Wyobraź sobie, że jesteś kapitanem trójmasztowca i za dwa dni masz wypłynąć w kilkumiesięczny rejs dookoła świata z całkowicie niesprawdzoną, „świeżą” załogą… Masz duże doświadczenie w pływaniu po rozmaitych akwenach i wiesz, jak powinny przebiegać poszczególne manewry na morzu, problem polega na tym, że nie sposób ich wykonać w pojedynkę. Sukces wszystkich przedsięwzięć podejmowanych na statku zależy od sprawności i zgrania załogi. Dlatego też to, jak ustawisz swój zespół w ciągu pierwszych kilkunastu godzin, jak zbudujesz swój autorytet i jakie wyznaczysz zasady zachowania, ma kolosalne znaczenie.
Rejs rozpoczyna się od wyprowadzenia żaglowca z portu. Wymaga to wykonania mnóstwa czynności, które są oczywiste dla średnio doświadczonego żeglarza, ale nie dla nowicjusza. A już na pewno nie dla nastolatka, który nie tylko nie ma patentu żeglarskiego, ale może nawet nie umie pływać. Bo mówiąc o rejsach organizowanych w ramach Szkoły pod Żaglami, mówimy o załodze składającej się z czternasto- lub szesnastolatków. A do tego, by statek mógł wypłynąć szczęśliwie w morze, potrzebny jest cały szereg czynności, które należy wykonywać raz sekwencyjnie raz unisono. Trzeba przygotować żagle, sklarować olinowanie składające się z tysięcy metrów ciężkich i grubych lin, oddać cumy i we właściwym momencie postawić żagle. Jest to bardzo wzniosły moment, ale by do niego doprowadzić, najpierw trzeba porozwiązywać supełki na sejzingach i uwolnić płótna po to, by statek mógł ruszyć z miejsca. To zadania załogantów, wykonywane pod czujnym okiem kapitana i jego oficerów, pozbawione finezji, ale za to przeprowadzane na komendę. Później wysiłki wszystkich koncentrują się wokół nadania jednostce napędu. I to również przynależy załodze. Na mały jacht wsiada zwykle kilka osób, które płyną dla przyjemności i generalnie nie mają żadnego problemu z wprawieniem jednostki w ruch. Natomiast sprawienie, by popłynął duży żaglowiec, gdzie operuje się linami pozbawionymi jakichkolwiek pomocniczych urządzeń, to zupełnie inna sprawa. Trzeba ustawić żagle, czyli ponad tysiąc metrów kwadratowych płócien. To dzięki tym płótnom, w które dmucha wiatr, a także dzięki masztom i linom, statek ma napęd i może płynąć. Chcąc te żagle postawić, potrzeba odpowiedniej siły, którą daje załoga. By jednak z nieporadnych wysiłków zrodziła się ta wspólna moc, konieczne jest przekształcenie grupy jednostek, „nieopływanych”, niezintegrowanych i niepewnych siebie, w zwarty i sprawnie funkcjonujący zespół.
Szkoła pod Żaglami już od niemal 30 lat przeprowadza rejsy oceaniczne, których załogę stanowią nastolatkowie ze szkół z całej Polski (więcej informacji na temat szkoły w ramce Edukacja na morzu). Mówimy tu o corocznych, wielomiesięcznych i długodystansowych rejsach, z których część bez przesady można określić mianem wypraw dookoła świata. W czasie rejsu uczniowie są zarazem członkami załogi pełniącymi konkretne funkcje na pokładzie. W zdecydowanej większości przypadków nie dysponują profesjonalnym przygotowaniem żeglarskim, a mimo to od pierwszych chwil po zaokrętowaniu muszą stać się sprawną załogą, zdolną nie tylko do udziału w wyprowadzeniu żaglowca z portu, ale też zapewnienia mu bezpiecznej żeglugi w czasie sztormu.
Wbrew pozorom od tych debiutantów dużo zależy, gdyż w czasie rejsu trzeba się mierzyć z pogodą, manewrami, obcymi portami, awariami. Dlatego też niezwłoczne osiągniecie jak najpełniejszej sprawności przez załogę zapewnia efektywne i bezpieczne funkcjonowanie przez wiele następujących później miesięcy. A biorąc pod uwagę, że:
uczniom brakuje wiedzy i umiejętności,
towarzyszy im stres związany z nowym miejscem i wymaganiami,
są młodymi ludźmi często bez ukształtowanych charakterów,
zamknięta przestrzeń żaglowca sprzyja tarciom i kłótniom,
zbudowanie z nich trwałego zespołu jest nie lada wyzwaniem. Lata doświadczeń wskazują, że o sukcesie decyduje kombinacja trzech czynników: uświęconej tradycją organizacji życia i pracy na pokładzie, przywództwa, którego celem jest kształtowanie charakterów, oraz ciągłej troski o wewnętrzną równowagę i dynamikę zespołu. Opiszemy je w dalszej części artykułu, ale najpierw musimy przedstawić wyzwania, przed którymi stają te żółtodzioby, wkraczając na wiele miesięcy na pokład żaglowca.
Nowicjusze na morzu
Oddaj cumy, fok lewo na wiatr!
Szkoła pod Żaglami to nie komercyjne rejsy organizowane dla przyjemności uczestników, odbywające się w starannie wybranych terminach i zaplanowane tak, by ograniczyć liczbę potencjalnych trudności. Cel budowania Szkoły pod Żaglami był i jest inny. Chodzi o pokazanie młodym ludziom tak świata, jak i własnych możliwości. O zanurzenie ich w zupełnie nieznanym otoczeniu, wytworzenie przekonania, że są zdani wyłącznie na siebie i osoby w tym samym zespole (które na morzu określane są mianem wacht) i postawieni w takiej sytuacji, w której odkryją istotne dla nich wartości, motywację do działania, a także swoje mocne i słabe strony. Można więc powiedzieć, że nauce typowo szkolnej (załogę tworzą także pedagodzy) towarzyszy mniej tradycyjna szkoła życia – nauka funkcjonowania w grupie i brania odpowiedzialności za podejmowane decyzje i działania.
Uczestnicy rejsów Szkoły pod Żaglami wypełniają podwójną rolę. Po pierwsze, są załogantami i każdy w ramach swojej wachty ma do wypełnienia obowiązki typowo morskie. Praca na rzecz statku jest ich priorytetem, trwa okrągłą dobę, jest ważniejsza niż nauka. Co więcej, życie na okręcie cechuje swego rodzaju rutyna wynikająca z konieczności zapewniania żaglowcowi stałego napędu, utrzymywania go w pełnej gotowości na wypadek nieprzewidzianych komplikacji (takich jak załamanie pogody lub wypadnięcie załoganta za burtę) i utrzymywania go na odpowiednim kursie. Tak pojmowana opieka nad statkiem przynależy całej załodze bez wyjątku. Choć każdy jej członek stanowi mały trybik w tak olbrzymiej machinie, to jednak jest niezbędny do jej prawidłowego funkcjonowania. Pomijając te krótkie godziny, które młodzież spędza na zajęciach lekcyjnych, przez resztę doby to ona przejmuje opiekę nad statkiem.
Po drugie, młodzi uczestnicy rejsu są uczniami.
To oznacza, że jeśli nic nadzwyczajnego na morzu się nie dzieje, każdego dnia muszą poświęcać na zorganizowaną naukę kilka godzin, z reguły około pięciu, zazwyczaj w godzinach porannych (od dziewiątej). Jeżeli jest to rejs w czasie roku szkolnego, to nauka odbywa się codziennie. Nie ma święta. Nie ma weekendu. Świętem jest dopiero dopłynięcie do portu – wtedy zajęcia lekcyjne są zawieszane, ogłasza się czas wolny, można wyjść do portu, pozwiedzać.
Wyprawy Szkoły pod Żaglami odbywają się na żaglowcu rejowym. To była w pełni świadoma decyzja. Rejowiec stawia bowiem załodze najwięcej wyzwań. Różnica pomiędzy nim a zwykłym żaglowcem polega na tym, że aby obsłużyć żagle rejowe, trzeba wejść na górę, na wysokość masztu, czyli mniej więcej na wysokość dziesiątego piętra (więcej w ramce Nasze żaglowce). Niemal każdy manewr statku wymaga „sforsowania” tej wysokości. Droga załoganta wyznaczonego do tego zadania przebiega po tak zwanych drablinach bez żadnego zabezpieczenia i dopiero kiedy osiąga on wysokość rei, musi zrobić duży krok na linkę zwaną pertą, zwisającą pod tą reją. Następnie przechodzi nogami po tej rei i wpina się szeleczkami w linkę bezpieczeństwa, by w razie poślizgnięcia się zawisnąć na lince, a nie spaść na dół. Potem krok po kroku przesuwa się po niej dalej, by rozwiązać węzełek, a następnie… czeka go droga w dół. To wielka odpowiedzialność i akt odwagi, gdyż statek nie jest statyczny, nieomal nieustannie kołysze się na fali, co utrudnia „wędrowanie” w przestworzach i częstokroć usuwa spod nóg jedyny stały kawałeczek lądu, jaki uosabiają cienkie linki. Dla załoganta to dodatkowo wielkie emocje i możliwość wykazania się, której towarzyszy poczucie dumy, a niekiedy też nagroda w postaci pochwały kapitana.
Wyzwaniem dla młodych uczestników Szkoły pod Żaglami są nie tylko nowe obowiązki i konieczność nauczenia się zasad obsługi żaglowca rejowego, ale też wyjątkowe uwarunkowania społeczne, w których nagle się znaleźli. W pierwszej kolejności należy wziąć pod uwagę, że mowa o ograniczonej przestrzeni pokładów statku, po których przemieszczają się członkowie załogi. Po drugie, należy pamiętać, że płyniemy całą dobę. Żaglowiec można więc potraktować jak hotel, kuchnię i miejsce pracy w jednym. Wypływając w rejs, poruszamy się jedynie po pokładach statku i trudno gdzieś zniknąć niepostrzeżenie, zaszyć się w kącie, zniknąć z pola widzenia. To wszystko sprawia, że pojęcie anonimowości i prywatności nabiera nowego znaczenia. Kolejnym nieodzownym elementem „czasowym” życia na statku jest to, że załoga spędza ze sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę. To nie to samo co osiem czy nawet dziesięć godzin w biurze. To pełna doba. I bez względu na wszystkie niesnaski, chwile załamania, grozy i szczęścia nie ma możliwości oderwania się od reszty, ucieczki od rzeczywistości.

Uświęcona tradycją organizacja życia i pracy na pokładzie
Gdzie te wszystkie sznurki od tych szmat, gdzie ta brama na szeroki świat…
Pływanie żaglowcem jest skomplikowanym operacyjnie i organizacyjnie przedsięwzięciem. Do tego jest zajęciem, któremu z definicji towarzyszy niebezpieczeństwo. Na morzu jest ono niewątpliwie realne, co więcej, zagrożenie może pojawiać się znikąd i przybierać niespodziewaną formę. Aby bezpiecznie żeglować rejowcem, który z założenia nie posiada żadnych nowoczesnych udogodnień pozwalających na automatyzację operowania żaglami, załoga musi funkcjonować według ściśle określonych procedur i standardów. Inaczej nie ma mowy o sprawności działania i bezpieczeństwie. Na tradycyjnym żaglowcu zasady te uświęcone są tradycją i tworzą kodeks morski obowiązujący wszystkich bez wyjątku na pokładzie. To dzięki nim osoby wkraczające na pokład od razu wiedzą, jak postępować. Reguły stanowią też ramy cementujące załogę i poszczególne wachty oraz umożliwiają sprawne działanie. Co więcej, system zasad i organizacji pracy jest tak skonstruowany, by członkowie załogi w każdej chwili wiedzieli, co mają robić i w jaki sposób powinni wykorzystywać czas. Rytm życia i pracy na statku wymusza skrupulatne gospodarowanie każdą wolną chwilą i przemyślane podchodzenie do swoich obowiązków. Na początku uczniom bardzo trudno jest zmieścić się w czasie. Ciągle są jakieś zajęcia. Posiłki są zawsze o tej samej porze, wachty też – niezależnie od tego, czy coś się nadzwyczajnego na morzu dzieje czy nie. Nagle okazuje się, że wszelkiego rodzaju chandry, niepokoje, choroby przestają być ważne, bo jest robota do wykonania. Co gorsza, nikt nikogo nie wyręczy ani nie zastąpi, bo każdy ma przypisane własne zadania. Wydaje się, że taka adaptacja do nowego trybu życia i organizacji własnego czasu wchodzi w krew zupełnie podświadomie. To, co większość uczniów wynosi z takiego rejsu, to przede wszystkim organizacja pracy swojej i innych.
System wacht. Doba na żaglowcu dzieli się na czterogodzinne wachty. Jedną wachtę tworzy około dziesięciu ludzi i w gruncie rzeczy to oni stanowią bezpośrednio ze sobą współpracujący zespół przez cały czas trwania rejsu. Wachtę przypadającą między północą a czwartą nad ranem zwyczajowo nazywa się psią. Żeby nieco przełamać rutynę, z reguły w porze obiadowej skraca się wachty do dwóch godzin.
W czasie wachty uczniowie stoją „na oku”, czyli prowadzą obserwację, wchodzą za ster, kierując statkiem, są asystentami nawigacyjnymi, przenoszą informacje, pełniąc funkcję łącznikowego, służą u bosmana, wykonując tzw. prace bosmańskie (zapewniające stałą konserwację statku), część z nich odpoczywa na tzw. stand‑by’u, a obrazowo – wylegują się na pokładzie przywiązani do niego, by ich nie zrzuciło podczas przechyłów, ale są w pełni ubrani i pozostają w ciągłej gotowości do działania. Te osoby są potrzebne, gdy na przykład trzeba zmienić kurs lub przestawić żagle. Raz na jakiś czas każdy członek załogi ma całodobową służbę w kambuzie. Nie ma tu żadnej taryfy ulgowej, żadne wymówki w stylu „nie chcę”, „nie umiem” nie są przyjmowane. Oczywiście, nie sposób przez bite cztery godziny stać i sterować czy stać „na oku” w bryzgach wody, dlatego też załoganci zamieniają się rolami co pół godziny lub co godzinę, ale w obrębie wachty. Gdy młodzież jest w klasie, wachtę pełnią nauczyciele, którzy akurat nie prowadzą lekcji.
Zdarzają się momenty, wymuszone najczęściej trudnymi warunkami atmosferycznymi, kiedy to statkiem opiekują się wyłącznie profesjonaliści. Takiej mobilizacji często wymaga sztormowa pogoda. Ale taka sytuacja należy do wyjątku.
Ścisła hierarchia i dyscyplina. Ważnym elementem życia na statku jest ścisła hierarchia.
Wprowadzenie jasnego podziału obowiązków, klarowne wyznaczenie ról i podległości służbowych, a także określenie zakresów odpowiedzialności, służą uporządkowaniu relacji między załogantami i wyznaczaniu metod realizacji przydzielonych zadań. Od pierwszych chwil na statku wiadomo, kto dowodzi, jaka jest hierarchia. Każdy domyśla się, że kapitan jest w niej „wysoko” i że nie trzeba mu zawracać głowy błahymi sprawami. To raczej w gestii kapitana jest podjęcie decyzji, kiedy i w jaki sposób rozmawiać z członkami załogi. Zdecydowanie bliższy członkom wacht jest oficer, który mobilizuje do działania i nadzoruje ich pracę.
Na statku panuje również dyscyplina i obowiązek przestrzegania określonych zasad. Dyscyplinę wprowadza się z dwóch powodów. Po pierwsze, by zagwarantować bezpieczeństwo. Po drugie, by nic nie utrudniało podstawowego celu, jakim jest dopływanie do wyznaczonych portów, rozmieszczonych na całym świecie. Na statku nie może być mowy o demokracji, gdyż wszystkie podejmowane działania mogą nieść zagrożenie dla życia ludzkiego. Pełnia praw przynależy kapitanowi. Może on zrobić wszystko, by ratować statek i ludzi – nawet poświęcić jednostkę dla dobra ogółu. Dyscyplina w równym stopniu dotyczy „szeregowych” załogantów, jak i „kadry”, czyli oficerów i nauczycieli. Podczas jednego rejsu zdarzyło się tak, że dwóch amerykańskich oficerów spóźniło się na odpłynięcie z portu. Jako że punktualność nabiera nowego wymiaru na morzu i stanowi zasadę obowiązującą wszystkich bez wyjątku, złamanie jej przez członków kadry również wymagało odpowiedniej reakcji. Statek odpłynął bez spóźnialskich. Mając jednak w pamięci to, że błędy się zdarzają i stanowią naturalny element ludzkiego życia, kapitan wysłał po niefrasobliwych oficerów ponton ze statku, ale osiągnął przy tym to, na czym mu zależało – już nigdy więcej nie spóźnili się na statek.
Ponadto załogantów dotyczy szereg reguł, których należy przestrzegać „bez względu na wszystko”. Polecenia wydaje kapitan i wszyscy dorośli na pokładzie. Na przykład mechanik ustala, kiedy można wejść do maszynowni, a kiedy nie. Nie wolno palić, nie wolno wchodzić na reję bez zabezpieczenia, w nocy nie można wychodzić zejściem załogowym, czyli od strony dziobu, tylko trzeba wychodzić rufowym, dzięki czemu wiadomo, kto wyszedł, a kto wraca. Te wszystkie z pozoru mało istotne drobiazgi normują funkcjonowanie licznej zbiorowości i gwarantują jej bezpieczeństwo.
Nieustanna troska o czystość i porządek. Tym, co jednoczy wszystkich na pokładzie, jest troska i dbałość o statek. Codziennie trzeba wszystko czyścić „na glanc”. Jest to konsekwencja stałego obcowania z niebezpiecznym z zasady żywiołem. Dbałość o statek jest przejawem troski o bezpieczeństwo i porządek, jaki należy zaprowadzić na ściśle ograniczonej powierzchni. Dotyczy to w równym stopniu ładu, jakiego wymaga się od każdego załoganta odnośnie jego prywatnych rzeczy. Ponieważ jest ciasno, należy tak wszystko uporządkować i poukładać, by zajmowało jak najmniej miejsca, nie przewracało się podczas przechyłów na falach i nie leżało pod nogami. To zapobiega również gubieniu rzeczy. Z założenia każdy uczeń ma do dyspozycji dwie szufladki i jedną szafkę. I musi mu to wystarczyć. Dlatego, zamiast wieszać koszule do szafki, wściela się je pod materac. Na statek nie przyjmuje się nikogo z walizką, tylko z workiem. Już samo to bardzo wyraźnie określa zasady i „miejsce w szeregu”.
Obowiązek utrzymywania porządku dotyczy całej załogi, ale oficerowie dodatkowo sprawują nadzór nad członkami podległych im wacht. I znajdują sposoby, by łatwo oduczyć ich niedbałości. Na przykład, jeśli ktoś źle pościeli łóżko, oficer robi tak zwanego pilota – wywraca wszystko do góry nogami i trzeba zaczynać od początku.
Żeglarskie tradycje. Pewne ramy życia na statku wyznacza dodatkowo tradycja, a więc zwyczajowo przyjęte praktyki, które nadają rytm podejmowanym działaniom, organizują pracę poszczególnych wacht i wprowadzają przewidywalność w tych nowych dla załogantów warunkach. Jedną z tego rodzaju praktyk jest wybijanie szklanek, czyli odmierzanie czasu co pół godziny i komunikowanie tego faktu załodze poprzez uderzenie w dzwon. To bardzo porządkuje czas. Wprowadza też atmosferę tajemniczości. Jak dzwon nie odzewie się w porę, wszyscy są zaniepokojeni. Inna tradycja dotyczy umiejscowienia koi kapitana na statku. Wszyscy wiedzą, że znajduje się ona na prawej burcie. Stąd też wynika fakt, że również bandery na statku są zawieszane po prawej stronie.
Żeglarze przywiązują również dużą wagę do pewnych protokolarnych, wydawałoby się, błahostek: wciągania bandery na maszt czy ceremonii wpływania do portów. Te niuanse, mocno zakotwiczone w tradycji, pełnią jednak istotną funkcję integrującą załogę, nadają jej tożsamość, podnoszą rangę poszczególnych osób, kreują szczególną atmosferę. Innymi słowy, stanowią symbole kultury morskiej i punkty identyfikacji załogi.
Przywództwo, którego celem jest kształtowanie charakterów
A bosman tylko zapiął płaszcz i zaklął:
– Ech, do czorta! Nie daję łajbie żadnych szans! Dziesięć w skali Beauforta!
Dążenie do zapewnienia sprawności działania za pomocą hierarchii i dyscypliny, ścisłych zasad oraz napiętego rytmu życia łatwo może sprawić, że rejs zacznie przypominać kolonię karną. Takiemu scenariuszowi zapobiega poczucie wspólnej misji, właściwy dobór kadry i uczniów oraz umiejętne motywowanie i dyscyplinowanie całej załogi. Gwarantem tego jest właściwe przywództwo wzmacniane główną misją rejsów, których celem jest kształtowanie charakterów młodych uczestników Szkoły pod Żaglami. Jakość tego przywództwa zależy w dużej mierze od kapitana, ale sporo do powiedzenia ma też kilkuosobowa kadra zawodowa obecna na statku.
Zakotwiczenie przywództwa w misji i wartościach. Wypływając w dowolny rejs, każdy kapitan obiera sobie za cel wypełnianie misji i kierowanie się wyznawanymi wartościami. Szkoła pod Żaglami jest wyjątkowym projektem z tej przyczyny, że trudno znaleźć jakikolwiek jej odpowiednik. Wyrosła na przekonaniu o konieczności otwarcia żeglarstwa dla ludzi, którzy nie tylko nie mają z nim nic wspólnego, ale nie mają również świadomości, jakie to jest piękne, rozwojowe, wychowawcze. Chodziło o danie życiowej szansy młodym – nastolatkom, gdzieś z dalekich wsi i miasteczek, zaangażowanym i pełnym entuzjazmu, kiedy właściwie trudno było mówić o jakichkolwiek szansach.
A obraną misję można sprowadzić do motta: „mają stać się dobrymi obywatelami i szlachetnymi ludźmi”.
Szkole pod Żaglami pomaga narosła wokół niej legenda. Pierwszy rejs odbył się w 1983 roku (tuż po stanie wojennym), nietrudno zgadnąć, że postawił przed kapitanem dodatkowe trudności o charakterze tak logistycznym, jak i politycznym. Początki były naprawdę trudne, przede wszystkim dlatego, że nikt na najwyższych szczeblach państwowych nie chciał wydać zezwolenia na takie przedsięwzięcie, nie mówiąc już o jego sfinansowaniu. Podjęcie decyzji o wypłynięciu bez pieniędzy oznaczało, że oprócz podstawowego celu zawijania do wyznaczonych na mapie portów i organizowania zajęć lekcyjnych zgodnie z programem, tak by członkowie załogi nie stracili roku nauki, kapitan musiał też poszukiwać okazji do zarobku. W pierwszym rzędzie sprowadzało się to do zawieszania rejsu na krótkie okresy w portach i komercyjnym „popływaniu” z turystami przez parę dni. Po drugie, sprawdzoną praktyką okazało się przyjmowanie na pokład, na czas trwania całego rejsu, kilku dodatkowych turystów za określoną dniówkę oraz wpuszczanie do szkoły zagranicznych uczniów, polonusów, których rodzice płacili za ich naukę w trybie „morskim”.
Misja i legenda Szkoły pod Żaglami są bardzo silnym motywatorem dla jej uczestników. Szczytna idea sprawia, że w pełni angażują się, chcą aktywnie przeżyć tę życiową przygodę. Mając świadomość, że dostali życiową szansę, są chętni do współpracy. Duże znaczenie ma tu nastawienie kapitana, który wszystkim załogantom daje odczuć, że są ważni i na nich liczy – mimo że w rzeczywistości nie potrafią właściwie nic. Samo zakwalifikowanie się do rejsu jest wielkim wyróżnieniem, toteż tę oryginalną motywację należy umiejętnie podsycać.
Jak wynika z doświadczeń Szkoły pod Żaglami, jej absolwenci przenoszą zdobyte na morzu wartości do swojego codziennego życia. Można powiedzieć, że żaglowiec nadaje solidne ramy i podnosi do rangi cenionych i praktykowanych takie wartości, jak: rzetelność, szacunek dla pracy zespołowej, duża tolerancja, zdecydowanie (objawiające się tym, że wiedzą, czego chcą i nie boją się podejmować decyzji), punktualność. To one stają się dla wielu drogowskazami do końca życia.

Staranny dobór oficerów i kadry oparty na profesjonalizmie. Najważniejszą personą na pokładzie jest kapitan. Dojście do tej pozycji w morskiej hierarchii jest czasochłonne i wymaga nie lada motywacji. Będąc najważniejszą osobą na pokładzie i najwyższym autorytetem, kapitan staje się niekwestionowanym liderem. Obok przywilejów związanych z zajmowaniem takiej pozycji ma do wypełnienia szereg typowo zarządczych obowiązków i do podjęcia wiele nieuniknionych decyzji organizacyjnych, administracyjnych, logistycznych, które mogą pociągać za sobą poważne konsekwencje. Trafność decyzji podjętych na początku, jeszcze na lądzie, determinuje jakość żeglowania, sposób funkcjonowania załogi i stan statku. Zmierzenie się z tymi konsekwencjami bardzo często wypada akurat na morzu, kiedy to możliwości reagowania na nieoczekiwane zdarzenia i wypadki są ograniczone. Z tych powodów właściwy dobór zawodowych uczestników rejsu oraz właściwa praca kadry oficerskiej mają olbrzymie znaczenie.
Wbrew pozorom największym zagrożeniem na statku jest w pierwszej kolejności kapitan, w drugiej – niekompetentny oficer, a dopiero w trzeciej, ostatniej – niewykwalifikowana załoga. To od kapitana i oficerów zależy, czy ta załoga nabędzie umiejętności w jak najszybszym możliwym czasie. I dlatego wybór kadry oficerskiej, która nie tylko będzie w pełni profesjonalna, ale też poradzi sobie z żywiołem morskim i krytycznymi spojrzeniami nastolatków, ma tak istotne znaczenie. Tu należy zwrócić uwagę na umiejętność nawiązywania przez kadrę właściwych relacji z młodzieżą. Bratanie się jest niewskazane, ale nie można też być katem, by pływanie nie stało się udręką. Dobrym wyjściem jest bycie wymagającym, ale sprawiedliwym – taki zestaw cech młodzież dostrzega i docenia.
Ze względu na szczególną rolę kadry zawodowej podczas rejsów z młodocianą załogą bardzo ważna jest jakość relacji, jakie kapitan nawiąże ze swoimi oficerami. Jeśli chcesz spać spokojnie podczas rejsu, musisz mieć pewność, że masz za sobą dobrych fachowców, na których możesz polegać. Wywieranie na kadrę presji i bezustanne „trzymanie jej w ryzach” to sprawdzona metoda na jej testowanie i weryfikowanie. Z uwagi na uwarunkowania pływania na morzu i wszystkie czynniki ryzyka nie można bawić się w sentymenty. Jeśli oficer, bosman czy kucharz zawodzą lub się nie sprawdzają, należy „wystawić ich na brzeg”, by zminimalizować potencjalne zagrożenia. To może wywoływać napięcia na linii kapitan – oficerowie, ale z pewnością zbliża do osiągnięcia wspólnego celu i gwarantuje wyższy poziom bezpieczeństwa. A w końcu nie chodzi o to, by oficerowie pałali gorącymi uczuciami do kapitana.
Elastyczny dobór załogantów na podstawie cech charakteru. Ten ważny element realizacji misji Szkoły pod Żaglami jest przywilejem kapitana. To on decyduje, kto zaokrętuje się na jego statek i na jakich zasadach, przy czym warto dodać, że powinny być one jak najbardziej transparentne. Chodzi zwłaszcza o wyrównanie szans i pominięcie wszelkich formalnych kryteriów wypływania w morze, takich jak posiadanie stopnia żeglarskiego, książeczki żeglarskiej i paszportu. Jako że liczba zainteresowanych znacząco przekraczała (i wciąż przekracza) liczbę załogantów, których może pomieścić statek, organizowano dodatkowe „testy”. Na początku jednym z kryteriów oceny była umiejętność pływania. Choć nie było warunków odnoszących się do kondycji fizycznej, to jednak cały proces selekcji wstępnej był tak skonstruowany, by osoby słabe fizycznie po prostu odpadły. Etap konkursowy mógł na przykład przybrać formę biegu dookoła pomnika na skwerze Kościuszki w Gdyni. I choć dorośli lekceważyli tę metodę, dzieci podchodziły do niej na poważnie. Wiedziały bowiem, że ten, kto wygrał, wygrał uczciwie w jakiejś konkurencji.
Obecnie zasady eliminacji zostały zmienione. By dostać się na rejs, trzeba przez rok pracować charytatywnie (po spełnieniu tego warunku wstępnego przystępuje się do kwalifikacji w dwóch dyscyplinach: bieganiu i pływaniu). Program nazywa się „Dookoła świata za pomocną dłoń” i jest ściśle powiązany z misją Szkoły pod Żaglami. Organizując kwalifikacje do udziału w rejsach, uwagę zwraca się bowiem nie tyle na zdobyte już umiejętności nastolatków, co na przymioty ducha, charakter i nastawienie do życia.
Nie chodzi jednak o to, by poszukiwać „dobrych” cech – tych z resztą nie sposób zweryfikować zawczasu na lądzie. Niezależnie od wieku należy przyjmować ludzi takimi, jakimi są. To na pokładzie wychodzi, jak różne mają charaktery, z jak różnych domów pochodzą, co sobą reprezentują. Ale samo podejmowanie przez młodych ludzi pracy charytatywnej, opartej na wolontariacie, świadczy o tym, że dostrzegają wokół siebie innych ludzi, chcą uczestniczyć w realizowaniu cudzych potrzeb. Wbrew pozorom to znakomita selekcja.
Ważną zasadą podczas selekcji załogi jest zachowanie parytetu płci: 50% chłopców i 50% dziewcząt. To odwzorowanie układu społecznego w naturalny sposób rozładowuje stresy, skłania do większej kultury i wzbogaca życie towarzyskie. To też generuje dodatkowe kłopoty na tle damsko‑męskim. Mówi się, że w czasie długiego rejsu rodzą się „uczucia oceaniczne”. To oznacza, że jak się kogoś lubi, to się zaczyna go kochać, a jak się go nie lubi, to się zaczyna go nienawidzić. Ta eskalacja emocji może być groźna. Podczas jednego z rejsów zdarzyło się na przykład, że pewna dziewczyna zakochała się w bosmanie, a on nie pozostał obojętny. Zmusiło to kapitana do interwencji i wybicia bosmanowi amorów z głowy, niezależnie od tego, że to ona inicjowała ich kontakty. Na żaglowcu nie ma miejsca na tego typu relacje między załogą a oficerami.
Wyraziste utrzymywanie dyscypliny i hierarchii. Ponieważ uczestnikami Szkoły pod Żaglami są młodzi, jeszcze niedojrzali ludzie, podczas rejsów dużo uwagi należy poświęcić utrzymaniu dyscypliny, kierując się wartościami przyświecającymi szkole i opisanymi wcześniej regułami życia na morzu. Mając w pamięci wyraźną hierarchię na statku, to kapitan w dużej mierze odpowiada za poziom poczucia sprawiedliwości. To on stanowi ostateczną instancję w przypadku sporów, konfliktów, niejednoznacznych sytuacji i zdarzeń. Z resztą częstą praktyką nastolatków są zamierzone prowokacje, nastawione na sprawdzenie reakcji kadry w konkretnych sytuacjach. Podczas jednego z rejsów zdarzyło się na przykład, że jeden z uczniów podczas zajęć testował wytrzymałość i spostrzegawczość nauczyciela (a także to, czy ujdzie mu to na sucho), włączając i wyłączając odbiornik radiowy pilotem z ostatniego rzędu, w sposób niewidoczny dla prowadzącego zajęcia.
W pracy na morzu z młodymi ludźmi sprawdza się wyraziste przywództwo, gdzie kary i nagrody są odczuwalne i jasno komunikowane. Z tego powodu skuteczne są tzw. pokazówki, czyli publiczne wytykanie błędów, czasem piętnowanie, a wręcz wyśmiewanie pewnych zaobserwowanych zachowań. Są skuteczne, bo przemawiają do rozsądku. Co więcej, stanowią dowód na istnienie określonej hierarchii. Nawet jeśli kapitan jest miły i uśmiecha się, to wszyscy wiedzą, kto wydaje polecenia i rządzi – nie powinno się tego ukrywać. Jeśli metody wychowawcze kapitana nie działają, ma on prawo wysadzić niezdyscyplinowaną osobę na ląd. To realna groźba i jeśli tylko kapitan posiada odpowiedni posłuch, może być wystarczającym „kijem”.
W większości przypadków kary za mniej ważne przewinienia pozostawione są bosmanowi. Jest on niezwykle barwną postacią na statku – na co dzień to on „zarządza duszami młodzieży”. Ma on do dyspozycji takie „kary”, jak: dodatkowe przygotowanie opasek, szycie żagli, zaplatanie lin, czyszczenie kawałka pokładu z rdzy, szlifowanie drewna przed malowaniem. Na wszystkich najbardziej działa jednak groźba nieuzyskania pozwolenia na zejście na ląd w porcie. To moment, na który każdy czeka. Port jest symbolem większej swobody, odmiennych form aktywności (takich jak zwiedzanie nieznanych miejsc), braku zajęć lekcyjnych. Jeśli zatem karą za spóźnianie się na zajęcia lekcyjne lub za brak pracy domowej może być pozostanie na pokładzie podczas cumowania w porcie, mało kto podejmie takie ryzyko. Kluczem do sukcesu jest tu znalezienie najcenniejszej, możliwej do utracenia rzeczy, o którą warto zabiegać, dla której warto zdobyć się na dodatkowy wysiłek.
Narzędziem będącym całkowitą odwrotnością pokazówek są publiczne pochwały. Samo przyznanie przez kapitana na forum całej załogi, że ktoś dobrze wykonuje swoje obowiązki, jest odbierane jako nagroda. Ten fakt jest od razu komentowany: dlaczego jedna osoba została pochwalona, a druga nie. Jeśli nastąpiła pomyłka w ocenie lub decyzja została podjęta na podstawie niepełnego obrazu sytuacji, ta informacja niezwłocznie dotrze do kapitana żaglowca.
Istotnym elementem systemu nagród i kar na statku jest wewnętrzne poczucie sprawiedliwości odczuwane przez grupę – wyrażane przez innych zadowolenie bądź niezadowolenie z zachowania członków grupy lub innych wacht. Ten mechanizm samokontroli działa poza kadrą. Jest on wyraźnie widoczny, gdy obowiązki poszczególnych wacht zazębiają się i następuje ich przekazywanie. Jeśli na przykład kolejna wachta spóźnia się, to ta, która musi pozostać „na stanowisku” dłużej (a jak się stoi cztery godziny na deszczu i zimnie, to każda minuta ciągnie się jak wieczność), z pewnością przyszykuje jakąś karę. W pierwszym rejsie Szkoły pod Żaglami zdarzyło się, że komuś zginął aparat fotograficzny. Kapitan zarządził niespodziewaną zbiórkę uczniów w klasie, by kadra mogła anonimowo przeszukać worki i odnaleźć złodzieja. Zamiast jednak ogłosić, jaką poniesie karę, przeprowadzono sondę wśród załogi i każdy mógł wypowiedzieć się na piśmie, co zrobić z delikwentem. Większość nie miała wątpliwości – powiedziała: wyrzucić.
Ciągła troska o dynamikę i wewnętrzną równowagę zespołu
Żegnaj nam dostojny, stary porcie…
Rejsy Szkoły pod Żaglami trwały początkowo przez cały rok szkolny, obecnie trwają semestr, czyli około czterech miesięcy. To bardzo długo, zwłaszcza z perspektywy młodych ludzi. Tym bardziej że przez te miesiące znaczna część życia odbywa się na ograniczonej powierzchni statku wciąż – przez 24 godziny na dobę – w towarzystwie tych samych osób. Sprzyja to narastaniu konfliktów i eskalacji wzajemnych animozji. Dodatkowo wyzwaniem z czasem może stać się rutyna. Przy spokojnym morzu i obranym kierunku żeglugi bardzo często przez wiele godzin nic się nie dzieje, a załoga musi wykonywać przypisane jej, powtarzalne czynności. Nie ma przygód, na które czekają młodzi ludzie. Dodatkowo rytm dnia jest ściśle regulowany, co też powodować może pewne znużenie. W tej sytuacji utrzymanie sprawności działania i mobilizacji, niezbędnych do niezawodnej, bezpiecznej żeglugi, wymaga zaangażowania i uwagi kapitana oraz oficerów, tak by załogę wciąż wewnętrznie spajać, zapobiegać rutynie i animozjom.
Nieustająca współpraca i rotacja ról. Na statku równolegle działają dwa typy zespołów. Mniejszym jest wachta (8 – 10 osób), w ramach której uczniowie realizują większość podstawowych zadań na statku. Zespołem jest też jednak cała załoga, działająca ramię w ramię w sytuacjach szczególnych, na przykład w czasie przygotowania statku do wypłynięcia czy poważnej awarii. Od pierwszej chwili młodzież uczona jest, że na statku każda czynność jest zadaniem zespołowym, co więcej, nie ma miejsca na nadmierny indywidualizm. Każda rola w obrębie zadań załogi jest więc rotacyjna i wykonywana na zmianę przez wszystkich uczniów. To rodzi poczucie współzależności i kształtuje ducha zespołu. Załogant będący w danej chwili za sterem nie widzi zbyt dobrze, co się dzieje przed dziobem statku, i polega na osobie stojącej „na oku” w kwestii tego, co widać na horyzoncie i czy statek nie znajduje się na kursie kolizyjnym. To, czy dobrze trzyma kurs, nie zależy więc tylko od niego. Rotacyjność stanowisk i funkcji sprawia, że każdy ma świadomość tych współzależności i znaczenia konieczności polegania na innych.

Kapitan i oficerowie dbają o to, by każda czynność była wykonywana w grupie i angażowała sprawiedliwie całą załogę. Dzięki temu większość zadań na zupełnie niezautomatyzowanym żaglowcu wykonywana jest sprawnie, szybko i bezpiecznie. Potrzeba współpracy całej załogi rodzi się już w momencie przygotowań do wypłynięcia z portu. Nikt nie chce tracić czasu, a do załadowania jest kilkanaście ton żywności. Młodzież z brzegu wnosi ręcznie na pokład wszystkie artykuły, potem transportuje je do mesy, a następnie do chłodni lub magazynu. To są ciężkie rzeczy, mąka lub cukier często się rozsypują i trzeba na bieżąco je sprzątać. To sprawia, że współpraca od razu jest naturalną koniecznością i wszyscy szybko wdrażają się w ten rytm.
Bardzo szybko okazuje się, że tak zwarta społeczność jak załoga statku po prostu do pewnego stopnia sama reguluje swoje funkcjonowanie. Jeden członek załogi poprawia drugiego, prosi go, żeby coś zmienił, czegoś nie robił, coś skorygował itd. Nie ma w tym złośliwości, raczej intencja poprawienia sposobu wykonywania danej czynności i ułatwienia życia wszystkim członkom zespołu.
Jeśli coś idzie nie tak, kapitan ma prawo wszystkich pociągnąć do odpowiedzialności. Może zebrać na pokładzie całą załogę i szczegółowo wskazać, kto czego nie dopełnił, może też ukarać poszczególne wachty lub całą załogę. W ten sposób podkreśla, że cała grupa buduje zespół, że potrzebna jest współpraca i zaangażowanie wszystkich bez wyjątku.
Umiejętnie dawkowana rywalizacja. System wachtowy sprawia, że dzięki delikatnie podsycanej rywalizacji pomiędzy poszczególnymi grupami kapitan przyczynia się do integracji wewnętrznej tych podstawowych na statku zespołów. Ta rywalizacja rodzi się w dość naturalny sposób. Wynika ona z zazębiania się obowiązków, za jakie są odpowiedzialne poszczególne wachty, i z rotacyjnego cyklu wymieniania się tymi obowiązkami (na przykład każda wachta po kolei odbywa służbę w kuchni, na „oku” czy przy sterze). Choć rywalizacja wzmacnia tożsamość poszczególnych grup, nie może stanowić zagrożenia z punktu widzenia nadrzędnego celu, jakim jest bezpieczne pływanie według ustalonej wcześniej trasy. Niemniej jest ona faktem, bo każda wachta chce być uznana za najlepszą. Zarażają się nią nawet oficerowie, co sprawia, że dla zachowania równowagi i wyrównania szans co miesiąc następuje zmiana oficerów i podległych im wacht.
O ile rywalizacja pomiędzy wachtami generalnie przyczynia się do poprawy sprawności działania całej załogi, o tyle wszelkie przejawy konkurencji indywidualnej są zwalczane. Dostrzegając jednak naturalną potrzebę wyróżniania się, kapitan może sam projektować pewne zadania czy przedsięwzięcia, które mają w sobie pierwiastek rywalizacji. Chodzi tu o odpowiednie ulokowanie tych emocji i zwrócenie ich w odpowiednim kierunku. W odniesieniu do nastolatków doskonale sprawdzają się konkursy na najszybsze wiązanie węzłów, walki na poduszki, konkurencje przeciągania liny – to na morzu. W porcie, gdy statek jest zakotwiczony, dobrym rozwiązaniem są konkursy pływackie. Nieodzownym atrybutem zdrowej rywalizacji musi być, oczywiście, sprawiedliwy system nagród, który jasno wyróżnia osoby lepiej radzące sobie w danej konkurencji. Na szczęście, dla nastolatków wystarczającym wyróżnieniem jest tabliczka czekolady lub wydłużenie pobytu w porcie o godzinę.
Częste przełamywanie rutyny przez kapitana. Kapitan nie może dopuścić do osłabienia mobilizacji załogi, ponieważ na morzu zawsze może nastąpić nieoczekiwane zdarzenie wymagające zdolności do natychmiastowego działania. Przygotowaniu do tego rodzaju okoliczności służą specjalnie organizowane i ogłaszane przez kapitana manewry szkoleniowe i niespodziewane „alarmy”, które mają wybić załogantów z rytmu i uczulić na możliwość zaistnienia nagłego i wymagającego natychmiastowej reakcji zdarzenia. Klasycznym przykładem operacji wymagającej pełnego zaangażowania całej załogi jest „człowiek za burtą”. Z polecenia kapitana ktoś wyrzuca do morza deskę lub bojkę i statek wykonuje manewr, by „podebrać” tonącego z wody. Ta symulacja, przeprowadzana nie więcej niż dwa razy w miesiącu, ma przygotować załogę na wypadek rzeczywistego wypadnięcia za burtę któregoś z uczestników rejsu i równocześnie pokazać, że znalezienie się poza pokładem to jeszcze nie koniec świata i że wystarczy utrzymać się chwilę na powierzchni wody, by reszta załogi wyłowiła nieszczęśnika. Dużo częściej ćwiczony jest natomiast alarm „do żagli”, który również wymaga partycypacji całej załogi, poubieranej w specjalne szelki i gotowej iść na górę masztów, by wykonać niezbędny manewr.
Kapitan ma też prawo wprowadzać dowolne, nieoczekiwane zmiany rytmu dnia i pracy mimo istnienia ustalonych zasad i jasnego podziału obowiązków. To wynika z jego pozycji w hierarchii i posiadanego autorytetu. Może na przykład przez cały dzień „przeczołgiwać” nastolatków po masztach i rejach, potem dać im trzy godziny pospać, a następnie wezwać na klasówkę i o godzinie dwudziestej czwartej kazać im rozwiązywać zadania matematyczne. Takie przerywanie rutyny gwarantuje większe bezpieczeństwo, gdyż pomaga przystosować się do nietypowych zdarzeń. Rodzi też niepewność, a nawet pewien stres. Chodzi o to, by uczniowie od samego początku rejsu mieli świadomość, że nie znaleźli się na wczasach, ale mają do wykonania ciężką pracę.
Przy okazji bardzo szybko dowiadują się, że jeśli mają chwilę wolną, to dobrze jest wykorzystać ją na drzemkę, bo za godzinę nie będzie już wolnego czasu. Szybko uczą się więc odpoczywać i wykorzystywać wszystkie wolne momenty.
Tworzenie bezpieczników emocjonalnych. Konflikty między członkami załogi są nieuchronne. Wystarczy, że ktoś komuś nadepnie na odcisk czy ktoś innemu komuś ukradnie jeden soczek. Z reguły nikt nie lubi się wadzić, ale zagęszczenie na tak małej powierzchni jak pokład lub kabina to na statku norma, która sprzyja tarciom. Wyobraźmy sobie wezwanie na alarm „do żagli”. Trzech załogantów zamieszkujących jedną kabinę (4 metry kwadratowe powierzchni) jednocześnie musi się poderwać z miejsca, ubrać we wszystko co możliwe, włącznie ze sztormiakami. W tych warunkach samo wyjęcie rzeczy z łóżek czy szuflad może być problematyczne, tym bardziej że wszyscy odczuwają stres, wiedząc, że kapitan stoi już na górze i patrzy na zegarek, obserwując, kto wyjdzie najszybciej, a kto pojawi się ostatni.
W przypadku przeważającej większości codziennych zatargów nie ma potrzeby ingerencji oficerów, a tym bardziej kapitana. Rolę do odegrania mają tu jednak nauczyciele i inne dorosłe osoby, na przykład zawodowy kucharz, tzw. kuk. Podczas ostatniego rejsu funkcję tę sprawowała kobieta i z pewnością zasłużyła na udział w kolejnym. Okazało się bowiem, że w surowym otoczeniu pełniła niejako funkcję zastępczej mamy. Warto pamiętać o tym, że każdego dnia w kuchni pracują trzy osoby, co oznacza, że wszyscy mają kontakt z kukiem. Co więcej, kuk zarządza magazynem żywności i w związku z tym może rozdawać łaski (na przykład pozwolić na zjedzenie smakowitych resztek deseru) i karać. Choć nikt tam nie powinien przebywać, kuchnia jest miejscem spotkań i plotek – to nieodzowny składnik życia towarzyskiego statku, obok oglądania filmów, grania na gitarze, śpiewania, które to czynności mogą również toczyć się w klasie, we własnych kabinach, w mesie (gdzie się wydaje żywność), mesie oficerskiej i salonie kapitańskim. Ale spotkania w kuchni są szczególne, bo dają nieoczekiwane efekty – są najlepszym źródłem informacji (także dla kapitana) i wsparcia emocjonalnego.
Szkoła pod Żaglami od lat jest unikatową kuźnią charakterów. Jej absolwenci przyznają, że udział w rejsie wymagał od nich dużego wysiłku, zmagania się z sobą samym aż do pokonania własnych słabości. Ale niemal wszyscy przyznają również, że jest to doświadczenie, które zmieniło ich podejście do życia i pozostawiło w nim niezatarty ślad. Wielu uczestników tego projektu zostało później ludźmi sukcesu (naukowcami, lekarzami, prawnikami, dyplomatami i przedsiębiorcami), obejmują wysokie stanowiska w dużych firmach i organizacjach międzynarodowych, są aktywni, otwarci na świat, nie cofają się przed trudnościami, władają kilkoma językami.
Tym, co wyróżnia Szkołę pod Żaglami, jest – obok przygody morskiej – doświadczenie zespołowości, które uczniowie przeżywają od pierwszej chwili pobytu na pokładzie. O tym, że system szybkiego przekształcania zagubionych nowicjuszy w sprawny zespół praktykowany w Szkole pod Żaglami się sprawdza, dobitnie świadczy wypadek, który zdarzył się podczas niedawnego rejsu na żaglowcu „Fryderyk Chopin”. Na skutek załamania pogody żaglowiec stracił oba maszty, a załoga musiała poradzić sobie w czasie sztormu i przerwać rejs. Dała wówczas prawdziwy dowód wytrwałości i niezłomności. To niepowodzenie zmobilizowało uczestników do większego wysiłku na rzecz odbudowy żaglowca i kontynuowania pierwotnych zamierzeń. Z całej ponad trzydziestoosobowej załogi młodzieżowej wycofały się tylko dwie osoby. To zdarzenie skłoniło do refleksji również organizatorów Szkoły pod Żaglami. Biorąc sobie do serca fakt, że „Fryderyk Chopin” odsłużył już dwadzieścia lat, a „Pogoria” trzydzieści, postanowili zainicjować budowę nowego żaglowca, spełniającego nowe standardy, który równie wiernie będzie służył Szkole pod Żaglami. I żeby tradycji stało się zadość, nowy projekt nosi nazwę „Statek za złotówkę”, by każdy mógł mieć w nim swój choćby symboliczny udział.