Jest autorem znanych w Polsce powieści Niskie łąki i Dziennik roku węża, nagradzanym tłumaczem literatury amerykańskiej. Dał się też poznać jako skuteczny menedżer w takich firmach, jak KGHM Polska Miedź i PKN Orlen, oraz prawnik w kancelarii Weil, Gotshal & Manges. Piotr Siemion, człowiek reprezentujący dwa światy, opowiada o łączeniu przeciwieństw i poszukiwaniu twórczej inspiracji.
W Polsce jest pan znany jako pisarz, ale z wykształcenia jest prawnikiem. Przez szereg lat pracował pan w Nowym Jorku w prestiżowej kancelarii prawnej. Do dziś łączy pan pracę w korporacji z pasją literacką. Który z tych światów jest panu bliższy?
Reguły są proste. Jeżeli chcemy coś osiągnąć, powinniśmy się skoncentrować na jednym zadaniu i je wykonać. Nie powinno się robić wielu rzeczy naraz. Ja zwykle działam jednak wbrew regułom. Dla mnie światy korporacji i literacki są równorzędne i takie mają pozostać. Dzięki literaturze lepiej rozumiem uwarunkowania psychologiczne, emocje, których w korporacji jest mnóstwo. Z kolei dzięki biznesowi mogę napisać powieść sensacyjną, której akcja toczy się w dużej firmie, bo znam ten świat i go rozumiem. Michael Lewis, który pisze o Wall Street, spędził w Salomon Brothers kilka lat, ale długo nie wytrzymał. Rzucił tę pracę, aby pisać… Ale ja nie mógłbym zrezygnować z jednego świata na rzecz drugiego. Pisanie to nie rodzaj hobby, jak pszczelarstwo – to podejście do rzeczywistości. Dzięki pisaniu czymś się odróżniam od setek innych menedżerów lub dyrektorów.
W Dzienniku roku węża opowiada pan o własnym życiu. Czy wydanie osobistych zapisków wpłynęło na sposób, w jaki jest pan postrzegany w biznesie?
Znajomi często pytają, dlaczego piszę o swoim życiu. Czy to nie jest zbyt intymne? Przecież w biznesie wszyscy powinni mieć pokerowe twarze. Moim zdaniem, niekoniecznie. Uważam, że pokazanie innych wymiarów mojego życia – takich jak rodzina, nie tylko sukcesy, ale też porażki, nie tylko dobre nastroje, ale też złe – pomaga w biznesie. Nie chowam się za dekoracjami, jestem prawdziwy, ludzki. Pokazywanie emocji w biznesie nie musi być słabością. Czasami dzięki temu łatwiej jest przełamać lody.
W jaki sposób zabiera się pan do pracy twórczej? Co stanowi dla pana źródło inspiracji?
Uważam, że każdy nosi w sobie opowieść, ale tylko niektórzy napiszą o tym książkę. Dla mnie najważniejsze jest noszenie pomysłu, czyli długi proces inkubacji. Sama czynność pisania jest krótka, ale najpierw długo w głowie łączę wątki. Inspiracja może się pojawić we śnie, czasem w wannie czy w tramwaju. Staram się mieć przy sobie notes i zapisać myśli na później. Po jakimś czasie te wszystkie zapiski, obserwacje mogę wysypać na stół i zacząć coś z nich składać. Mam zasadę, że piszę jedną stronę dziennie. To bardzo mało, ale przez rok uzbiera się nawet powieść. Czy ta strona, urobek z jednego dnia, będzie mądra czy głupia, to się okaże. Ważne jednak, żeby ćwiczyć. Przecież do pracy też chodzimy codziennie, a nie tylko w piątki, kiedy dobrze się czujemy. Z pisaniem jest podobnie. Należy utrzymywać pewien rytm.
Osiągnięcie spektakularnego sukcesu w świecie literackim jest trudne. Znane są historie pisarzy, którzy przez lata odwiedzili dziesiątki wydawnictw, zanim któreś zdecydowało się opublikować ich pierwszą książkę. Z jakimi wyzwaniami musiał się pan zmierzyć jako pisarz i w jaki sposób poradził sobie z nimi?
Do wydawnictw miałem ułatwiony wstęp, bo zaczynałem karierę jako tłumacz literatury amerykańskiej, dzięki czemu wyrobiłem sobie markę na rynku. Pisałem też dla czasopisma literackiego „Brulion”, z którego wyszło sporo ludzi bardziej znanych ode mnie – Andrzej Stasiuk, Manuela Gretkowska, Marcin Świetlicki – wszyscy debiutowaliśmy w „Brulionie”, a później wspieraliśmy się wzajemnie. Kiedy napisałem pierwszą powieść, miałem 39 lat, ale inaczej niż w sporcie, wiek nie jest tu ograniczeniem. Myślę, że w rozmowach z wydawcami pomogło mi aktywne uczestniczenie w ich świecie, poznawanie ludzi, swoiste budowanie marki. W biznesie to normalne: powinieneś współpracować z różnymi osobami, umieć sprzedać swoją ideę. Pisarzom może być trudniej, bo często są introwertykami. Jeśli chcą zaistnieć, muszą się przemóc i, nawet wbrew sobie, zaistnieć publicznie. Trzeba mieć sporo determinacji i uporu. Bez różnicy, w sztuce czy w biznesie.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Najważniejsze to wybrać własną ścieżkę »
Refleksje: Daniel Libeskind
O sztuce projektowania z Danielem Libeskindem, amerykańskim architektem polskiego pochodzenia, rozmawia Joanna Socha.