Szefem kluczowego zespołu projektowego został właśnie młody menedżer. Czy nowy dyrektor poradzi sobie z czekającymi go wyzwaniami?
Robert Jeziorski, prezes Citywatch Polska, rozparł się wygodnie w fotelu. Właśnie rozmawiał ze swoją żoną Anną. Zbliżały się jej urodziny i postanowił zabrać ją na romantyczną wycieczkę do Rzymu. „Szkoda tylko, że w tym roku weekend majowy jest taki krótki”, pomyślał. Znalazł jednak dobre połączenie lotnicze: wylot z Warszawy w piątek rano, a powrót w poniedziałek wieczorem. Wystarczyło wziąć jeden dzień urlopu. Miał nadzieję, że Annie uda się w tym czasie wyrwać z firmy. Robert był zadowolony, że wpadł na taki pomysł. W myślach snuł już plany wyjazdu i wybierał miejsca, które będą zwiedzać. Jego rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. Sekretarka uprzedziła go, że chce z nim rozmawiać Borys Iwanow z Kijowa. Jeziorski był zaskoczony. Po 15 minutach rozmowy z Iwanowem zapomniał o planach romantycznego weekendu…
Nowa rola
W tym samym czasie Marek Grabski, nowy dyrektor ds. realizacji inwestycji w Citywatch, już widział się na słonecznej plaży na Wyspach Kanaryjskich, dokąd wylatywał za kilkanaście dni. Zdawał sobie sprawę, że w pełni zasłużył na te wakacje. Przez ostatnich 10 miesięcy pracował nad projektem dla Budapesztu, a przez ostatnie dwa był jego szefem. Firma była znanym – nie tylko na polskim rynku – dostawcą systemów monitoringu wizyjnego coraz powszechniej wykorzystywanego w dużych miastach.
System w Budapeszcie miał być kolejnym projektem, jakie bez przeszkód firma wdrażała w największych miastach w Polsce. Wśród jej klientów były również dwa miasta w Czechach i trzy na Słowacji. Niestety, pod koniec realizacji węgierskiego kontraktu z pracy zwolnił się Wojtek Piotrowski, bezpośredni szef Marka, a jednocześnie dyrektor pionu realizacji inwestycji. Jego odejście było zaskakującą decyzją, podyktowaną sytuacją rodzinną. Przekazując obowiązki, zapowiedział, że nadal będzie zajmował się podobnymi zadaniami, ale na własny rachunek. Oczywiście może też współpracować z Citywatch.
Jego funkcję Jeziorski powierzył właśnie Markowi Grabskiemu. Projekt w Budapeszcie był już w fazie końcowych prac. Szukanie nowego dyrektora, spoza firmy, mogłoby opóźnić jego realizację. Nie było więc najlepszym rozwiązaniem. I tak Marek, który w Citywatch pracował dopiero od dwóch lat, stanął przed swoim największym z dotychczasowych zadań. Do tej pory zajmował się głównie opracowywaniem map wektorowych umożliwiających sterowanie kamerami. Teraz wchodził w nowy etap zawodowej kariery.
Jako świeżo upieczony menedżer miał zarówno wiele entuzjazmu, jak i wiele obaw. Barwna postać Piotrowskiego okazała się niełatwa do zastąpienia. Wojtek był wyjątkowej klasy specjalistą i pasjonatem. I tak bardzo różnił się swoim zachowaniem od Roberta Jeziorskiego. Prezes Citywatch był typem szefa starej daty. Takiego, który wydaje polecenia i nie akceptuje sprzeciwu. Oczekuje wyników, realizacji planów, harmonogramów, ścisłego raportowania i pełnej kontroli nad projektami. Natomiast Piotrowski był wielkim improwizatorem. Nienawidził planować, ale wszystko zawsze mu się udawało. Nie do końca wiadomo było, czy to efekt wiedzy i umiejętności, czy też szczęścia i niezwykłej biznesowej intuicji albo wręcz charyzmy, którą popychał swój zespół do niewiarygodnej efektywności. Zachowanie Wojtka drażniło Jeziorskiego, ale nie mógł Piotrowskiemu niczego zarzucić. Był przede wszystkim skuteczny, uwielbiali go pracownicy i klienci. Jego odejście było więc dużą stratą dla firmy, ale Marek miał wrażenie, że prezes wcale nie był zmartwiony utratą tak cennego menedżera.
Niemniej „wchodząc w buty” swojego szefa, zdawał sobie sprawę, że będzie stale do niego porównywany. Nie do końca też potrafił się odnaleźć – musiał szybko nauczyć się kierować swoimi dotychczasowymi kolegami. To wszystko go mocno stresowało. Potrzebował naładować baterie – ĄBienvenido a Gran Canaria!
Grom z jasnego nieba
Kiedy Marek wyobrażał sobie, jak surfuje na falach oceanu, zadzwoniła sekretarka Jeziorskiego.
– Szef chce, żebyś do niego zajrzał – powiedziała krótko. Grabski szybko znalazł się w gabinecie. Jeziorski siedział rozparty w swoim fotelu, ale minę miał niewesołą. Bez powitania zapytał:
– Pamiętasz przetarg dla Kijowa?
– Tak, kontrakt sprzątnęła nam sprzed nosa jakaś niewielka firma ukraińska – odparł Marek, siadając naprzeciwko prezesa. – Dali wówczas bardzo niską cenę i nawet nasze referencje nie pomogły. Szkoda, bo to był fajny projekt. Ale to sprawa sprzed roku, więc powinni już to kończyć.
– Powinni, ale nie kończą. Mer Kijowa zerwał z nimi umowę. Nie wiem dlaczego, wiem natomiast, że postawili już słupy z kamerami, ale ich system sterujący nie działa i brakuje map wektorowych.
– No i? – Marek był coraz bardziej ciekawy.
– Dzwonił zastępca mera Kijowa, który prosi, żebyśmy im pomogli – Jeziorski wpatrywał się w twarz Marka, który odparł:
– To super. Ale pytanie: kiedy?
– Jak zwykle na wczoraj – prezes starał się zażartować. – Zapowiedzieli w mediach, że monitoring ruszy 1 maja. Mamy więc 18 dni na sprawdzenie systemu oraz opracowanie i wgranie map dla 40% powierzchni obszaru monitorowania.
Marek miał wrażenie, że schodzi z niego powietrze.
– O ile dobrze pamiętam, obszar monitorowania to całe centrum miasta. Zrobienie map dla terenu tej wielkości zajmie nam co najmniej półtora miesiąca. Nie mówiąc już o tym, że nie wiemy, dlaczego system nie działa.
– Dasz radę – Jeziorski starał się rozwiać wątpliwości Marka. – Odkop naszą dokumentację z przetargu, o ile pamiętam, przygotowywaliście się do niego razem z Piotrowskim. Na pewno są tam jakieś materiały, które teraz będzie można wykorzystać.
To będzie twoje pierwsze duże wyzwanie w roli szefa zespołu. Powiedz swoim ludziom, że polityka firmy zawsze stawia potrzeby biznesowe przed urlopami.
Jednak Marek nie wyglądał na przekonanego.
– Dopiero co zakończyliśmy projekt – zaczął wyjaśniać. – Kilka osób z mojego zespołu, że o sobie nie wspomnę, zaplanowało urlopy. Obaj je zresztą zaakceptowaliśmy. I co ja teraz mam im powiedzieć?
– Powiedz, że muszą zostać w pracy – Jeziorski był stanowczy. – Nie mogliśmy tego przewidzieć. A Wschód to kierunek, w którym chcemy się rozwijać i Kijów będzie naszą wizytówką. To teraz priorytetowa sprawa i ogromna szansa dla Citywatch. Na swojego maila powinieneś już dostać dokumentację z Ukrainy. Bierz się więc do pracy, mamy mało czasu.
– Czy to oznacza, że już zapadła decyzja o naszym zaangażowaniu w ten projekt? Przecież w tak krótkim czasie nie uda nam się tego zrobić – Marek próbował się tłumaczyć.
– Nie lubię czarnowidztwa – odparł niezadowolony Jeziorski. – Wierzę w ciebie, dlatego dostałeś awans. To będzie twoje pierwsze duże wyzwanie w roli szefa zespołu. Powiedz swoim ludziom, że polityka firmy zawsze stawia potrzeby biznesowe przed urlopami. Bądź rzeczowy i stanowczy – dodał z wymuszonym uśmiechem.
„Szkoda, że teraz nie ma z nami Wojtka. On na pewno dałby sobie z tym radę”, pomyślał Jeziorski, widząc coraz bardziej załamanego Marka. Wiedział, że Piotrowski ma własną firmę doradczą specjalizującą się w systemach monitorowania. No i jak nikt z Citywatch znał ofertę z Kijowa. Głośno powiedział jednak:
– Liczę na ciebie i twój zespół. Nie każ mi samemu wymyślać rozwiązań. Daj znać pod koniec dnia, jak się sprawy mają.
Wątpliwości prezesa
Kiedy zamknęły się drzwi za Markiem, Robert Jeziorski uświadomił sobie, że choć wierzył w możliwości Grabskiego, jednak teraz boi się powierzyć projekt tak dużego kalibru niedoświadczonemu menedżerowi. Szczególnie komuś, kto jeszcze nie udowodnił, że umie kierować zespołem. Niełatwo było mu to przyznać, ale właśnie tego typu sytuacji obawiał się, gdy Wojtek Piotrowski ogłosił swoje odejście. Brakuje go, bo ludzie z zespołu gotowi byli pójść za nim w ogień.
Robert odwrócił się do laptopa i znalazł w wyszukiwarce stronę internetową firmy Piotrowskiego. Mimo że działała dopiero trzy miesiące, miała już dwóch poważnych klientów. Jeziorski w zamyśleniu spojrzał na telefon wiedziony pokusą zadzwonienia do byłego pracownika. Nie miał wątpliwości, że prośba o pomoc oznaczałaby konieczność schowania do kieszeni własnej dumy. Nie mówiąc już o utracie twarzy przed podwładnymi w firmie. Jednak Piotrowski dobrze znał zespół. To on przygotowywał ofertę dla Kijowa. I dziś trudno na rynku o lepszego specjalistę od systemów sterowania kamerami.
Po kilkunastu minutach Jeziorski z wahaniem sięgnął po słuchawkę i wykręcił numer Wojtka Piotrowskiego.
Reakcja pracowników
Po wyjściu z gabinetu prezesa Marek był przytłoczony problemami, które miał rozwiązać. Nie bardzo wiedział, jak ma teraz postąpić. Jak powiedzieć ludziom, że – jak to ujął Jeziorski – „polityka firmy stawia potrzeby biznesowe przed urlopami”. Co powinien zrobić, jeśli go nie posłuchają? Był też coraz bardziej niezadowolony. Nie pierwszy raz w tej firmie musi przesuwać swoje prywatne sprawy, by spełnić oczekiwania jakiegoś kluczowego klienta. Nigdy nie mógł sobie niczego zaplanować. I teraz sprzed nosa ucieknie mu wyczekiwany wyjazd na Kanary!
Przypomniał mu się Budapeszt – kiedy otrzymał awans, bał się, że po odejściu Piotrowskiego projekt się załamie. Ale wtedy właściwie wystarczyło skończyć to, czemu impet nadał Wojtek.
„Teraz to zupełnie co innego”, pomyślał. „Muszę poradzić sobie sam. I w dodatku mam tak mało czasu”. Nie chciał jednak odkładać spraw na później. Postanowił – zgodnie z sugestią prezesa – porozmawiać z zespołem. Robert radził, żeby w kwestii straconych urlopów zastosować taktykę silnej ręki, ale miał poczucie, że nie powinien łamać danej ludziom obietnicy. Przecież zgodził się dać im wolne. Po dotarciu do biurka od razu rozesłał e‑mail o spotkaniu.
Marek niecierpliwie czekał, aż siedem osób z jego zespołu wreszcie się zbierze i usiądzie. Rozejrzał się po twarzach podwładnych i zaczął:
– Słuchajcie, właśnie otrzymałem informację, że będziemy realizować projekt dla Kijowa.
Ludzie z zadowoleniem kiwali głowami, nie przeczuwając kłopotów.
– Mamy wszakże napięty harmonogram prac. Musimy sfinalizować projekt w trzy tygodnie – Marek starał się nadać swojemu głosowi poważny i rzeczowy ton. – Wiem, że to mało czasu, ale jeśli w równym stopniu wszyscy się przyłożymy, na pewno uda nam się zrealizować go w terminie.
Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Wreszcie Grzegorz Burski wypalił:
– Chętnie bym wam pomógł, ale jadę na urlop. Mam zgodę twoją i prezesa.
– Ja też – wtrąciła się Jola Filipek. – Od pół roku mam zaplanowany wyjazd do Szkocji na wesele brata.
– Tak, wiem o tym, ale sytuacja się zmieniła. Mamy nowe, ważne zadanie. Proszę, aby każdy z was do końca dnia zastanowił się, w jaki sposób rozwiązać poszczególne problemy kijowskiego projektu. Więcej informacji otrzymacie zaraz mailem. Tyle na razie.
Marek niestety nie miał wrażenia, że udało mu się przekonać ludzi. Gdy wychodził z sali, zauważył, jak wymieniali między sobą znaczące spojrzenia. Choć z Grześkiem i Jolą przyjaźnili się od samego początku, kiedy razem budowali mapy, teraz nie wiedział, co o nim myślą i jak potraktują go jako szefa i jego polecenia.
Wracając do swojego pokoju, Marek po raz kolejny zaczął żałować, że nie jest już tylko specjalistą od grafiki wektorowej…
Prośba o wsparcie
Robert Jeziorski był zmęczony. To był długi i trudny dzień, który w dodatku nie przyniósł żadnych rozwiązań. Właśnie otrzymał mail od Marka Grabskiego z krótką informacją o efektach rozmowy z zespołem. Okazuje się, że połowa z jego ludzi chce wyjechać na obiecany urlop. Jeziorski dobrze pamiętał dzień po ostatnim projekcie, nad którym ludzie pracowali po kilkanaście godzin dziennie, zarywając nawet weekendy. Obiecał im wówczas nie tylko dłuższe urlopy, ale także wolne dni. Myślał jednak, że Grabskiemu uda się ich przekonać, żeby przesunęli swoje prywatne sprawy na później. Piotrowski by to potrafił…
Jeziorski aż się wzdrygnął na świeże wspomnienie rozmowy z byłym menedżerem. Czuł się upokorzony, kiedy zadzwonił do niego w południe. Nie była to rozmowa przyjacielska, ale typowo biznesowa. Piotrowski wyraził gotowość zajęcia się projektem dla Kijowa. Zażądał jednak 6 tysięcy złotych za dzień swojej pracy. To było znacznie powyżej wydatków, jakich spodziewał się Robert. „W tydzień chce zarobić przy projekcie więcej, niż dostawał u mnie na etacie”, pomyślał. Nie zdziwiłby się, gdyby podbił swoją stawkę specjalnie dla Citywatch. Ale zapowiedział, że może choćby jutro polecieć do Kijowa, i z przekonaniem stwierdził, że da radę zrealizować ten projekt w wyznaczonym terminie. Jeziorski musiał się jeszcze zastanowić nad ofertą.
Nie wiedział jednak, co powinien zrobić, a w dodatku nie miał zbyt wiele czasu na podjęcie ostatecznej decyzji. Z jednej strony zrealizuje projekt, jeśli powierzy go Piotrowskiemu, ale to będzie drogo kosztowało firmę. Z drugiej – może mógłby jednak jakoś pomóc Grabskiemu w przekonaniu ludzi do odłożenia urlopów na później.
Jak powinien postąpić prezes Robert Jeziorski?