sytuację, w której tempo wzrostu szkód środowiskowych maleje w stosunku do wzrostu PKB, ale nadal rośnie w wartościach bezwzględnych. Zamiast tego postulują „absolutne oddzielenie” (absolute decoupling), w którym szkody środowiskowe maleją niezależnie od wzrostu gospodarczego.
Tim Jackson, autor książki Dobrobyt bez wzrostu, uważa koncepcję zielonego wzrostu za mit. Argumentuje, że nieskończony wzrost na planecie o skończonych zasobach jest niemożliwy, a przekroczenie punktów krytycznych może być katastrofalne. Zamiast materialnej konsumpcji postuluje dobrobyt oparty na społecznym zaangażowaniu, wspólnych wartościach oraz relacjach międzyludzkich. Według Jacksona gospodarka przyszłości powinna definiować przedsiębiorczość jako formę organizacji społecznej, pracę – jako udział w życiu społecznym, a inwestycje – jako zobowiązania wobec przyszłych pokoleń, a tym samym wspierać stabilność ekologiczną i społeczną zamiast maksymalizować konsumpcję.
Redukcja zużycia
Dla niektórych nawet koncepcja postwzrostu jest niewystarczająca. Opowiadają się oni za modelem redukcji zużycia, zgodnie z którym jedynym realnym rozwiązaniem kryzysu ekologicznego okazuje się zmniejszenie produkcji i konsumpcji poprzez świadome ograniczenie skali gospodarki, tak by dostosować ją do granic możliwości planety. Idea ta po raz pierwszy pojawiła się w latach 70. XX w. w środowisku francuskich intelektualistów, jednak długo uznawano ją za zbyt radykalną. W obliczu współczesnego kryzysu klimatycznego koncepcja ta przeżywa renesans.
Redukcja zużycia opiera się na przesunięciu punktu ciężkości z gospodarki opartej na PKB na gospodarkę skoncentrowaną na dobrostanie ludzi i ekosystemów, z wykorzystaniem alternatywnych wskaźników, takich jak oczekiwana długość życia, stan zdrowia, poziom edukacji, dostępność mieszkań, inicjatywy ekologiczne czy jakość pracy. Celem jest gospodarka służąca ludziom, a nie odwrotnie.
Znani intelektualiści, tacy jak Noam Chomsky, Yanis Varoufakis i sir Anthony Giddens, wyrazili w różnym stopniu swoje poparcie dla tej idei, która największe uznanie zyskała na poziomie społeczeństwa obywatelskiego. W badaniu opinii publicznej przeprowadzonym we Francji w 2018 r. 54% respondentów opowiedziało się za redukcją zużycia, podczas gdy 46% poparło model zielonego wzrostu.
Julia Steinberger, profesorka ekonomii ekologicznej na Uniwersytecie w Lozannie, zwraca uwagę, że ilość dóbr potrzebnych ludziom do odczuwania satysfakcji z życia stale maleje. „Dowody empiryczne są bardzo silne i pokazują, że wskaźniki rozwoju społecznego oraz zadowolenia z życia osiągają punkt nasycenia przy umiarkowanym poziomie dochodów i zużycia energii – co więcej, poziomy te mają tendencję spadkową”.
Ruch redukcji zużycia apeluje do krajów rozwiniętych o przyjęcie zerowego lub wręcz ujemnego wzrostu PKB. Jak pisze Giorgos Kallis, ekonomista ekologiczny i autor manifestu Degrowth: „Im szybciej produkujemy i konsumujemy, tym bardziej niszczymy środowisko. Nie można jednocześnie zjeść ciastka i nadal go mieć. Jeśli ludzkość nie chce doprowadzić do upadku systemów podtrzymujących życie na naszej planecie, globalna gospodarka musi wyhamować”.
Każdy z zaprezentowanych modeli – koncepcja powolnego wzrostu Vollratha, idea zielonego wzrostu, ideologie postwzrostowe oraz radykalna propozycja redukcji zużycia – wnosi unikalne i cenne perspektywy. Choć żadna z tych dróg nie jest jednoznaczną odpowiedzią, łączy je wspólna refleksja: musimy gruntownie przemyśleć nasz model konsumpcji.
Sposób mierzenia wzrostu – zarówno w gospodarce, jak i w poszczególnych przedsiębiorstwach – przekłada się bezpośrednio na strategie, jakie wdrażamy, i sukces, jaki osiągamy. Obecnie dominuje jedno rozumienie wzrostu: więcej. Jeśli jednak nie zakwestionujemy samego imperatywu wzrostu, możemy podążać za celami, które są sprzeczne z naszym długofalowym interesem. Tylko dzięki głębszemu zrozumieniu zniuansowanych koncepcji rozwoju oraz realnych kosztów nieograniczonego wzrostu jesteśmy w stanie budować strategie, które przysłużą się naszym interesariuszom i wartościom – bez obciążania przyszłości.
Powyższy tekst stanowi fragment książki Business School and the Noble Purpose of the Market: Correcting the Systemic Failures of Shareholder Capitalism autorstwa Andrew J. Hoffmana, opublikowanej przez Stanford Business Books w 2025 r.