Ten artykuł możesz także odsłuchać!
Wypalenie zawodowe może dotknąć przedsiębiorców oraz pracowników na wszystkich szczeblach firmowej hierarchii. Objawia się ono nie tylko silnym zmęczeniem i brakiem satysfakcji z pracy, ale też obniżeniem efektywności, przekładającym się na spadek rentowności przedsiębiorstwa. Menedżerowie i przedsiębiorcy mogą się bronić przed tym destrukcyjnym stanem ducha m.in. przez wprowadzenie zmian w swoim miejscu pracy. Sprawdzonym sposobem jest podzielenie się władzą i zaangażowanie pracowników w zarządzenie przedsiębiorstwem.
Jestem jednym z wielu przedsiębiorców, którzy po latach sukcesu otarli się o bankructwo i przypłacili to ciężkim kryzysem zarówno na polu zawodowym, jak i prywatnym. Miałem jednak to szczęście, że znalazłem drogę, która pozwoliła mi podnieść się po porażce i odzyskać zapał do podejmowania kolejnych życiowych wyzwań. Nie wszyscy jednak potrafią odbudować siły po upadku. Dlatego dziś, jako spełniony i szczęśliwy człowiek sukcesu, chcę opowiedzieć swoją historię, aby zainspirować osoby dotknięte podobnym kryzysem do poszukiwania sposobu na rozwiązanie własnych problemów. Chciałbym podzielić się moimi doświadczeniami przede wszystkim z przedsiębiorcami i menedżerami, gdyż problemy trapiące właśnie tę grupę zawodową boleśnie odczułem na własnej skórze.
Dobre złego początki
Wyjechałem z Polski wraz z żoną i synem w gorącym politycznie roku 1981, w poszukiwaniu sukcesu i dobrego życia. Miałem sporo szczęścia, gdyż dość szybko znalazłem pracę w swoim zawodzie. Jestem z wykształcenia inżynierem budowy okrętów i kogoś o moich umiejętnościach poszukiwała duża firma w Hamburgu. Warunkiem była znajomość języka rosyjskiego. Uczyłem się tego języka w szkole i na studiach, jak każdy w Polsce w tamtych czasach, ale mój poziom rosyjskiego był daleki od biegłości. Podobnie było z językiem niemieckim, którego wówczas jeszcze nie zdążyłem się nauczyć. Postanowiłem jednak podjąć wyzwanie i odważyłem się sięgnąć po nadarzającą się okazję. Następne 10 lat pokazało, że to była mądra decyzja. Szybko wspinałem się na kolejne szczeble kariery w międzynarodowych firmach, najpierw w Niemczech, a potem w Moskwie, gdzie zostałem szefem przedstawicielstwa BMW na Związek Radziecki. Dopiero zapaść systemu sowieckiego w 1991 roku zachwiała moją karierą, gdyż dotychczasowy model działania BMW uległ zmianie, a moje stanowisko stało się zbędne. Nie poddałem się i jeszcze mieszkając w Rosji, założyłem własne przedsiębiorstwo, które szybko rozrosło się do czterech firm, zarządzanych przez holding w Hamburgu. Grupa rosła jak na drożdżach aż do rosyjskiego krachu finansowego w 1998 roku, który był dla rynków wielkim zaskoczeniem. Dzisiaj Międzynarodowy Fundusz Walutowy przyznaje, że tego kryzysu na rosyjskim rynku nie można było przewidzieć ani mu zapobiec. Zagraniczni przedsiębiorcy działający w Rosji nie mogli ustrzec swoich firm przed skutkami załamania gospodarczego, stąd z dnia na dzień wielu dobrze usytuowanych biznesmenów stało się bankrutami. Znalazłem się właśnie w tej grupie.
Próbowałem ratować, co się da, z mojej firmy. Ale po kryzysie nie startowałem, niestety, od zera, lecz z długiem w wysokości miliona euro. Musiałem zamknąć moje rosyjskie firmy w Moskwie i w Niżnym Nowogrodzie. Udało mi się postawić na nogi jedynie niemiecką firmę GERSO GmbH. Dziś specjalizuje się ona w wyposażaniu obiektów handlowych we wszystko to, co pomaga w sposób atrakcyjny prezentować produkty, począwszy od regałów sklepowych i magazynowych, a kończąc na stojakach i zawieszkach.
Lata 2000–2008, gdy odbudowywałem tę firmę po plajcie, będę zawsze kojarzył z wypaleniem zawodowym. Gdy po czterech latach ciężkiej pracy i słabnącej motywacji stanąłem wreszcie na nogi, przestałem się obawiać, że banki i fiskus zabiorą mi wszystko, co mam. Ale dalsza praca i życie prywatne stały się dla mnie udręką. Idąc rano do pracy, czułem nieustanne napięcie i ucisk w okolicach serca i brzucha. Wpadłem w depresję, przestałem widzieć sens dalszego rozwoju. Byłem całkowicie wyczerpany fizycznie i emocjonalnie. Mimo że pracowałem codziennie przez 12–16 godzin (a raczej właśnie dlatego), moja osobista efektywność była niezwykle niska, a wyniki pracy stawały się rozczarowujące. Tych symptomów było znacznie więcej i większość z nich idealnie pasowała do opisanego przez Christinę Maslach trójwymiarowego modelu wypalenia zawodowego (burnout). Ta specjalistka od psychologii społecznej zdefiniowała wypalenie zawodowe jako syndrom złożony z trzech komponentów: wyczerpania emocjonalnego, depersonalizacji i obniżonej oceny dokonań osobistych.
Wyczerpanie emocjonalne (emotional exhaustion) jest zazwyczaj pierwszym objawem sygnalizującym wypalenie. To poczucie ogólnego zmęczenia, braku energii i zapału do działania, utrata radości życia, zwiększona drażliwość oraz impulsywność. Pojawia się przy tym zniechęcenie do pracy, maleje zainteresowanie sprawami zawodowymi i w efekcie spada aktywność zawodowa. Osoba wyczerpana emocjonalnie czuje się wyeksploatowana i nie potrafi się zregenerować.
Depersonalizacja (depersonalization) jest kolejnym symptomem wypalenia. Wyraża się w negatywnym nastawieniu i nadmiernym dystansowaniu się w kontaktach interpersonalnych. Związki z otoczeniem tracą obecny charakter, a osoba dotknięta syndromem wypalenia ucieka od relacji wymagających zaangażowania emocjonalnego, staje się obojętna na problemy innych, a nawet obwinia ich za swoje niepowodzenia. Depersonalizacja jest próbą zwiększenia psychologicznego dystansu wobec osób z otoczenia zawodowego.
Obniżona efektywność pracy (reduced personal accomplishment) jest naturalną konsekwencją wcześniej wskazanych symptomów. Wiąże się z tendencją do postrzegania swojej pracy w negatywnym świetle. Przejawia się utratą wiary we własne kompetencje i spadkiem wydajności pracy. Rozczarowanie efektami podejmowanych działań może wynikać z trudności w radzeniu sobie z wymaganiami, jakie towarzyszą pracy, oraz ze stresem związanym z wykonywanym zawodem. To poczucie klęski ma duży wpływ na relacje z ludźmi i prowadzi do zachowań agresywnych lub do ucieczki, czyli absencji w miejscu pracy.
Nie byłem w stanie sam poradzić sobie z tym problemem, na szczęście przełamałem się i spróbowałem skorzystać z pomocy specjalistów. Po konsultacji z lekarzami jasno dotarło do mnie, że stałem się ofiarą wypalenia zawodowego. Zacząłem szukać informacji na temat mojego stanu i dowiedziałem się z przerażeniem, że według oficjalnych szacunków przypadłość ta, trapiąca przedsiębiorców i menedżerów, kosztuje zachodnie gospodarki około 2,5% PKB rocznie! Nie chodzi tu jedynie o straty spowodowane przez absencję, ale także o bardzo silny spadek efektywności pracowników obecnych w miejscu pracy.
Wychodzenie z mgły
Jedną z bardzo przykrych konsekwencji wypalenia zawodowego był dla mnie rozwód po ponad 30 latach zgodnego małżeństwa. Po kryzysie rodzinnym wyprowadziłem się z domu, zacząłem dużo czytać, najpierw kryminały, potem książki filozoficzne i psychologiczne, w których szukałem od nowa sensu pracy i życia. W trakcie tych poszukiwań w moje ręce wpadło klasyczne dzieło Mit Syzyfa Alberta Camusa. Autor, opierając się na greckim micie o królu Syzyfie, prowadzi w nim rozważania na temat sensu ludzkiego życia i roli, jaką pełni w nim samoświadomość. Syzyf z wyroku bogów musiał nieustannie toczyć pod górę głaz, który po wtoczeniu na szczyt spadał na sam dół. Stał się więc symbolem pracy bezużytecznej i beznadziejnej. Dokładnie w ten sam sposób zacząłem postrzegać wszystko to, co dotychczas robiłem – własne wzloty i upadki. Camus podkreśla jednak, że Syzyf jest najsilniejszy w chwili, gdy schodzi po kamień i choć wie, że jego praca nigdy nie będzie miała końca, zaczyna wspinać się od nowa. Kiedy zrozumiał, na czym polega jego udręka, stał się panem swojego losu, a tę świadomość przekuł w siłę. Tak oto poprzez analogię do losu Syzyfa zacząłem odnajdywać ponownie sens w życiu. Raz byłem na szczycie, raz na dnie; byłem biedny, a potem bogaty; budowałem biznes, potem wszystko traciłem. Z powodu wypalenia zagubiłem gdzieś motywację, ale teraz znów stało się dla mnie jasne, że mam wpływ na mój dalszy los.
Poszukując sposobów na wyjście z kryzysu, zacząłem bacznie przyglądać się zarówno sobie, jak i najbliższemu otoczeniu zawodowemu. Obecnie obserwacje zachowań moich pracowników, a także mnóstwo odbytych sesji coachingowych, pozwalają mi stwierdzić, że droga do wypalenia zawodowego tzw. szeregowego pracownika, czy też menedżera niższego szczebla, jest inna niż ta, którą zmierzają ku niemu przedsiębiorcy, prezesi czy wyjątkowo ambitni pracownicy. W tym pierwszym przypadku mamy zwykle do czynienia z silnym wyczerpaniem psychofizycznym, wywołanym obiektywnym nadmiarem zadań. Do przyczyn takiego stanu należą: deficyt kompetencji, brak wsparcia i niska samoocena. Zwykle kryzys jest pochodną braku wpływu na własne działania lub też niezrozumienia sensu pracy. Inaczej jest u osób decyzyjnych, tak jak to było w moim przypadku. Tu wypalenie ma podłoże wewnętrzne i jest wynikiem różnego rodzaju neurotycznych potrzeb udowodnienia czegoś sobie lub innym, które przyjmują obsesyjny charakter.
W naszej firmie gabinet prezesa został przeniesiony z najwyższego piętra na dół, w okolice magazynu. Po pewnym czasie udostępniłem swój gabinet innym pracownikom, a od kilku miesięcy nie mam nawet stałego biurka. Siadam tam, gdzie akurat jest wolne miejsce.
Dlatego osoba pogrążona w depresji potrzebuje kogoś, z kim można o tym porozmawiać, przed kim można się otworzyć, podzielić refleksjami i wspólnie poszukać rozwiązań. Warto wówczas sięgnąć po pomoc specjalisty, czyli psychologa i psychoterapeuty, ale można też zwrócić się o wsparcie do kogoś zaufanego, na przykład małżonka lub przyjaciela. Czasem jednak nie obejdzie się bez pomocy lekarza, gdyż objawy towarzyszące wypaleniu mogą być bardzo niepokojące. Ja odczuwałem ucisk w brzuchu i bóle w klatce piersiowej. Obawiałem się, że są to objawy choroby serca. Rzuciłem palenie, odstawiłem kawę, ale to nie pomagało. Dopiero po badaniach i konsultacjach u lekarza okazało się, że cierpiałem na nerwobóle. Gdy lekarz zdiagnozował stan mojego organizmu, a psycholog pomógł mi odzyskać równowagę ducha, zacząłem wychodzić z mgły. Wówczas jednak zrozumiałem, że ani lekarze, ani nawet przyjaciele i bliscy nie mogą być moimi przewodnikami przez dalsze życie. Dopiero gdy sam zacznę przejawiać chęć zmiany dotychczasowego stylu życia i określenia własnych wartości od nowa, będę miał szansę na odzyskanie równowagi psychicznej i emocjonalnej. Poszukiwanie równowagi pomiędzy życiem zawodowym i prywatnym jest zresztą bardzo popularnym i często zalecanym przez specjalistów antidotum na syndrom wypalenia zawodowego. Mogę tylko potwierdzić, że opanowanie umiejętności odreagowania stresu i odbudowywania się w innych niż praca sferach życia jest naprawdę bardzo pomocne. Niestety, pracujemy wtedy nad symptomami, a nie przyczyną. Tej należy szukać w miejscu pracy!
Zwalczanie przyczyn zamiast skutków
Podobnie było i w moim przypadku. Miałem już za sobą sesje z psychologami, wiedziałem, co mi dolega i co chciałbym osiągnąć. A jednak wciąż coś nie pozwalało mi odzyskać tej równowagi, wciąż odczuwałem niepokój i nie mogłem się odnaleźć. Okazało się, że przyczyna tego stanu emocjonalnego tkwiła w mojej firmie, a dokładniej w moim sposobie zarządzania. Były nią obciążenie i stres związany z jednoosobowym zarządzaniem i pełną odpowiedzialnością za wyniki. Stwierdziłem, że potrzebuję więcej czasu dla siebie i na życie rodzinne. Dlatego zdecydowałem się podzielić uprawnieniami decyzyjnymi i odpowiedzialnością. Zacząłem przebudowywać system zarządzania w firmie, upoważniając pracowników do podejmowania decyzji w obrębie ich obowiązków. Nie polegało to na tym, że przekazałem własne zadania zastępcy, lecz wprowadziłem samozarządzanie. Zlikwidowałem dotychczasową hierarchię i pozwoliłem wszystkim zatrudnionym uczestniczyć w kierowaniu firmą, z zastrzeżeniem, że podejmowaniu samodzielnych decyzji towarzyszy pełna odpowiedzialność za nie.
Znacznie później dowiedziałem się, że takie podejście jest podstawą koncepcji firm turkusowych, opartej nie tylko na idei samozarządzania, ale także na wzajemnym szacunku oraz ewolucyjnych celach przedsiębiorstwa. Zwykle takie modele zarządzania są charakterystyczne dla bardzo młodych przedsiębiorstw, start‑upów. Wdrażają je w swoich firmach przedsiębiorcy idealiści, którzy chcą uczynić świat bardziej szczęśliwym i sprawiedliwym. Ja zdecydowałem się na ten krok jako dojrzały, prawie 60‑letni przedsiębiorca i był to krok dobrze przemyślany. Przebudowa mojej firmy była wynikiem zmiany paradygmatu dotyczącego stylu zarządzania i oparcia współpracy na wzajemnym zaufaniu oraz szacunku, działających w obie strony.
Wprowadzenie samozarządzania doprowadziło nie tylko do wyraźnej poprawy atmosfery w firmie i wzrostu satysfakcji pracowników, ale podniosło także poziom zaangażowania, co potwierdzały wewnętrzne badania i wyniki ekonomiczne. Od chwili wprowadzenia nowego stylu zarządzania wskaźniki rentowności wyraźnie się podniosły, a przychody i zysk wzrosły w ciągu trzech lat o ponad 100%. Duży wpływ na dobrą atmosferę miały transparentne zasady wynagradzania i premiowania. Uzgodniliśmy na przykład, że wyniki firmy dzielimy na pół, czyli połowa trafia do mnie jako do właściciela, a połowa do podziału dla pracowników. I oni sami decydują, jak podzielą swoją część. Miałem olbrzymią satysfakcję, gdy okazało się, że w pierwszym roku samozarządzania podwyżkę dostali najmniej zarabiający. Oczywiście, jak przy każdej zmianie, tak i tu nie obyło się bez problemów. Nie wszyscy okazali się dostatecznie dojrzali, by odnaleźć się w nowej formule organizacyjnej. Jednak olbrzymia większość pracowników szybko zaadaptowała się do nowych warunków.
Podzielenie się zarządzaniem i odpowiedzialnością zmieniło mój paradygmat postrzegania „dobrego życia”. Wypalenie zawodowe, jakiego doświadczyłem, należy już do przeszłości, gdyż pozbyłem się nie tylko nadmiaru pracy, ale również przerostu ambicji i celów, które mi najwyraźniej nie służyły. A firma tylko na tym zyskała. Sens pracy, wyrażony hasłem „dobre życie”, nabrał też znaczenia dla wszystkich pracowników mojego przedsiębiorstwa. Staramy się już nie dzielić dnia na „pracę” i „życie”, a doświadczać życia w pracy, opierając się na wzajemnym szacunku i wspólnych celach. Dzięki temu stres, wywoływany wcześniej przez brak zaufania, doceniania i motywacji, został całkowicie wyrugowany z każdego działu firmy.
Równocześnie znalazłem nową przestrzeń do samorealizacji. Przeszedłem kurs coachingu, który nauczył mnie nie tylko lepiej współdziałać z pracownikami w mojej firmie, ale dał mi podstawy i impuls do pracy z klientami zewnętrznymi, poszukującymi wsparcia w walce ze stresem. Z czasem zatrudniłem się w przyszpitalnej klinice w Warszawie jako coach do spraw stresu zawodowego. Spotykam się z tam ludźmi, u których zdiagnozowano przeróżne objawy psychosomatyczne, niemające podstaw organicznych. Ich przyczyną jest zazwyczaj silny stres zawodowy, a w walce z nim mogą pomóc moje osobiste doświadczenia.