Firma Drewpolex zdobywa ważny kontrakt, jednak katastrofalne warunki pogodowe, jakie nawiedziły okolicę, utrudniają realizację zobowiązań. Mało tego, lokalne władze oczekują, że cały zakład zaangażuje się w akcję przeciwpowodziową.
Kiedy Tomasz Warski, prezes firmy Drewpolex w Tarnobrzegu, największego w południowej Polsce producenta materiałów dla przemysłu meblarskiego, jechał do pracy, wycieraczki jego samochodu nie nadążały ze zbieraniem wody z szyby. Choć był początek maja, to pogoda bardziej przypominała jesień niż połowę wiosny. Na ulicach tworzyły się ogromne kałuże, które spowalniały ruch. Korki były większe niż zazwyczaj, ale nie zepsuło to dobrego humoru Warskiego.
Rano odebrał mail od szefa firmy M&L, największego producenta mebli w Czechach, który zaakceptował ich warunki współpracy i chce podpisać kontrakt na dostawę materiałów sięgający prawie 70 milionów złotych. Czeski odbiorca postawił jednak warunek – zamówienie powinno być zrealizowane w ciągu najbliższych 6 tygodni. „To krótki czas i ogromne zadanie, ale nie mamy innego wyjścia”, pomyślał Warski. Po okresie przestoju i zmniejszonej produkcji nowy kontrakt był ratunkiem dla fabryki. W ciągu ostatniego roku, w związku z kryzysem i spadkiem nowych zamówień, Drewpolex tak jak wiele firm musiał ograniczyć koszty. Przedsiębiorstwo nie uniknęło redukcji zatrudnienia, ale Warski miał świadomość, że w miejscowości, gdzie ich zakład był jednym z dwóch największych pracodawców, zwolnienia grupowe miałyby bardzo negatywne skutki społeczne. Z Drewpoleksem związanych było wiele rodzin: część z ponad 1000 osób pracowała w samym zakładzie, inne były kooperantami czy poddostawcami.
Warski tak cieszył się z nowego kontraktu, że od razu postanowił przekazać dobrą wiadomość Andrzejowi Makowskiemu, dyrektorowi produkcji. Wybrał numer jego komórki.
– Andrzej, jak tam na placu boju? – zaczął Warski.
– Fatalnie, w przyszłym tygodniu chyba będziesz musiał zamknąć fabrykę, bo kończą nam się zamówienia – usłyszał.
Makowski był związany z firmą Drewpolex od 12 lat. Fabryka była jednym z najbardziej dynamicznie rozwijających się zakładów, ale teraz przeżywała poważne kłopoty. Od końca 2008 roku stopniowo spadała sprzedaż, a o nowe kontrakty było bardzo trudno.
– Nie musisz się już martwić, mam superzamówienie – powiedział Warski, aby nie przeciągać ciszy w słuchawce.
– Jesteśmy gotowi, o co chodzi – Makowski już chciał przejść do konkretów.
– Spokojnie, będziesz miał czas się wykazać, nie wiem tylko, czy twoi ludzie są równie gotowi – Warski obawiał się, czy po okresie ograniczenia produkcji i zmniejszenia czasu pracy załoga będzie umiała od razu przystąpić pełną parą do pracy.
– No co ty, nigdy nie spóźniliśmy się z realizacją zamówień – obruszył się Makowski.
– Tak wiem, ale to jest specjalny i pilny kontrakt dla zagranicznego odbiorcy. Za godzinę zebranie w sali konferencyjnej, wtedy omówimy szczegóły – prezes zakończył rozmowę.
Przed tragedią
Kiedy Tomasz Warski wszedł do sali, byli tam już wszyscy jego zastępcy oraz dyrektorzy pionów. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na jego wejście, tak byli zajęci rozmową o pogodzie.
– Słyszeliście, ma padać jeszcze przez co najmniej tydzień – powiedział Krzysztof Zaręba, dyrektor finansowy Drewpoleksu.
– To nie pierwsza większa woda, z którą przyjdzie nam się zmierzyć – wpadł mu w słowo Makowski.
– Ale poziom Wisły gwałtownie się podnosi i może być niewesoło. W miejscowości, z której pochodzę, woda w niektórych miejscach już przelała się przez wały przeciwpowodziowe – dodał Zaręba.
– Mamy teraz ważniejsze zadania niż dywagacje o pogodzie czy powodzi – uciszył rozmowy Warski. Wszyscy spojrzeli na prezesa i usiedli na swoich miejscach.
– Nie wiem, czy już rozeszła się wiadomość, że znany czeski producent i eksporter mebli zamówił u nas dostawę płyt wiórowych i pilśniowych – zaczął prezes. Jak się spodziewał, jego menedżerowie nie byli zaskoczeni informacją, ale czekali na szczegóły. Mówił więc dalej: – Ten kontrakt może zadecydować o przyszłości całej naszej firmy. Musimy jednak mocno skoncentrować się na pracy. Nadrzędnym celem jest dotrzymanie terminu przy jednoczesnej wysokiej jakości naszych materiałów.
Prezes wielokrotnie radził sobie z kryzysami. Ale to było nowe zdarzenie. Wiedział, że panika była jego największym wrogiem.
– Ale skąd ten pośpiech? – spytała Anna Holender, dyrektor ds. rozwoju.
– Z tego, co wiem, Czesi, zerwali kontrakt z lokalnym dostawcą, bo po raz kolejny dostali od niego wybrakowaną partię towaru – wyjaśnił Warski. Obserwując swoich menedżerów, dodał:
– To ogromna szansa dla naszej firmy, nie możemy tego kontraktu zawalić. Musimy wszyscy skoncentrować się na tym, co obecnie jest dla nas najważniejsze.
Warski przerwał na chwilę i popatrzył w kierunku Makowskiego: – Niewykluczone, że produkcja będzie musiała uruchomić trzecią zmianę.
Makowski zareagował od razu:
– Ludzie na pewno nie będą szczęśliwi, nikt nie lubi nocnej zmiany, ale nowych zleceń potrzebujemy jak powietrza. Damy radę.
Warski wiedział, że Tomasz, jak nikt w firmie, potrafił zmotywować załogę do większego zaangażowania. Słynął też z wielu innowacyjnych rozwiązań i patentów. Był osobą bardzo lubianą, i to zarówno wśród kolegów menedżerów, jak i podwładnych.
Podczas zebrania ustalono harmonogram działań i osoby odpowiedzialne za dodatkowe zadania. W gotowości postawiono też ludzi z zespołu ds. logistyki i transportu. Aby skrócić czas dostawy, określone partie materiałów miały być wysyłane transportem Drewpoleksu bezpośrednio do czeskiej fabryki.
Powódź zabiera wszystko
Kolejny dzień miał być początkiem intensywnej pracy produkcji. Zanim jednak prezes dotarł do firmy, na jego prywatny telefon zadzwonił Makowski.
– Szefie, pewnie się wkurzysz, ale dziś będę mógł przyjechać do pracy dopiero po południu, jeśli w ogóle – usłyszał zdyszany i zdenerwowany głos Tomasza.
– Co się stało? – rzucił do słuchawki.
– Woda podchodzi pod bramę mojego domu. Muszę wszystko zabezpieczyć, a nie mam nawet worków na piach. Sorry, że w takiej chwili nawalam – powiedział Makowski i rozłączył się, nie czekając na odpowiedź prezesa.
„Tego mi jeszcze potrzeba, żeby kluczowy menedżer był teraz poza firmą”, pomyślał Warski. Był zły, ale bardziej na siebie. Mógł spodziewać się takiej sytuacji. Od kilku dni nieprzerwanie pada. Poza tym o zagrożeniach powodziowych w rejonie Tarnobrzega dyskutowano ponad miesiąc temu podczas ostatniego spotkania u prezydenta miasta, gdzie obok przedstawicieli władz samorządowych byli też szefowie kilku największych firm w regionie, w tym także Warski. Spotkanie poświęcone było planom reagowania kryzysowego. Eksperci opowiadali o wszystkich możliwych zagrożeniach, od powodzi po pandemię grypy, a nawet możliwe ataki terrorystyczne. Nikt z zebranych tak naprawdę nie wierzył, by choćby jeden z tych czarnych scenariuszy miał się sprawdzić. Na porządku dziennym były dotychczas działania zaradcze związane z reakcjami na silne mrozy, obfite opady śniegu czy absencją chorobową spowodowaną świńską grypą. „W okolicach Tarnobrzega nie było powodzi od 14 lat. Wały chroniące brzegi zostały niedawno wzmocnione. Więc skąd ta powódź?”, zastanawiał się Warski.
Kiedy prezes wszedł do biura firmy, od razu zauważył nerwową atmosferę. W sali konferencyjnej zobaczył Grzegorza Leja, dyrektora marketingu i komunikacji, który przeskakiwał po kanałach programów telewizyjnych. Obok niego stało kilku pracowników.
– Czy nie macie innych zadań ? – rzucił w ich stronę ostro.
– Czyżby prezes nie wiedział, co się dzieje? – zripostował od razu Leja.
Warski wszedł do sali konferencyjnej i stanął twarzą na wprost telewizora. Grzegorzowi udało się znaleźć program informacyjny TVN 24.
– Mówcie, o co chodzi – powiedział, jednocześnie czytając napisy, jakie pojawiały się w dole ekranu telewizora.
Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie, że w krótkim czasie w okolicach Tarnobrzega stan wody w Wiśle przekroczył poziom alarmowy, że w kilku miejscach przerwane zostały wały przeciwpowodziowe w okolicznych wsiach i w samym mieście, że bardzo dużo ludzi zostało zaskoczonych rozmiarami powodzi. Część z nich została odcięta od świata.
– Nasi pracownicy też mają kłopoty. Dziś w produkcji nie stawiło się około 30% załogi – powiedziała Agata Wożniak, szefowa działu HR. – Nie ma też ich dyrektora. A kolejne osoby chcą mieć wolne, by pomóc rodzinom i znajomym. Co mamy robić? – zwróciła się z pytaniem do prezesa.
Prezes nie udzielił żadnej odpowiedzi. Ciężko opadł na jedno z krzeseł w sali konferencyjnej. Z uwagą obserwował relację w telewizji, gdzie pokazywano obrazy zalanych terenów.
– A co z bezpieczeństwem naszego zakładu? – odezwał się po chwili stłumionym głosem.
– Jesteśmy w miarę daleko od rzeki, ale jak woda podniesie się o kolejny metr, to wszystko może się zdarzyć – powiedział Krzysztof Zaręba, który zjawił się w sali konferencyjnej. Za nim przyszli także inni menedżerowie, którzy czekali na prezesa. Warski był zaskoczony:
– Czy ktoś dzwonił do jakiś służb porządkowych w mieście, żeby ustalić, co dokładnie się dzieje i jakie jest faktyczne zagrożenie?
Z końca sali odezwał się czyjś głos:
– Szef ochrony powinien coś wiedzieć.
– Poproście go tutaj – zawołał prezes.
Czekając na Marka Brzozowskiego, szefa ochrony, uczestnicy spontanicznego zebrania zaczęli wymieniać między sobą uwagi o tym, kto z nich mieszka blisko rzeki, w jaki sposób powinien zabezpieczyć przed wodą swój dom, czy lepiej przenosić rzeczy na wyższe piętro, czy wszystko zostawić i samemu uciekać. Kilka osób dzwoniło do rodziny i znajomych. Inni szukali w internecie dostawców worków do piasku.
Brzozowski wkroczył sprężystym krokiem do sali, czując na sobie wzrok wielu osób.
– Właśnie próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej w straży pożarnej i na policji. Ale tam mają niezły bałagan. Są osoby do udzielania informacji, ale podkreślają, że sytuacja zmienia się dynamicznie i trzeba być przygotowanym na wszystko.
Na sali zapadła grobowa cisza. Przerwało ją wejście Doroty Celowskiej, asystentki prezesa.
– Dzwonią z sekretariatu prezydent miasta. Prezydent Adam Kaczmarek chce pilnie z panem rozmawiać – zwróciła się do prezesa.
W tym momencie Warski przypomniał sobie ostatnie słowa Kaczmarka na spotkaniu poświęconym sytuacjom kryzysowym: „Nasze miasto nie jest w stanie samo zrobić wszystkiego. Macie państwo ważną rolę do odegrania”. Wtedy zabrzmiało to jak banał. Teraz jego słowa nagle nabrały zupełnie innego wydźwięku.
– Za 15 minut zebranie zarządu i szefów pionów u mnie. Musimy zastanowić się, co dalej – polecił, wychodząc z sali. Stanął jeszcze na chwilę i zwrócił się do dyrektor HR: – Agato, sprawdź dokładnie, ilu pracowników chce wziąć wolne i ilu z nich pracuje bezpośrednio przy produkcji.
Warski poczuł, jak wraca mu poczucie panowania nad sytuacją.

Dramatyczne wybory
– Witam pana, prezesie, choć w niezbyt miłych okolicznościach – usłyszał Warski, kiedy odebrał telefon w gabinecie.
– Dzień dobry, choć to określenie też nie jest dziś na miejscu – starał się zażartować, ale od razu dodał: – W czym możemy pomóc?
– Potrzebujemy ludzi do pomocy przy wzmacnianiu wałów i ciężarówek do transportu. Przydałyby się też magazyny, aby można było przewieźć tam część uratowanych rzeczy i zwierząt – powiedział konkretnie Kaczmarek.
– Zrozumiałem – odrzekł Warski. – Muszę mieć chwilę na podjęcie decyzji i rozdzielenie zadań wśród ludzi, którzy zostali w firmie. Wielu z nich nie przyszło dziś do pracy. Dwie ciężarówki mogę wysłać zaraz, proszę podać, gdzie mają jechać.
Kiedy zanotował adres i odłożył słuchawkę, nie mógł pozbierać myśli. Wielokrotnie radził sobie z kryzysami rynkowymi, z problemami w relacjach z klientami, dostawcami. Ale to było nowe zdarzenie. Wiedział jednak, że panika była jego największym wrogiem. „Muszę zdyscyplinować zespół, bo wszystko wymknie się spod kontroli”, pomyślał.
W tym czasie do jego gabinetu weszli kluczowi menedżerowie.
– Powinniśmy zastanowić się, i to szybko, co robimy – powiedział bez wstępów. Po czym zrelacjonował im rozmowę z prezydentem Kaczmarkiem. – Decyzję musimy podjąć tu i teraz. Tego od nas oczekują – dodał Warski.
– Nie chcę wyjść na osobę bez serca, ale czy musimy włączać się w tę akcję? – odezwała się odpowiedzialna za rozwój firmy Anna Holender. – Co będzie z realizacją zamówienia dla czeskich odbiorców?
Warski wyczuł w jej głosie nutę paniki. Pytanie zawisło jednak w powietrzu bez odpowiedzi.
– Nie wyobrażam sobie, że nasza firma zmieni się w przechowalnię rzeczy prywatnych i zwierząt. Czy oni będą też u nas nocować? Czy mamy zapewnić im posiłek? – dopytywał się Krzysztof Zaręba.
– Jeśli udostępnimy mieszkańcom i służbom porządkowym teren naszej firmy, możemy mieć wiele problemów. Trzeba będzie zabezpieczyć nasze surowce, zwiększyć ochronę i systemy zabezpieczeń. A przecież nie mamy dodatkowych ludzi – odezwał się zastępca Andrzeja Makowskiego. I dodał:
– Chyba wiemy, co jest dziś dla firmy priorytetem?
Szefowa HR wpadła mu w słowo:
– Ale jeśli pozwolimy naszym pracownikom zaangażować się w akcję przeciwpowodziową, to i tak nie zrealizujemy naszego zlecenia.
Przez chwilę nikt się nie odzywał.
– Warto też rozważyć kwestię naszego wizerunku – odezwał się Grzegorz Leja. – Co się stanie, jeśli odmówimy pomocy i wsparcia? Z prawnego punktu widzenia nie musimy angażować się w żadną akcję. Ale jak będziemy się czuli, kiedy okaże się, że dbając o własne interesy, odwróciliśmy się plecami od lokalnej społeczności? Jaką opinię wyrobimy sobie u naszych biznesowych partnerów i klientów?
– Ale jak stracimy kontrakt, to nas nie będzie na rynku! Nikt wówczas nie będzie się z nami liczył – powiedziała Holender.
Warski wstał zza biurka i podszedł do okna. Na zewnątrz biura panował jeszcze spokój. Koryto rzeki znajdowało się około kilometra od zakładu. Z pozoru był to dzień, jak co dzień. Serce podpowiadało mu, by otworzyć drzwi i udzielić potrzebującym wszelkiej pomocy, ale rozum mówił, że to nie jego prywatny dom, ale firma, która ludziom z tej lokalnej społeczności daje pracę. A właściciele firmy oczekują od prezesa, że będzie czuwał nad jej aktywami.
Jak Warski powinien zrównoważyć potrzeby Drewpoleksu i społeczności lokalnej?