Zaawansowana ochrona przed śledzeniem wymaga zmiany przyzwyczajeń, a konsekwencje utraty prywatności są odroczone w czasie – i nawet wtedy trudno je uchwycić.

Zainteresowanie technikami ochrony prywatności zwiększyło się w 2013 roku, kiedy Edward Snowden ujawnił światu informacje o tym, na jaką skalę użytkownicy internetu są śledzeni przez amerykańskie służby. Media pisały o masowej inwigilacji, a techniczne blogi proponowały szybkie i proste sposoby na ochronę przed śledzeniem, podsuwając alternatywy dla popularnych usług dostarczanych przez firmy z Doliny Krzemowej. Szyfrowanie, VPN i Tora odmieniano przez wszystkie przypadki, a kolejni internauci zamieniali Google’a na DuckDuckGo – amerykańską wyszukiwarkę szanującą prywatność.
Harvard Business Review Polska to prestiżowy magazyn dla tych, którzy są głodni sukcesu. Inwestując w wiedzę harvardzką, robisz krok w dobrym kierunku. Sprawdź teraz!
Jednak to nagłe zainteresowanie prywatnością szybko zgasło, gdy okazało się, że alternatywna wyszukiwarka nie zgaduje, co może zainteresować użytkownika. W zasadzie, to większość internautów nie ma do ukrycia nic, co mogłoby zainteresować amerykański wywiad. A może to tylko pretekst, żeby nic nie robić? Czy warto chronić się tylko dlatego, żeby nie odczuć negatywnych skutków utraty prywatności?
Skutki mogą być całkiem poważne – lekceważąc prywatność, łatwo utracić kontrolę nad kontem bankowym, a osoba zmagająca się z uzależnieniem od hazardu nie ucieknie przed ofertami bukmacherów w sieci. Konsekwencje mają też wymiar społeczny, związany z wpływaniem na wynik wyborów czy pogłębiającą się polaryzacją społeczeństwa. Problemy te w dużej mierze wynikają z tego, że im więcej o danej osobie wiadomo, tym łatwiej podsuwać jej taki przekaz, na który będzie wrażliwa, i w ten sposób nią manipulować. Mechanizm ten wykorzystała Cambridge Analytica, która na podstawie danych z Facebooka miała wpłynąć na wyniki wyborów w USA w 2016 roku.
Jak to możliwe? Skrojone na miarę usługi w sieci powodują zamykanie użytkowników w coraz szczelniejszych bańkach informacyjnych (filter bubble). Algorytmy wyszukiwarek i portali społecznościowych podsuwają użytkownikom sprofilowane informacje, które potwierdzają to, co już wiedzą lub do czego są przekonani. Z mechanizmu profilowania korzystają również pośrednicy w sieci, których celem jest wyświetlenie użytkownikowi takiej reklamy, jaka trafi w jego potrzeby i możliwości. Dlatego zwolennicy szczepionek będą epatowani zdjęciami dzieci zarażonych odrą, ich przeciwnicy – historiami, które wiążą szczepionki z autyzmem; maturzyści oglądają reklamy kursów i napoi energetycznych, a użytkownik, którego stać na drogi sprzęt firmy Apple, płaci więcej za bilety lotnicze. Niezależnie od tego, czy chodzi o prawa kobiet, strajk nauczycieli czy sortowanie śmieci, użytkownicy okopują się na swoich pozycjach i dyskutują tylko z osobami o podobnych poglądach. Bańki informacyjne mają też negatywny wpływ na wiele przedsięwzięć biznesowych, bo nie pozwalają zobaczyć tego, jakie problemy i potrzeby mają ludzie poza daną bańką. Jak ochrona prywatności miałaby rozwiązać te problemy? Bańka informacyjna powstaje dlatego, że użytkownikom są podsuwane sprofilowane treści. Dlatego recepta jest prosta – nie dać się zbyt dokładnie profilować.
Spraw, by Twój biznes był SMART »
Profilowanie – w uproszczeniu – odbywa się na podstawie trzech warstw informacji: tego, co sami użytkownicy podają w sieci (imię, nazwisko, płeć, data urodzenia, adres, status związku, zdjęcia, przyjaciele, zablokowane kontakty, użyte emotikony, dane z ankiet i quizów), tego, co zdradza ich aktywność w sieci (na jakie strony wchodzą, kiedy, jak często i jak długo z nich korzystają, z jakich urządzeń się logują, jakie treści czytają i w jakie klikają, a jakie ignorują, jak przesuwają palcem po ekranie, jak szybko piszą i ile błędów przy tym robią itd.), oraz tego, jak widzą ich algorytmy służące do profilowania (interesują się kulturystyką, zaczęli dietę, lubią mocne alkohole i luksusowe towary, są w nastroju do zakupów, zmienili miejsce zamieszkania i pracę, stracili bliską osobę, mają niską samoocenę itd.).
Profilowanie można ograniczyć, oszczędnie dzieląc się informacjami w sieci lub blokując aplikacjom w telefonie dostęp do informacji, które nie powinny ich interesować (np. gry online, aplikacje społecznościowe nie potrzebują informacji o lokalizacji urządzenia). Warto też korzystać z usług, które nie profilują i nie śledzą użytkowników (np. wyszukiwarki DuckDuckGo, StartPage), a jeśli to niemożliwe – zmienić ustawienia prywatności w usługach, które gromadzą dane na masową skalę.
W Polsce popularne są wtyczki blokujące reklamy (według badań IAB korzysta z nich aż 42% użytkowników), ale warto pamiętać, że nie blokują one śledzenia, a informacja o korzystaniu z takiej wtyczki też jest elementem profilu danego użytkownika. Dlatego lepiej zmienić przeglądarkę na taką, która domyślnie utrudnia śledzenie (Firefox, a na telefon – Firefox Focus) i dodatkowo wzmocnić ten efekt na poziomie ustawień: przechowywać ciasteczka tylko do zamknięcia programu, blokować ciasteczka zewnętrznych podmiotów, wysyłać żądanie „bez śledzenia” (do‑not‑track). Można też spróbować zainstalować wtyczkę NoScript, która uniemożliwi śledzenie także tym stronom, które nie respektują ustawienia do‑not‑track (a takich jest większość). Stosowanie tych kilku prostych trików nie wymaga ani zaawansowanej wiedzy technicznej, ani nie wpływa na komfort korzystania z sieci, za to znacznie poprawia ochronę prywatności. Warto spróbować.