Strona główna > Autorzy > Lidia Zakrzewska
Redaktor zarządzająca "ICAN Management Review".
Firma International Logistics Operator R&J chce usprawnić obsługę detalistów i w tym celu planuje rozwinąć sieć lokalnych magazynów oraz flotę samochodów dostawczych. Aby sfinansować nowe inwestycje, sięga po kapitał z giełdy i przy okazji boleśnie zderza się z nowym dla niej obszarem, jakim jest zarządzanie różnorodnością.
Tego artykułu możesz także odsłuchać. Zaloguj się lub dołącz do subskrybentów
Skąd ta marsowa mina? – prezes R&J, Roman Jaworski, oderwał wzrok od monitora i spojrzał na wchodzącego bez pukania Oliwiera Juskowiaka, doradcę z Biura Inwestycji Kapitałowych „Capital”. Jaworski wybrał tę firmę po gruntownej analizie rekomendowanej listy autoryzowanych doradców Giełdy Papierów Wartościowych i nie żałował wyboru. Współpraca z Juskowiakiem układała się znakomicie. Znał specyfikę biznesu logistycznego i rynek, doskonale rozumiał pomysł na dywersyfikację przychodów R&J, był rzutki, rzetelny, terminowy. Potrafił też zręcznie kierować przygotowaniami do giełdowego debiutu, zapanować nad toną dokumentów, jakie trzeba było zgodnie z przepisami w tym celu przygotować. W miarę szybko dostrzegał słabe punkty oferty, które mogłyby osłabić zainteresowanie potencjalnych inwestorów.
– Nie, dlaczego? – Juskowiak ściągnął brwi, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Przecież widzę.
– Mały drobiazg, który szybko załatwimy. Mam taką nadzieję.
– Czyli? – Jaworski na tyle poznał Olego, jak się do niego wszyscy zwracali, że nie zbagatelizował tej uwagi.
– Rozmawiałem ze znajomym z funduszu private equity, który wstępnie jest zainteresowany 7‑procentowym pakietem naszych akcji. Ma jedno małe „ale”. Uważa, że za mało mówimy o kwestiach różnorodności. Oczywiście wie, że giełda wymaga relatywnie niewiele. Chodzi jej tylko o reprezentację kobiet w organach nadzorczych i równe wynagrodzenia na tych samych lub podobnych stanowiskach, nad czym przecież teraz pracujemy, ale według niego to za mało.
Dzięki wszechobecnemu internetowi, algorytmom sztucznej inteligencji, automatyzacji i robotyzacji procesów sektor logistyki ma szansę na fundamentalną zmianę. Obecnie wszystko kręci się wokół cyfryzacji. W ten sposób wchodzimy w erę logistyki 4.0.
W SZYBKO ZMIENIAJĄCEJ SIĘ EPOCE, takiej jak dzisiejsza, niezawodność logistyki i odporność łańcuchów dostaw są ważniejsze niż kiedykolwiek. Współczesne społeczeństwo jest przyzwyczajone do stałej dostępności zasobów i produktów. Zakłócenia, z jakimi mieliśmy do czynienia w czasie pandemii, kolejny raz pokazują, jak zależne są od siebie kolejne ogniwa łańcucha wartości. Jeśli dostawa towarów nie powiedzie się, konsumenci pójdą do konkurencji, dlatego kluczową sprawą dla jakości procesów jest transparentność. Klientom zazwyczaj zależy po prostu na możliwości śledzenia przesyłki, ale dla firm o wiele bardziej istotny jest stan każdego pojedynczego ogniwa łańcucha. Im więcej firma o nim wie…
Lista korzyści płynących z różnorodności jest długa. Pokazujemy, jak stać się firmą, która eliminuje wykluczenia, oraz najlepsze praktyki z polskich firm, które postawiły na tworzenie inkluzywnego środowiska pracy.
W numerze przedstawiamy m.in. potencjalne scenariusze ekonomiczne czołowych polskich ekspertów i podpowiadamy firmom, jakie wskaźniki obserwować, jak interpretować dane i jak postępować w środowisku inflacyjnym. Pokazujemy także, w jaki sposób polskie firmy podchodzą do obecnej sytuacji makroekonomicznej, jak się przygotowują na nadchodzące trudne czasy oraz co u nich działa, a co nie. Prezentujemy również obszerny zbiór rozwiązań, który pomoże prezesom przeprowadzić ich firmy przez bieżące zawirowania.
Jednym z największych wyzwań, z którymi musi zmierzyć się lider, jest sprostanie wymogom cyfrowej transformacji oraz umiejętność skupienia się na działaniach długoterminowych. Takie kompetencje mają prezesi, których cechuje tzw. podejście założycielskie. I właśnie tacy liderzy zajęli najwyższe pozycje w nowym rankingu „ICAN Management Review”..
Jednym z największych wyzwań, z którymi musi zmierzyć się lider, jest sprostanie wymogom cyfrowej transformacji oraz umiejętność skupienia się na działaniach długoterminowych. Takie kompetencje mają prezesi, których cechuje tzw. podejście założycielskie. I właśnie tacy liderzy zajęli najwyższe pozycje w nowym rankingu „ICAN Management Review”..
Jednym z największych wyzwań, z którymi musi zmierzyć się lider, jest sprostanie wymogom cyfrowej transformacji oraz umiejętność skupienia się na działaniach długoterminowych. Takie kompetencje mają prezesi, których cechuje tzw. podejście założycielskie. I właśnie tacy liderzy zajęli najwyższe pozycje w nowym rankingu „ICAN Management Review”..
Przedstawiane w mediach działania Anonymous trafiają do wyobraźni i stają się pretekstem do budowania w cyberprzestrzeni kolejnych zabezpieczeń zasobów organizacji. A co grozi firmom? Co grozi nam wszystkim? Najnowszy raport CERT Orange Polska opisuje rodzaje ataków i sposoby obrony oraz przedstawia trendy na najbliższą przyszłość. O rodzajach przestępstw w cyberświecie mówi Przemysław Dęba, dyrektor Cyberbezpieczeństwa Orange Polska.
Trwa wojna w Ukrainie. Tej w realnym świecie towarzyszy wojna w cyberprzestrzeni. Ukraiński resort obrony wezwał cyberspołeczność swojego kraju do włączenia się w ochronę infrastruktury krytycznej. Na wezwanie odpowiedzieli Anonymous. Czy w kontekście konfliktu zbrojnego Polska jest bezpieczna? Jak chronimy w cyberświecie swoje zasoby?
Wojna w cyberprzestrzeni toczy się nieustannie. Dlatego na informacje o tym, że Anonymous przejęli bankomaty, pociągi czy telewizję, trzeba patrzeć również jak na element propagandy. Z nielicznymi wyjątkami, nie ma dowodów na to, że faktycznie do tego doszło. To, co jest niewątpliwe, związane bezpośrednio z wojną, to olbrzymia fala dezinformacji i właśnie propagandy, która się pojawiła. Typowymi atakami „wojennymi” byłyby ataki na infrastrukturę krytyczną, np. wyłączenie wodociągów czy unieruchomienie elektrowni. Z takimi zdarzeniami nie mieliśmy jednak w Polsce do czynienia. Przeciwnie. Zauważyliśmy, że w pierwszych dniach wojny wszelkiego rodzaju typowe cyberprzestępcze formy aktywności, jak próby włamań i oszustw, właściwie zmalały.
Przemysław Dęba
Dyrektor Cyberbezpieczeństwa Orange Polska
Dlaczego?
To jest bardzo dobre pytanie, sami je sobie zadawaliśmy. W zeszłym roku polski rynek cyberprzestępczy został istotnie zdominowany przez grupy posługujące się cyrylicą. To są jednak ludzie z różnych krajów, dlatego przyczyn spadku aktywności upatrywaliśmy w tym, że musieli się przegrupować po zastanowieniu się, po której chcą być stronie. Teraz sytuacja wróciła do poprzedniego stanu.
Rozumiem, że nie możemy rozmawiać o sposobach ochrony polskiej cyberprzestrzeni. To powiedzmy sobie o cyberzagrożeniach, z jakimi mieliśmy do czynienia w ubiegłym roku. CERT Orange Polska przygotował już coroczny raport. Jakie z niego płyną wnioski?
Odnotowaliśmy kilka dość przełomowych zjawisk. Pierwsze to istotna zmiana wektorów ataku, czyli sposobów docierania do ofiar. Takim wektorem przez wiele lat był tradycyjny e‑mail. Teraz bardzo istotną rolę zaczęły odgrywać SMS‑y czy po prostu telefon. Myślę tu o smartfonach, które przestępcy wykorzystywali, dzwoniąc do potencjalnych ofiar, nakłaniając je za pomocą sztuczek socjotechnicznych np. do przeprowadzenia jakiejś transakcji w banku czy zainstalowania złośliwego oprogramowania. Warto podkreślić rolę mediów społecznościowych. Klikając w zamieszczoną tam atrakcyjną reklamę czy wyjątkowo ciekawy news, ofiary są nakłaniane do przekazania swoich danych, numerów kart kredytowych albo ściągania złośliwego oprogramowania. Popularnym wektorem ataku stały się komunikatory, jak Messenger czy WhatsApp.
Najpopularniejszym oszustwem w ubiegłym roku były wyłudzenia „na kupującego”. Za pomocą właśnie komunikatora, czyli poza platformą transakcyjną, np. OLX, oszust podszywający się pod potencjalnego kupującego proponuje ofierze zapłatę za towar wraz z jego wysyłką poprzez firmę kurierską. Wystarczy tylko wpisać dane swojej karty potrzebne rzekomo do odbioru zapłaty za towar na sfałszowanej stronie, by utracić wszystkie pieniądze na koncie. Pojawiła się również fala gróźb wysyłanych mailem, czy nawet przekazywanych przez telefon. Popularne były też fałszywe alarmy bombowe i tym podobne „żarty”. Było to możliwe dzięki anonimowości sprawców wykorzystujących w tym celu narzędzia takie jak CLI spoofing czy residual VPN.
Renesans przeżywały ataki DDoS, mające jednak mniejszą siłę i krótsze. Coraz częściej pojawiają się też ataki bardziej złożone, skierowane przeciwko wielu różnym celom, tzw. carpet bombing. Problem w tym, że ktoś o złych zamiarach nie musi być nawet hakerem. Może zamówić taką usługę. Istotą cyfrowych „nalotów dywanowych” jest często wywołanie odpowiedniego efektu, np. propagandowego, wywołanie paniki bądź przygotowanie zasłony dymnej do innego ataku.
Dość częstym rezultatem ataków są wycieki danych. Dobranie się do bazy danych dużej firmy to źródło adresów e‑mail wykorzystywanych do phishingów, danych personalnych ułatwiających socjotechniczne manipulacje, numerów telefonów do vishingu i robocalli czy zestaw haseł dających dostęp do różnych stron.
Dynamicznie rośnie liczba ataków ransomware, oprogramowania szyfrującego zawartość dysków. Za przywrócenie stanu pierwotnego przestępcy żądają okupu. Ransomware zagraża głównie firmom i instytucjom, a koszt odblokowania komputerów nie jest mały. Zapłacenie okupu nie gwarantuje też odzyskania dostępu do danych.
Obserwujemy 25‑procentowy rok do roku przyrost zagrożeń związanych ze złośliwym oprogramowaniem instalującym się na smartfonach. Absolutna większość dotyczy systemu operacyjnego Android. Wykradane są wszelkie dostępne informacje, jak kontakty czy hasła. Złośliwe programy podszywają się pod aplikacje bankowe, a także bez wiedzy użytkownika realizują bardzo kosztowne połączenia telefoniczne.
Z jakimi, na podstawie zaobserwowanych zagrożeń, trendami w sferze cyberbezpieczeństwa będziemy mieć w najbliższej przyszłości do czynienia?
Z pewnością z dalszym rozwojem złośliwego oprogramowania i jego uniwersalizacją. Dzięki swojej modularnej budowie wszelkiej maści złośliwe programy będą się lepiej ukrywać przed ekspertami ds. cyberbezpieczeństwa. Możemy spodziewać się także intensyfikacji znanego już zjawiska, mianowicie podatności wykrywanych w szeroko implementowanych bibliotekach języków programowania. Pisanie oprogramowania coraz bardziej przypomina składanie klocków Lego, dlatego atak wykorzystujący błąd lub podatność w bibliotece np. Javy może mieć olbrzymie skutki o globalnym zasięgu. Drugi trend to rozwój przestępczych modeli biznesowych. Już teraz można mówić o hakerskich korporacjach.
Kolejny trend to ataki na tożsamość. Polegają na przechwytywaniu elektronicznej tożsamości osoby, aby zyskać dostęp do infrastruktury firmy od środka. Popularną metodą przeciwdziałania temu zjawisku jest wykorzystywanie co najmniej dwustopniowego uwierzytelniania się przez użytkownika. Coraz częściej zdarzają się ataki na narzędzia, które wykorzystują programiści. Deweloperzy mają swoje przyzwyczajenia, metody pracy oraz słabo zabezpieczone narzędzia, które są dostępne w internecie. Chodzi tutaj o repozytoria kodów, narzędzia do współpracy, do zarządzania pracą, zleceniami itd. Niestety, czasami zawierają one tylną furtkę, którą atakujący może przedostać się do firmowej infrastruktury. Kolejny przykład to zaszycie w kodzie aplikacji konia trojańskiego, który umożliwia dostęp do firmy. Takie ataki zdarzyły się w zeszłym roku. Były co prawda nieliczne, ale dość spektakularne. Wydaje się, że ten kierunek będzie się umacniał, a deweloper tworzący aplikacje będzie interesującym celem dla cyberprzestępców.
W dzisiejszym usieciowionym świecie nasze podejście do rywali musi się zmienić. Coraz częściej relacje między firmami są bardziej złożone i wymagają nowego spojrzenia oraz nowych narzędzi.
Zmieniające się i burzliwe otoczenie wymaga od osób zarządzających przedsiębiorstwami ciągłej i szybkiej adaptacji nowych systemów zarządzania oraz odmiennych rozwiązań. Przedsiębiorstwa, chcąc przetrwać i się rozwijać, poszukują nowych możliwości działania. Opracowują i wdrażają nowe modele biznesowe, których celem są poprawa konkurencyjności i ciągły rozwój.
Rozwiązaniem dla przedsiębiorstw poszukujących nowych możliwości jest przyjęcie przez osoby zarządzające strategii koopetycji, która łączy w sobie dwie perspektywy strategiczne – konkurencyjną i kooperacyjną. Adam Brandenburger i Garry Nalebuff w książce Co‑opetition wydanej w 1996 roku zdefiniowali koopetycję jako strumień wartości lub inaczej sieć wartości. Jak to rozumieć? Firma, która decyduje się na współpracę z konkurentami, wspólnie z nimi tworzy wartość dla użytkowników, dla swoich klientów, dla swoich dostawców. W wielu obszarach ma też z firmami partnerami wspólne cele, na innych polach z nimi rywalizując. Łączą ją z otoczeniem elastyczne powiązania, pozwalające na wymienianie się różnego typu danymi lub wspólne realizowanie projektów, ale i efekty koopetycji.
Jednym słowem koopetycja to jednoczesne występowanie współzawodnictwa i kooperacji między konkurentami. Jej istotą jest współpraca z rywalami w celu powiększania tzw. tortu, a konkurowanie odnosi się do jego podziału.
Brandenburger i Nalebuff nie wymyślili nowych strategii. Oni jedynie opisali i nazwali to, co od wielu lat robiły takie firmy, jak Intel, Nintendo, American Express czy American Airlines. Ta idea spotkała się z zainteresowaniem w środowiskach eksperckich, ale nie stała się przełomową koncepcją, która zmieniła sposoby działania większości firm. Można powiedzieć, że była to idea, której istotność dopiero dzisiaj jest w pełni zauważalna.
Koopetycja jest działaniem paradoksalnym: łączy dwa wzajemnie wykluczające się typy relacji ekonomicznych (współpraca i rywalizacja) w formę hybrydową. Może dotyczyć różnych aktywności, np.: wspólnych prac badawczo‑rozwojowych, produkcji czy sprzedaży. Aktywności te mogą występować w różnych konfiguracjach. Mogą powstać między firmami konkurencyjnymi (portfele produktów lub usług pokrywają się częściowo lub w całości) lub kooperującymi (dostawca – odbiorca; dostawca części – finalny producent). Ten pierwszy przypadek miał miejsce między Sony i Samsungiem. W 2004 roku obie firmy utworzyły joint venture o nazwie S‑LCD, aby rozwijać technologię paneli LCD dla płaskich ekranów telewizorów. Samsung miał w S‑LCD 50% udziałów plus jedną akcję, pozostała część należała do Sony. Równolegle firmy konkurowały na tych samych rynkach geograficznych i produktowych. Poza tym Samsung dostarczał Sony półprzewodniki do układów pamięci. W tamtym czasie Sony przeżywało pewien zastój technologiczny, więc szefowie Samsunga postanowili wykorzystać sytuację i zaproponowali wspólną produkcję ekranów LCD. Chcieli lepiej poznać technologię Sony, ówczesnego lidera na tym rynku.
PRZECZYTAJ TAKŻE » » »
Efektywna współpraca opiera się na wspólnym tworzeniu wartości przez zaangażowane firmy. To wartość, którą firmy mogą stworzyć razem, a czego nie osiągną osobno.
Koniec pierwszej dekady XXI w. przyniósł kryzys finansowy, co spowodowało spowolnienie wzrostu gospodarczego w skali globalnej i przełożyło się na zmniejszenie sprzedaży oraz spadek cen telewizorów. Sony miało straty, w 2006 roku Samsung wyprzedził Japończyków i stał się liderem wśród producentów telewizorów LCD. W 2011 roku firmy zawarły porozumienie, na mocy którego Samsung za prawie 1 mld dolarów wykupił udziały Sony w firmie S‑LCD. W ten sposób spółka stała się całkowicie zależna od Samsunga. Jednocześnie obie firmy podpisały umowę, zgodnie z którą Sony miało po cenach rynkowych kupować od Koreańczyków panele LCD. Firmy zobowiązały się także kontynuować wspólne prace nad rozwojem technologii wyświetlaczy LCD.
Przed podjęciem współpracy między Samsungiem i Sony nie było żadnych związków. Koopetycja pojawiła się pod wpływem opisanego kontekstu, który w skrócie brzmi tak:
Sony miało problemy i tylko współpraca z silnym konkurentem mogła umożliwić szybkie wprowadzenie na rynek modelu Bravia i utrzymać pozycję lidera.
WiKi PRESS, czołowy producent gier planszowych, chce rozszerzyć biznes na gry komputerowe. Wydawca nie ma w tym obszarze żadnego know‑how, dlatego szuka na rynku partnera z odpowiednią wiedzą. Jego uwagę przyciągnął start‑up Games FOUR z potencjałem, ale i problemami finansowymi. Niestety, procesowi połączenia firm towarzyszą duże obawy pracowników. Po firmie krążą szkodliwe plotki.
Przed biurowcem, w którym wydawnictwo WiKi PRESS miało swoją siedzibę, jak zwykle stała grupka firmowych palaczy.
– Słyszałaś, że Markowski ma wylecieć? – Jola szturchnęła koleżankę w ramię i głową wskazała wysiadającego z taksówki Grzegorza Markowskiego, członka zarządu odpowiedzialnego za IT w firmie.
– To bzdury, ludzie gadają teraz różne rzeczy – Lila nieelegancko prychnęła i zaciągnęła się elektronicznym papierosem. Biały lekki dymek o cytrusowym zapachu rozwiał się w powietrzu. – A w ogóle to skąd to wiesz?
– Mariola mówiła. Wiesz, teraz, kiedy łączą nasze działy, po prostu wiele stanowisk się dubluje. Markowskiego ma zastąpić człowiek od IT z Games FOUR. Ponoć jest świetny. Ta firemka zawdzięcza sukces właśnie jemu.
WiKi PRESS, która należała do czołówki producentów gier planszowych, kolejny raz robiła zwrot w strategii rozwoju. Powstała w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Zaczynała od wydawania pisemek dla dzieci, później stopniowo zaczęła rozszerzać swoją ofertę na książeczki i gry planszowe. Zarabiała również na sprzedaży licencji na produkcję gadżetów i galanterii z wizerunkami dziecięcych bohaterów.
Od lat na czele spółki stał Marek Michalski, który, jak nikt inny, potrafił chwytać okazje biznesowe i wyczuwać trendy rynkowe. Dzięki temu WiKi PRESS z reguły najszybciej reagowała na potrzeby i zainteresowania małych oraz nastoletnich klientów. To również on zaproponował rozszerzenie portfolio produktowego o ofertę skierowaną do osób dorosłych.
Kiedy zaczął się boom na planszówki, firma miała już w ofercie ciekawe tytuły. Ale poszła dalej i zajęła się produkcją kart do gier, a także weszła w świat RPG (role‑playing games). W nowej strategii rozwoju Michalski zainteresował się produkcją gier komputerowych. Oczywiście, gdy to oznajmił, w firmie natychmiast pojawiły się głosy sprzeciwu. – Przecież my się na tym kompletnie nie znamy – słyszał od współpracowników. Dlatego zwołał firmowe zebranie i wyjaśnił swoje podejście.
– Nie mamy kompetencji w produkcji gier komputerowych, dlatego kupimy je na rynku. Zamierzam przejąć Games FOUR. To start‑up założony przez czterech studentów, którzy są pasjonatami takiej rozrywki. Przebojem weszli na globalny rynek z interaktywną grą komputerową, w której bohaterowie odbudowują zniszczony przez złe moce świat w równoległej rzeczywistości. Scenariusz gry przeznaczonej głównie dla młodzieży napisał Steven Evans, zwycięzca konkursu literackiego ogłoszonego dla studentów UCLA w Los Angeles. Evans popuścił wodze wyobraźni i stworzył absolutnie hitową historię, która uczy koncentracji, wyrabia pamięć, rozwija spostrzegawczość i zręczność, a przede wszystkim świetnie bawi również dorosłych. Gra od razu powstała w kilku wersjach językowych i zarobiła niezłą kasę. Niestety, wyłożyli się na kolejnej, rozbudowanej, wersji. Nie znam szczegółów tej historii, ale ponoć chłopcy pokłócili się z głównym grafikiem, który zabrał swoich ludzi i odszedł. Games FOUR zawalił wszystkie kolejne terminy zapowiadanej premiery, stracił renomę wśród dystrybutorów i teraz ma kłopoty. To najlepsza okazja, żeby przejąć go za niewielkie pieniądze – przekonywał radę Michalski. Udało się to po wielogodzinnej dyskusji.
WiKi PRESS złożyła ofertę kupna start‑upu czwórce właścicieli. Na początku propozycja nie spotkała się z przychylnym przyjęciem, ale kilkanaście spotkań i godziny rozmów sprawiły, że doszło do konsensusu. Po przeprowadzeniu due diligence WiKi PRESS zaproponowała m.in. zakupienie 70% udziałów w Games FOUR z opcją wykupu pozostałych w ciągu trzech kolejnych lat oraz roczną gwarancję zatrudnienia wszystkich osób mających umowy na czas nieograniczony.
Po kilku miesiącach negocjacji na rynek popłynął komunikat o fuzji wydawcy planszówek i producenta gier komputerowych. Branża z zaciekawieniem śledziła posunięcia Michalskiego. Dziennikarze biznesowi podpytywali pracowników obu spółek, co dzieje się wewnątrz, ale niewiele rzetelnych, potwierdzonych przez władze obu spółek, informacji przedostawało się na rynek przez blokadę komunikacyjną. Krążyły za to dziwne plotki.
Zakaz informowania rynku o szczegółowych planach na najbliższe pół roku oraz brak wewnętrznej polityki komunikacyjnej przyniosły opłakane skutki. Ludzie obu firm wypuszczali w obieg spiskowe historie. W WiKi PRESS chodziły słuchy, że poza Michalskim stracą pracę wszyscy członkowie zarządu, że w tej całej fuzji wcale nie chodzi o utworzenie silnej trzeciej nogi przychodowej, ale o powiązania rodzinne Michalskiego ze współwłaścicielem Games FOUR oraz to, że Michalski za pieniądze WiKi PRESS uratował biznes przyszłego zięcia.
Otrzymuj najważniejsze artykuły biznesowe — zapisz się do newslettera!