Streszczenie: Współcześni menedżerowie coraz częściej ulegają pysze, napędzanej przez kulturę sukcesu, widoczność w mediach i kult jednostki. Dzisiejsi liderzy stają się markami samymi w sobie, a rosnące uznanie i kolejne osiągnięcia wzmacniają przekonanie o własnej nieomylności. Pycha pojawia się stopniowo — w miarę zdobywania władzy i zanikania konstruktywnego feedbacku. Uzależnienie od sukcesu prowadzi do lekceważenia ostrzeżeń i przekonania, że można nieustannie powtarzać spektakularne wyniki. W efekcie wielu liderów, niczym Ikar, traci czujność i upada. Kluczem do uniknięcia tego losu jest redefinicja pojęcia sukcesu i świadomość, że trzeba go „wynajmować” każdego dnia, płacąc cenę pokory i refleksji.
Sukces wzmacnia pewność siebie — ale kolejne osiągnięcia potrafią wypaczyć zdrową pewność siebie, przeradzając ją w pychę.
Dzisiejsi prezesi są znacznie bardziej widoczni niż ich poprzednicy z lat 50. XX wieku. Menedżerowie z czasów naszych rodziców i dziadków – w większości anonimowi i nierozpoznawalni poza firmą – unikali kontaktów z mediami, wypowiadając się wyłącznie w zdaniach przygotowanych przez działy PR. Współcześni liderzy stanowią ich całkowite przeciwieństwo: są obecni na wszystkich platformach społecznościowych. Prowadzą blogi, publikują własne opinie na X (dawniej Twitterze), zamieszczają posty na Facebooku i komentują na LinkedInie. Dzisiejsi prezesi piszą książki, zatrudniają agentów PR, propagują własne filozofie przywództwa i udzielają spontanicznych wywiadów. Nawet przeciętny obywatel, który nie interesuje się światem biznesu czy przedsiębiorczości, rozpoznaje nazwiska tych medialnych liderów – celebrytów w garniturach. Ich twarze zdobią billboardy i okładki magazynów, a oni sami pojawiają się na każdej możliwej scenie publicznej (nawet na granicy kosmosu), komentując sprawy, które kształtują naszą agendę społeczną i osobistą.
Dzisiejszy prezes to nie tylko nazwisko i twarz — to marka. Co więcej, zachęca innych, by również stali się markami. Coraz częściej stajemy się społeczeństwem, które definiuje się przez własny brand, a nie przez charakter. I właśnie w tym miejscu zaczyna się pycha — pewność siebie, która przekształca się w arogancję. Jak podkreślam w mojej książce Too Proud to Lead (Zbyt dumny, by przewodzić), to właśnie tam tkwi jej źródło.
Pycha rośnie w ciszy
Niestety dla rekruterów i rad nadzorczych, oznaki pychy często nie są widoczne w momencie zatrudnienia lidera. W rzeczywistości pycha może pojawić się dopiero wtedy, gdy osoba rozwija się w swojej roli i wspina po szczeblach kariery. Im wyżej lider się wspina, tym mniej ma równych sobie. To oznacza coraz mniej osób, które mogłyby monitorować jego sposób myślenia, decyzje, strategie i działania. Zazwyczaj właśnie w tym momencie podwładni zaczynają dostrzegać, że ich nowy przełożony zaczyna przejawiać oznaki pychy. Jednak jeśli lider ma zbyt dużą władzę, pracownicy często nie decydują się zabrać głosu w obawie przed konsekwencjami — co tylko pogłębia i utrwala pychę.
Kolejne sukcesy budują coraz większą pewność siebie. Jednak w ten sam sposób rosnące osiągnięcia mogą wypaczyć zdrową pewność siebie, przekształcając ją w pychę. Ludzie dotknięci pychą łatwo uzależniają się od własnego ego — są tak przekonani o swojej wyjątkowości, że zaczynają wierzyć, iż nie mogą popełnić błędu. Naturalną konsekwencją jest to, że im więcej sukcesów odnosi osoba o „złotym dotyku Midasa”, tym mniej jest otwarta na krytyczne informacje zwrotne. Bo po co zwycięzcy feedback, skoro już zna „kod do sukcesu”?
Co więcej, gdy fani i „poddani” (określenie, jakiego używają niektórzy prezesi-celebryci wobec innych ludzi) wciąż ich dopingują, osoby dotknięte pychą zaczynają karmić swoje pragnienie uwielbienia. Koncentrują się obsesyjnie na powtarzaniu sukcesów, dążąc do tego, by każdy kolejny był większy i bardziej spektakularny. W końcu w swojej własnej wyobraźni wznoszą się do rangi istot niemal boskich — ponad zasadami i porządkiem.
Mit Ikara w garniturze
W mitologii Ikar wzleciał ku słońcu na skrzydłach, które jego ojciec Dedal stworzył z wosku i piór. Oczarowany nowo zdobytą wolnością i pozorną nadludzką mocą, Ikar zapomniał zarówno o ostrzeżeniach ojca, jak i o swojej największej słabości — o własnej śmiertelności.
Podobnie i dziś ostrzeżenia łatwo ulegają zapomnieniu w chwilach pozornego triumfu. Tak jak pycha Ikara popchnęła go ku słońcu, zanim runął ku śmierci, tak wielu liderów widziało swoje kariery gasnące tuż po osiągnięciu szczytu. Przekonani, że nie mogą się mylić, lecieli ku wielkości — płonąc blaskiem chwały — aż w końcu zostali przez ten ogień pochłonięci.
Ludzka natura popycha nas do przekraczania granic śmiertelności. Do budowania dziedzictwa, które przetrwa nas samych. Dla wielu osób w biznesie i polityce motywacją jest chęć zapisania własnego nazwiska w historii. Budynki i przedsiębiorstwa stają się pomnikami swoich twórców, a narody wznoszą się i upadają na ambicjach polityków, którzy pragną kształtować świat wokół siebie. Wiele z tych inicjatyw zaczyna się z altruistycznych pobudek, ale w odpowiednich warunkach, przy połączeniu pychy, władzy i sprzyjających okoliczności społecznych, nawet najbardziej życzliwi i dobrzy ludzie mogą zniszczyć samych siebie i swoje starannie budowane kariery w płomieniach nieokiełznanej ambicji — wszystko w imię „sukcesu”.
Kiedy taki lider nie jest już w stanie przebić swojego ostatniego sukcesu, dociera do punktu malejących zwrotów. Akcjonariusze i członkowie rady nadzorczej, przyzwyczajeni do spektakularnych osiągnięć, przestają zadowalać się tymi „po prostu dobrymi”. Oczekiwanie jest zawsze to samo — że każdy kolejny sukces będzie większy od poprzedniego. Niestety, nawet najwybitniejsi z nas są w stanie osiągnąć tylko ograniczoną liczbę przełomowych rezultatów. Jak wie każdy uzależniony — przychodzi moment, w którym nałóg zaczyna zabijać. Nie można w nieskończoność „zwiększać dawki”, nie płacąc za to ceny.
Sukces to nie dzieło jednej osoby
Sukces nigdy nie jest dziełem jednej osoby, choć niektórzy liderzy ulegają złudzeniu, że to oni są jedynym i niezastąpionym kluczem do zwycięstwa. Przypisują sobie szczególną decyzję czy „genialny” wgląd (oczywiście własny) jako moment przełomu, decydujący cios, sekret sukcesu — i to właśnie pozwala im utrzymać to pożądane uczucie spełnienia, jakie niesie triumf. Jednak im częściej ktoś doświadcza ekscytacji związanej z sukcesem, tym bardziej pragnie ją zatrzymać, a strach przed utratą staje się tak paraliżujący, że przestaje dopuszczać możliwość porażki.
Wspinając się po ścieżce sukcesu, większość z nas rozwija także swoje słabości: przekonanie, że potrafimy wszystko, leniwą ufność w sprawdzone strategie oraz lekceważenie nieprzychylnych dowodów i sprzecznych opinii. Właśnie wtedy pycha staje się początkiem upadku.
Można jednak zatrzymać jej rozwój, zanim będzie za późno — pod warunkiem, że ponownie przemyślimy, czym dla nas naprawdę jest sukces. Być może twoja osobista definicja sukcesu wynika z osiągnięć osób, które są ci bliskie, albo z faktu, że twoja obecność wywiera pozytywny wpływ na innych. Może też największą satysfakcję daje ci to, że inni proszą cię o opinię, pomoc czy praktyczne wskazówki — co pośrednio potwierdza, że jesteś szanowany w swojej dziedzinie.
Cokolwiek uznasz za swój miernik sukcesu, pamiętaj o zasadzie Rory’ego Vadena, zwanej Rent Axiom: sukcesu nie da się posiadać — można go jedynie wynajmować, a czynsz trzeba płacić każdego dnia.
Pytanie brzmi: jaką cenę jesteś gotów zapłacić za swój sukces?
PRZECZYTAJ TAKŻE: Stabilność emocjonalna lidera – czy to fundament skutecznego przywództwa?


