
Inżynier Adam Kowalski lubił przychodzić rano do biura w urzędzie miejskim w Rzeszowie. Miał czas na przejrzenie codziennej prasy, na odpowiedź na zaległe maile, na sprawdzenie swojego kalendarza i włączenie do niego nowych zadań. Tego dnia miał jednak inne plany. Chciał raz jeszcze przejrzeć dokumenty przed zebraniem Komitetu Sterującego projektem budowy Centrum Rozrywkowo‑Sportowego „Heaven”.
Sięgając do biurka po notes, zauważył skoroszyt z archiwalnymi wycinkami prasowymi, które od kilku lat skrupulatnie gromadził. Rzucił wzrokiem na artykuł z pierwszej strony „Tygodnika Miejskiego” sprzed dwóch lat: Już pod koniec 2012 roku mieszkańcy Rzeszowa nie będą musieli daleko wyjeżdżać, by wypocząć. Na północno‑wschodnich krańcach miasta zostanie wybudowane nowoczesne Centrum Sportowo‑Rozrywkowe „Heaven”. Zgodnie z projektem w ciągu trzech lat ma powstać aquapark z czterema basenami, a także galeria handlowa i hotel, a do tego pełna infrastruktura, od parkingów po trasy dojazdowe. Mieszkańcy Rzeszowa i nie tylko będą mogli dojechać do Centrum „Heaven” szybkim tramwajem oraz nową obwodnicą.
Raz jeszcze spojrzał na stary numer gazety i odłożył ją do innych archiwalnych wycinków z prasy. „Jakie to wszystko wydawało się wtedy proste”, pomyślał. Kiedy ponad dwa lata temu Józef Rejski, prezydent miasta Rzeszowa, mianował Adama Kowalskiego na stanowisko kierownika programu budowy Centrum Rozrywkowo‑Sportowego „Heaven”, było to dla niego ogromne osobiste wyróżnienie. Choć nigdy wcześniej nie kierował tak dużym projektem, zdawał sobie sprawę, że każdy kiedyś był wrzucany na głęboką wodę.
Od kilku miesięcy coraz częściej jednak zastanawiał się, czy dziś z równym entuzjazmem podjąłby się wyzwania związanego z budową Centrum „Heaven”. I miał co do tego dużo wątpliwości.
Ataki z wszystkich stron
Adam dopił gorzką kawę, zebrał potrzebne dokumenty, spakował notebooka i wyszedł ze swojego biura. Na korytarzu zatrzymał go Maciej Szostak. Podobnie jak Kowalski był inżynierem budownictwa. Od lat zajmował się w urzędzie sprawami zagospodarowania przestrzennego, branżą budowlaną i urbanistyką.
Podczas ostatniego odbioru technicznego głównego odcinka prac związanych z budową aquaparku okazało się, że fragmenty konstrukcji uległy odkształceniu. To może być niepokojące.
– Dobrze, że cię złapałem. Widziałeś nowe wydanie „Tygodnika Miejskiego”? – zaczął Maciej.
– Nie miałem czasu – Kowalski starał się wyminąć kolegę. – Idę na zebranie Komitetu Sterującego.
– Zaczekaj chwilę, dobrze, żebyś o tym wiedział – Szostak otworzył magazyn na jednej ze stron. – „Chaos na budowie Centrum Rozrywkowo‑Sportowego Heaven” – przeczytał tytuł głównego artykułu.
Adama aż zatkało. Zdławionym głosem zapytał:
– O co tym razem chodzi?
– Najogólniej mówiąc, straszą czytelników katastrofą budowlaną, do jakiej może dojść w aquaparku – zaczął Szostak. – Piszą też o pojawiających się w projekcie problemach m.in. z odkształcaniem się niektórych dźwigarów podtrzymujących główną konstrukcję aquaparku. Ale nawet my nie mamy jeszcze pełnych analiz na ten temat.
– Maciek, dobrze wiesz, że tego typu problemy mogą zawsze się pojawiać. To nie oznacza, że projekt został źle opracowany, ale że winni mogą być producenci tych elementów, jak również sami wykonawcy i budowniczy konstrukcji – Kowalski był coraz bardziej wzburzony.
– Masz rację, ale nie unikniesz tych zarzutów podczas zebrania. Musisz mieć coś na swoją obronę – dodał Szostak.
– Jakoś sobie poradzę. Zebrania Komitetu Sterującego mają niewiele wspólnego z kwestiami merytorycznymi – Kowalski zawsze był złośliwy, gdy się denerwował.
– Dziś musisz im pokazać, że ty i twój zespół panujecie nad całą sytuacją – wpadł mu w słowa Maciej.
– Sprawdziłem dokładnie dane, którymi dysponujemy. Normy techniczne i budowlane nie są przekroczone. Choć mam świadomość, że zawsze istnieje jakieś ryzyko, którego nie wzięliśmy pod uwagę. Nie możemy jednak pokazać, że coś w naszym projekcie wymyka się spod kontroli – próbował uspokoić sumienie Kowalski.
– Adam, ale nie możemy też ukrywać, że są jakieś problemy. Nie możesz bronić ludzi z InvestAG, generalnego wykonawcy inwestycji, za wszelką cenę i brać na siebie całej odpowiedzialności.
– Nie ma już co ukrywać. Dziennikarze jak zwykle rozdmuchali sprawę do gigantycznych rozmiarów, większych, niż są one w rzeczywistości. A z InvestAG jedziemy na jednym wózku. Kary umowne i ewentualne odszkodowania dla winnych opóźnień inwestycji nikogo nie interesują – chyba tylko prawników. Społeczeństwo chce mieć aquapark, i to w terminie, jaki zadeklarowaliśmy.
Kowalski zamilkł. Próbował się skupić. Miał zbyt mało czasu, aby na spokojnie przeanalizować główne tematy zebrania. Spotkanie z prezydentem miasta i szefami firm, które uczestniczyły w realizacji projektu i wchodziły w skład Komitetu Sterującego, zaczynało się za pięć minut.
Śmiałe plany
W założeniach projekt budowy aquaparku, hotelu oraz infrastruktury, z wyjątkiem galerii handlowej, miał być inwestycją miejską. Błyskawicznie dopełniono więc w urzędzie wymaganych formalności. Wydzielono grunty pod budowę. Tuż po ogłoszeniu informacji o inwestycji rozpisano przetarg i sprzedano teren pod galerię handlową. Właścicielem zostało polsko‑niemieckie konsorcjum inwestycyjne, posiadające dostęp do kapitału, co dawało gwarancję powodzenia projektu od strony finansowej. Specjaliści od inwestycji z urzędu miasta zaproponowali, aby cała infrastruktura powstała w nowoczesnym systemie design‑build. Oznaczało to, że jeden podmiot, wyłoniony z przetargu, będzie odpowiedzialny za wszelkie projekty i wykonanie obiektów. Przy niewielkich trudnościach wyłoniono wykonawcę inwestycji. Została nim firma Invest AG, znana i ceniona na rynku tego typu inwestycji. Realizowała kilka podobnych projektów w kraju i na Ukrainie. Nikt jednak wówczas nie wziął pod uwagę, że spółka InvestAG jest obłożona wieloma zamówieniami. A inwestycja w Rzeszowie, tak kluczowa dla jego mieszkańców, była jedną z pięciu realizowanych równolegle przez InvestAG.
Zaczynają się schody
Szybko okazało się, że brak mocy przerobowych wykonawcy to niejedyne kłopoty, jakie pojawiły się przy tym projekcie. Najpierw zaczęły się protesty ekologów, którzy przykuli się do drzew, chcąc w ten sposób ochronić trasę migracji wilka szarego, przez którą miała przebiegać nowo budowana obwodnica łącząca południe miasta z Centrum „Heaven”.
Stanowisko ekologów zostało poparte przez leśniczych i sprawa mogła się stać problemem na miarę drugiej Rospudy. Ale rozszerzenie zakresu wsparcia miasta dla schroniska dla zwierząt oraz zwiększenie dotacji na dożywianie zwierząt leśnych załagodziły sytuację. Jednak dyskusje i przepychanki z ekologami przesunęły rozpoczęcie projektu aż o trzy miesiące.
Następnie okazało się, że tak złożone przedsięwzięcie potrzebuje już na etapie początkowej realizacji odpowiedniej drogi dojazdowej oraz stałego dostępu do energii i paliw. Choć budowa drogi była w planach, jednak na początku wszyscy założyli, że istnieje jakiś dojazd do budowy. Takie podejście podwykonawców wynikało stąd, że dla każdego fragmentu inwestycji powstawały cząstkowe plany realizacji zadań.
Teoretycznie można było skorzystać z niewielkich dróg lokalnych, ale te przebiegały nieopodal osiedli mieszkaniowych oraz domów jednorodzinnych. Wyliczono wówczas, że w szczytowych momentach inwestycji, czyli w ciągu ośmiu pierwszych miesięcy, na odcinku pięciuset metrów wąskiej drogi co cztery minuty będzie jechać dwudziestotonowa ciężarówka. I tak przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nic więc dziwnego, że okoliczni mieszkańcy zaczęli protestować. Powołano nawet Komitet Obrony Swobód Obywatelskich pod przewodnictwem radnego Karola Chrobota, który zdawał się podburzać lokalne środowisko, wyszukując coraz to nowe problemy. I tylko dzięki sprawności negocjacyjnej zespołu Kowalskiego udało się doprowadzić do udostępnienia alternatywnych dróg. Niestety, kosztowało to sporą część rezerwy budżetu projektu na nową drogę (wykup od właścicieli gruntów) oraz kolejny miesiąc opóźnień.
Poza tym, gdy ukończono budowę obwodnicy i drogi do Centrum „Heaven”, Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej „przypomniało sobie”, że projekt modernizacji sieci ciepłowniczej zakłada przejście tzw. drugiej pętli grzewczej dokładnie przez fragment drogi. Trzeba było zrywać nowo położony asfalt i umożliwić układanie rur ciepłowniczych. I choć nie wpłynęło to na termin – droga była odebrana – to zarzuty o chaos i brak koordynacji zaczęły się pojawiać z różnych stron. Media też nie szczędziły złośliwych uwag realizatorom projektu.
Dwa scenariusze działania
Kiedy Adam Kowalski wszedł do sali konferencyjnej, szefowie wydziałów urzędu miejskiego oraz przedstawiciele wykonawców zajmowali swoje miejsca.
– Witam wszystkich na kolejnym spotkaniu Komitetu Sterującego – zaczął Roman Wiśniewski, wiceprezydent miasta, który wcześniej przez trzydzieści pięć lat był zawodowym wojskowym. To doświadczenie nauczyło go, że światem można rządzić, wydając rozkazy tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Przejdźmy zatem do rzeczy. Zapewne czytali już państwo artykuł o naszej inwestycji opublikowany w „Tygodniku Miejskim”? – Wiśniewski rozejrzał się po sali, gdzie większość zebranych potakiwała głową, nic nie mówiąc. – Jestem ciekaw, skąd dziennikarze mają tak dokładne informacje o sprawach, o których ja jeszcze nie wiem.
– Sam też jestem ciekaw – wpadł mu w słowo Kowalski. – Wydaje mi się, że mieli dostęp do bardzo specjalistycznej wiedzy związanej z wytrzymałością materiałów i technicznymi zagadnieniami konstrukcyjnymi.
– Inżynierze Kowalski, wiem, że miał pan przygotować raport z oceny obecnej sytuacji – przerwał mu Wiśniewski. – Ale teraz chciałbym się dowiedzieć, czy rzeczywiście – jak piszą autorzy tekstu – realizację projektu można określić jednym słowem: chaos. Wykonawcy tuszują błędy konstrukcyjne, a cała inwestycja będzie miała co najmniej roczne opóźnienie, nie mówiąc o przekroczonym budżecie o co najmniej 20%?
– Niestety, nie czytałem jeszcze artykułu, ale postaram się państwu wyjaśnić jak najszerzej obecną sytuację – zaczął Kowalski. – Podczas ostatniego odbioru technicznego głównego odcinka prac związanych z budową konstrukcji aquaparku okazało się, że jej niektóre fragmenty uległy pewnemu odkształceniu. Według norm unijnych przewidzianych dla tego typu elementów, taki stan nie zagraża bezpieczeństwu całego budynku. Muszę jednak otwarcie powiedzieć, że istniejące odchylenia mieszczą się w górnej granicy normy. To może być niepokojące – Adam przerwał, aby napić się wody. – Znam przypadki, gdzie teoretycznie normy podobnych konstrukcji zostały zachowane, ale w bardzo trudnych warunkach pogodowych i przy splocie niekorzystnych okoliczności prawa fizyki okazywały się bezwzględne. Wprawdzie nie dochodziło do poważnych katastrof, ale pękały ściany czy załamywało się pokrycie dachowe. A tego chcemy przecież uniknąć. Dopuszczam więc możliwość nieprzyjęcia odbioru tego odcinka – powiedział Kowalski.
Kary umowne i ewentualne odszkodowania dla winnych opóźnień inwestycji nikogo nie interesują – chyba tylko prawników. Społeczeństwo chce mieć aquapark, i to w terminie, jaki zadeklarowaliśmy.
– Jaki to może mieć wpływ na cały projekt? – zapytał Wiśniewski.
– Jeśli nie wstrzymamy prac, aby wykonać dodatkowe badania, świadomie dopuścimy do wzrostu ryzyka. Po drugie, podobne problemy mogą wystąpić w pozostałych obiektach – w hotelu i galerii handlowej – których budowę w tej samej technologii już rozpoczęto.
– Jak pan ocenia prawdopodobieństwo realizacji takiego ryzyka? – Wiśniewski zadawał pytania, jakby wczoraj skończył kurs zarządzania projektami. Kowalskiemu wydało się to dziwne, z drugiej strony cieszył się, że rozmowa ma taki przebieg – merytoryczny, a nie polowania na winnego.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział spokojnie. – Technologia jest nowa. Nie znam badań, które pokazywałyby, w jakim stopniu wskaźniki w górnym przedziale normy przekładają się na gorszą jakość zrealizowanej inwestycji.
Z jednej strony istnieje na pewno zagrożenie życia. Z drugiej – musimy brać pod uwagę większe koszty, które trzeba będzie ponieść, wprowadzając poprawki i zmiany w projekcie.
– Jeśli nie ma pan pojęcia, to czym się pan zajmuje jako kierownik tego projektu? – w dyskusję włączył się Karol Chrobot, który za każdym razem starał się wbić jakąś szpilę Kowalskiemu.
Adam udał, że sprawdza coś w dokumentach. Potem powoli podniósł głowę i powiedział:
– Oceniając naszą obecną sytuację, powinniśmy raczej skupić się na tym, co nam grozi, jeśli jest choć promil zagrożenia, że problem powtórzy się przy stawianiu nowej konstrukcji z tych samych materiałów. Z jednej strony istnieje na pewno zagrożenie życia. Z drugiej – musimy brać pod uwagę większe koszty, które trzeba będzie ponieść, wprowadzając poprawki i zmiany w projekcie. O czasie jego realizacji nie wspomnę. I wreszcie ucierpi na tym wizerunek miasta jako inwestora.
– W takim razie co pan proponuje, co powinniśmy teraz zrobić? – Wiśniewski patrzył wnikliwie na Kowalskiego.
– Chciałbym, aby moją wypowiedź uzupełnił inż.
Artur Miller, przedstawiciel InvestAG, głównego wykonawcy całej inwestycji – odpowiedział Kowalski, odwracając się do Millera.
– Postawiliście przed nami bardzo ambitne zadanie – zaczął Miller. – Zaprojektowanie i budowa tego rodzaju obiektów jest zawsze dużym wyzwaniem, zwłaszcza jeżeli dysponujemy bardzo krótkim czasem. Dlatego w harmonogramie prac przyjęto dwie zasady: niektóre etapy, które powinny następować po sobie, były i będą realizowane trochę „na zakładkę”. Czyli zanim w pełni skończymy jeden etap projektu, musimy rozpoczynać drugi. Poza tym zaproponowaliśmy nową technologię, z którą mamy teraz problemy. Wybraliśmy ją ze względu na oszczędności kosztowe i czasowe w montażu konstrukcji nośnej. Jakość tej nowej technologii – zgodnie z deklaracjami i badaniami producenta – jest bardzo wysoka. Jednak ze względu na jej dostępność na rynku od niespełna dwóch lat nie mamy jeszcze zbyt wielu przykładów pozytywnych w jej zastosowaniu ani tym bardziej negatywnych. Tak bywa ze wszelkimi nowościami, jakie pojawiają się na rynku.
– Czyżbyście robili z naszej inwestycji królika doświadczalnego – radny Karol Chrobot aż wstał z oburzenia.
– W tej technologii zbudowaliśmy już rok temu stadion w Wilnie. I wszystko jest tam w porządku – odparł Miller.
Kowalski postanowił wziąć na siebie dalsze wyjaśnienia.
– W przypadku realizowania projektu w bezpiecznym scenariuszu, który uwzględniałby zmianę elementów konstrukcji, musielibyśmy zwiększyć czas realizacji projektu co najmniej o 12 miesięcy. A jego koszty też niestety wzrosną. Nie wiemy jednak jeszcze, o ile. Jeśli zaś uznamy, że mimo znalezienia się na skraju norm technologicznych wykonane prace i projekty są do przyjęcia, ale trzeba ponownie zbadać, zrobić analizy jakości i sprawdzić zamontowanie istniejącej konstrukcji aquaparku, to stracimy tylko trzy – cztery miesiące. W obu przypadkach spowolnienie tempa prac pozwoli na zadbanie o lepszą jakość całości inwestycji. Musimy jednak jak najszybciej sprawdzić, jakie konsekwencje kontraktowe spowodują oba scenariusze.
Wiśniewski jakby na to czekał.
– Jako osoba reprezentująca prezydenta miasta – zaczął podniosłym tonem – zgadzam się na to, by zespół inżyniera Kowalskiego dokładnie przeanalizował skutki obu scenariuszy: spowolnienia prac oraz koszty pójścia „bezpiecznym scenariuszem”. Na kolejnym spotkaniu, które zwołuję za tydzień, proszę o przedstawienie rekomendacji i nowego harmonogramu prac.
– To bardzo trafna decyzja panie prezydencie – dodał na koniec radny Chrobot.
Coraz więcej niewiadomych
Kiedy Kowalski wyszedł z sali, Szostak już na niego czekał.
– Widzę, że cię nie rozstrzelali – próbował zażartować Maciej.
– Nie rozstrzelali, ale też nie wracam z tarczą, choć była to wyjątkowo merytoryczna dyskusja – odparł Adam. – Mam jednak wrażenie, że problemy dopiero się zaczynają. Teraz trzeba rozebrać projekt na czynniki pierwsze i dokładnie przeanalizować. Piłka jest na naszej połowie. A z technicznego punktu widzenia, jeśli problem faktycznie leży w tym konkretnym projekcie, to nie powinien powtórzyć się w innych budowanych obiektach. Jeśli zaś problem jest w samej nowej technologii, niestety ryzyko wadliwej konstrukcji pojawi się w kolejnych budynkach wszędzie. Tak czy siak, dodatkowy czas powinien także wykorzystać wykonawca inwestycji. My ze swojej strony – jeśli będzie trzeba – wprowadzimy korekty do projektów budowlanych i technicznych.
Kowalski wrócił do swojego pokoju. Znów jego wzrok padł na stare wydania gazet. Szybkim ruchem włożył je do niszczarki. Gdy maszyna pożerała ostatnie kartki „Tygodnika Miejskiego”, zobaczył nazwisko dziennikarza piszącego o inwestycji w aquaparku: Aldona Stępień‑Chrobot.