Robert Bieńkowski, współwłaściciel firmy Anime House, wbiegł zdyszany do warszawskiej restauracji „Dom Polski”. Zawsze był punktualny, a tym razem spóźnił się na umówione spotkanie ponad 15 minut – najpierw stał w gigantycznym korku na moście Poniatowskiego, a potem długo nie mógł znaleźć wolnego miejsca parkingowego na zatłoczonej Saskiej Kępie. I do tego nie mógł się dodzwonić i uprzedzić, że się spóźni. Gdy rozejrzał się po sali, przy stoliku pod oknem dostrzegł Jacka Brauna, jednego z właścicieli wrocławskiej firmy producenckiej Clear Image, rozmawiającego przez telefon komórkowy. Braun pomachał ręką, szybko zakończył rozmowę i wskazał miejsce naprzeciwko.
To było już ich trzecie spotkanie w tym miesiącu. Poznali się na światowych targach turystycznych ITB w Berlinie. Prowadzona przez Roberta firma Anime House uczestniczyła w produkcji animowanych filmów promujących nasz kraj, wykonanych na zlecenie Polskiej Organizacji Turystycznej (POT). Podczas wieczornej gali, organizowanej bezpośrednio po prezentacji polskich materiałów, podszedł do niego Braun. Z całej prezentacji najbardziej zainteresowała go technologia, w jakiej firma Roberta wykonała animowane postaci występujące w prezentowanych filmach. Robert opowiedział mu wówczas o swoim biznesie – produkcji animacji w technologii MOCAP (motion capture), umożliwiającej przenoszenie ruchów aktora na cyfrową postać. Technika polega na „przechwytywaniu” trójwymiarowych ruchów aktorów ubranych w specjalne kombinezony z markerami i przenoszeniu tych danych na komputer. Dzięki temu ruch animowanych postaci jest płynny i naturalny, a zapisane dane można podczas dalszej obróbki wykorzystać do animacji dowolnych postaci. Rozmowa jednak nie trwała długo, gdyż Marta Kalicka, odpowiedzialna za organizację imprezy menedżerka z POT, szybko porwała Roberta, żeby przedstawić go innym uczestnikom imprezy jako współtwórcę doskonale przyjętej prezentacji. Zdążył jednak wymienić się wizytówkami z Braunem i licząc na ewentualne zlecenia, zaprosił go do swojego studia w Warszawie.
Gdy Jacek Braun zadzwonił kilka dni później na jego komórkę, prosząc o pokazanie mu studia, Robert Bieńkowski był coraz bardziej zaintrygowany. Jacek przez kilka godzin przyglądał się procesowi produkcji animacji przygotowywanych na potrzeby nowej polskiej gry komputerowej, realizowanej na zlecenie irlandzkiego wydawcy. Z zainteresowaniem przyglądał się, jak wynajęci przez Roberta floreciści z warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego odgrywali sceny walki. Robert pozwalał Jackowi na sporą swobodę, gdyż miał nadzieję, iż te spotkania zakończą się nowym zleceniem dla jego firmy. I chętnie odpowiadał na szczegółowe pytania dotyczące procesu produkcji, a nawet mówił o swoich ambitnych planach rozwoju. Nie rozczarował się – widać było, że firma zrobiła na Jacku dobre wrażenie, gdyż wychodząc, zapowiedział, że będzie miał dla Roberta ciekawą propozycję.
Zaskakująca oferta
I właśnie o tej propozycji mieli porozmawiać podczas obiadu w eleganckiej restauracji na Saskiej Kępie.
– Przepraszam za spóźnienie, te korki nas wykończą – powiedział Robert, wyciągając dłoń na powitanie.
– Nie ma problemu. We Wrocławiu jest jeszcze gorzej – odpowiedział Jacek. – Przez te przygotowania do Euro 2012 sparaliżowali nam całe miasto. Przyznam się, że wybrałem to miejsce, gdyż po drodze chciałem zobaczyć, jak wyglądają postępy prac na Stadionie Narodowym. Naprawdę robi wrażenie. Podobnie zresztą jak twoje animacje. Oczywiście uwzględniając kwestię skali – uśmiechnął się Jacek.
– Stawiamy w pierwszej kolejności na jakość, to właśnie ona wyróżnia nas na tle konkurencji – odpowiedział z uśmiechem Robert.
– W to akurat nie wątpię. Właśnie zauroczył mnie poziom waszych prac. Na naszym rynku działa kilka firm wykorzystujących podobne technologie, jednak nikt nie jest w stanie zaoferować podobnej płynności obrazu.
Rozmowę przerwał kelner, który przyniósł menu.
– Co zamawiasz? – spytał Jacek.
– Daj mi chwilę, chciałbym przejrzeć menu – odpowiedział Robert. – Rzadko jadam w takich miejscach, mam firmę na dorobku i muszę wciąż oszczędzać. Zresztą szkoda czasu, może pan coś poleci – zwrócił się do kelnera.
– Proponuję rosół z wielu mięs z makaronem, a jako danie główne befsztyk z polędwicy wołowej marynowany w świeżych ziołach podany z sosami.
– W takim razie poprosimy dwa razy. I wodę mineralną Perrier – powiedział Jacek. – Nie krępuj się, ja zapraszam – dodał.
– Wróćmy do produktów Anime House – Jacek nie tracił czasu. – Jakim cudem osiągnęliście tak wysoką jakość?
– Nasz sekret tkwi w oprogramowaniu. Opracowaliśmy innowacyjny algorytm, pozwalający na transformację ruchu aktora na dowolną postać. Widzę, że znasz specyfikę takich firm jak nasza i zapewne zwróciłeś uwagę, że nasze kombinezony też wyglądają inaczej – mamy zdecydowanie więcej markerów i lokujemy je też inaczej niż konkurencja. Dzięki temu możemy lepiej odwzorować ruch postaci i mimikę twarzy, a nasze oprogramowanie radzi sobie doskonale z obróbką obrazu. Oprogramowanie wciąż rozwijamy i przy odpowiedniej jakości sprzęcie już niedługo będziemy mogli realizować proces transformacji ruchu i nakładać na to animowane postaci w czasie rzeczywistym. To pozwoli z jednej strony na przyspieszenie procesu produkcji i obniżenie jego kosztów. Z drugiej – na wykorzystanie naszej techniki w automatach do gier wideo, a nawet symulatorach w lotnictwie. Rozmawialiśmy już nawet na ten temat z Instytutem Technicznym Wojsk Lotniczych, który przymierza się do prac nad symulatorem lotów na potrzeby nowych maszyn szkolno‑bojowych, mających zastąpić wysłużone Iskry. I spotkaliśmy się z ich strony ze sporym zainteresowaniem. Ale na razie brakuje nam funduszy na dalsze prace – musimy kupić nowy sprzęt. No i koszt postępowań patentowych…
– No właśnie. I o tym chciałbym z tobą porozmawiać. Jak wiesz, jestem współwłaścicielem firmy producenckiej i mam duże doświadczenie w tej branży. Mamy sporo zamówień i część prac możemy podzlecać właśnie wam. Ale to nie wszystko. Chcę zdywersyfikować swoją działalność i działam od paru lat jako Business Angel. Zrobiłem już kilka inwestycji w sektorze multimediów, ale twoja firma wydaje mi się szczególnie interesująca. Animacje mają przed sobą przyszłość, a wy doskonale rozumiecie ten biznes. Dlatego chciałbym zainwestować w Anime House cztery miliony złotych.
Z tego, co mówisz, te pieniądze bardzo się wam przydadzą. I dodatkowo zapewniam wsparcie przy pozyskaniu kolejnych kontraktów. Co o tym sądzisz?
Robert milczał przez chwilę.
– Przyznam, że trochę mnie zaskoczyłeś. Nie ukrywam, że widząc twoje zainteresowanie, spodziewałem się współpracy. Ale postrzegałem cię jako zleceniodawcę, a nie jako inwestora. Teraz nie odpowiem na twoją propozycję, wcześniej muszę porozmawiać ze swoim wspólnikiem Jakubem Różyckim.
– Oczywiście, nie musisz odpowiadać od razu – uśmiechnął się Jacek. – Zresztą od propozycji do inwestycji droga jest daleka. Dziś zadeklarowałem, ile pieniędzy chcę zainwestować, ale do ustalenia jest jeszcze sporo, przede wszystkim wysokość moich udziałów w waszym kapitale. Zanim to postanowimy, będziemy musieli przeprowadzić due diligence i wycenić wartość firmy. Mam jednak wrażenie, że te pieniądze zapewnią Anime House środki umożliwiające jej szybszy rozwój. Zaręczam też, że nie mam zamiaru nadmiernie ingerować w działalność operacyjną, choć jak już wyłożę swoje pieniądze, chciałbym mieć coś do powiedzenia w kwestiach strategicznych. Będę więc chciał uzyskać miejsce w zarządzie. No i będziecie głównym wykonawcą animacji przy produkcjach Clear Image, co ściślej zwiąże ze sobą nasze firmy.
Rozmowę przerwał kelner, który przyniósł posiłek. Dalsza wymiana zdań była już niezobowiązująca – Jacek wyraźnie nie chciał naciskać na Roberta i dał mu dwa tygodnie do namysłu. Opowiedział jednak o swoich inwestycjach w obszarze multimediów. Widać było, że doskonale zna branżę i ludzi, którzy w niej działają.
– Taki ze mnie anioł multimediów – śmiał się Jacek.
Dylemat właścicieli
Gdy opuszczali restaurację, wręczył Robertowi papierową teczkę.
– Zostawiam ci przygotowany przez moich prawników wstępny projekt term sheet. Nie jest to jeszcze dokument prawnie wiążący, a jedynie coś w rodzaju listu intencyjnego, który podpiszemy, by wykazać naszą dobrą wolę. Jest tam jeszcze trochę pustych miejsc, które wypełnimy po sporządzeniu wyceny, ale gdy to przestudiujesz, dowiesz się, czego oczekuję od inwestycji.
Robert wsiadł do samochodu i ponownie utknął w korku, co dało mu chwilę na przemyślenia. Inwestor w mojej firmie – pomyślał. – Kiedyś o tym marzyłem, a dziś? Cofnął się pamięcią do początków Anime House. Od dziecka był miłośnikiem fantastyki i stąd wziął się też jego pomysł na biznes. W 2001 roku trafiły na ekrany dwa filmy oparte na jego ulubionych książkach. Władca pierścieni. Drużyna pierścienia przebiła jego najśmielsze oczekiwania. Tymczasem wyprodukowana w Polsce ekranizacja Wiedźmina okazała się kompletną porażką, zwłaszcza pod względem technologicznym. Pracował wówczas jako szef zespołu programistów i grafików odpowiedzialnych za animacje w telewizji publicznej i doskonale mógł ocenić przepaść dzielącą obie produkcje. Dlaczego my nie możemy robić takich animacji? – pomyślał. – To jest prawdziwe wyzwanie, a nie produkowanie czołówek programów i inscenizacji wypadków autobusowych, którymi się najczęściej zajmuję.
Robert dostrzegł na polskim rynku niszę, którą wcześniej czy później ktoś wypełni. Miał dobry pomysł i wiedzę do jego realizacji, brakowało tylko pieniędzy na start. Jednak żaden z funduszy venture capital, do których się zwracał, nie był zainteresowany współpracą. – Nie zdał pan testu windy – usłyszał od jednego z nielicznych przedstawicieli funduszy, którzy zdecydowali się z nim spotkać. Jak później sprawdził w internecie, oznaczało to, że nie potrafił szybko i precyzyjnie zaprezentować swojego modelu biznesowego. Do następnego spotkania przygotował się już według wytycznych znalezionych na stronie internetowej jednego z funduszy, ale po krótkiej prezentacji usłyszał, że ma małe szanse na stworzenie polskiego Shreka.
Firma ruszyła dopiero, gdy o swoich planach opowiedział przyjacielowi z liceum, z którym dzielił zamiłowanie do fantastyki. Kuba był z zawodu finansistą i szybko mu wytłumaczył, że żaden szanujący się fundusz venture capital/private equity nie zainwestuje w firmę na etapie zalążkowym. Najpierw trzeba dać coś z siebie. Różycki znał dobrze Roberta z czasów, gdy spędzali noce, grając wspólnie w RPG, gdzie współpraca doskonale im się układała. Zaproponował Robertowi spółkę, zaciągnęli kredyty pod zastaw własnych mieszkań i rozpoczęli działalność. Robert odpowiadał za produkt, Jakub za finanse i sprzedaż. Szybko przyszły pierwsze zlecenia, a po pięciu latach zatrudniali na stałe już ponad 30 pracowników i osiągali obroty na poziomie 6 mln złotych.
Po powrocie do firmy Robert poszedł od razu do wspólnika.
– Wiesz, że spotkałem się na lunchu z Jackiem Braunem? Wyobraź sobie, że on nie tylko chce nam dać zlecenia, ale też chce zainwestować w naszą firmę. Sam zresztą przeczytaj – wręczył mu teczkę z projektem term sheet.
– Wygląda na to, że ten anioł rzeczywiście spadł nam z nieba – powiedział Jakub po lekturze dokumentu. – Te pieniądze pozwolą na zrealizowanie naszych nowych projektów. Co prawda, kończy nam się obecna umowa leasingowa i możemy nowe komputery i sprzęt wideo ponownie wziąć w leasing bądź kupić na kredyt, choć to wiąże się ze sporym kosztem obsługi zadłużenia. A mając te 4 miliony, załatwimy od razu sprawę patentów w kraju i za granicą, co obroni nas prawnie przed kopiowaniem naszych nowych rozwiązań.
– Owszem, ale współpraca z Braunem też wiąże się ze sporymi zobowiązaniami.
– Z tego co widzę, warunki opisane w term sheet są typowe dla inwestora finansowego. Jest nawet określona opcja wyjścia – 5 lat – i ewentualna sprzedaż inwestorowi lub poprzez upublicznienie na rynku NewConnect. Powinniśmy więc zastrzec sobie prawo pierwokupu. Nie możemy też ustąpić w sprawie wyceny. Braun nie dostanie pakietu większościowego niezależnie od tego, jaki model wyceny zastosuje. Jesteśmy warci zdecydowanie więcej. To, co mnie najbardziej niepokoi, to zapis stwierdzający, że chce uczestniczyć w podejmowaniu strategicznych decyzji firmy. Co gorsza, mając miejsce w zarządzie, w praktyce będzie mógł się też wtrącać do kwestii operacyjnych. No i ta kwestia wiązania nas z Clear Image…
– Pozostaje pytanie, czy ma czyste intencje – rozważał Robert.
– Dokładnie. W czasie gdy rozmawialiście, popytałem o niego ludzi z branży. Jest wspólnikiem w firmie, którą założył jego ojciec. Produkują popularne programy rozrywkowe na zlecenie największych telewizji komercyjnych w kraju.
Sporo w tym tandety. Mają dużo pieniędzy i niezłą opinię, choć są i tacy, którzy narzekali na ich terminy płatności. Ale pytałem o nich pod kątem ewentualnych zleceń, a nie sprawdzałem, jakimi są inwestorami. Podobno nie zostawiają też swobody wykonawcom.
– No właśnie. Facet wygląda na dość ekspansywnego. Osiągnęliśmy pozycję, bazując na jakości i innowacyjności naszej oferty. Czy nie staniemy się częścią dużego holdingu i wykonawcami mało ambitnej komercyjnej tandety? To rozbije nasz zespół, budowany przez ponad pięć lat. Wypalą się, tak jak ja się wypalałem w telewizji. I dotychczas zysk inwestowaliśmy w R&D. A tu może być inaczej.
– Też o tym pomyślałem. Na szczęście, mamy jeszcze dwa tygodnie do namysłu.